Zbigniew Bąk z osiedla Wielowieś w Tarnobrzegu w domu nie był od minionego czwartku. Uciekł z mamą wieczorem, gdy woda sięgała sufitu. W środę miał nadzieję zobaczyć, co zostało z jego dobytku. – Dom jest z lat 60., nie wiem, czy jeszcze stoi – mówił, czekając na strażaków, którzy obiecali, że podwiozą go do domu. Mamę wysłał do urzędów. – W telewizji mówili, że ma być jakaś pomoc, może coś tam załatwi – opowiada
Dom Marii Czachury był niedawno wyremontowany, teraz nie ma ochoty do niego wracać. – Niech go sobie zabiorą i dadzą nam mieszkanie w bloku – mówi. Od tygodnia z mężem mieszkają w szkolnym internacie. Była już złożyć dokumenty o pomoc, ale denerwują ją procedury. Kazali jej przynieść odcinek renty.
– A skąd ja mam go wziąć. Niech sobie sami szukają na tym rozlewisku – mówi. Nie wierzy, że pomoc trafi do najbardziej poszkodowanych. – Myśmy stracili dorobek 40 lat pracy, a teraz pierwsi po pomoc zgłaszają się bezrobotni i lumpy, którym nigdy nie chciało się pracować – twierdzi. W punktach odbioru darów widziała osoby, które powódź oglądały tylko w TV.
[srodtytul]Dokumenty zabrała woda[/srodtytul]
Dom Cecylii Ogrodnik z ulicy Grobla nie był ubezpieczony. Kobieta utrzymuje się z zasiłku dla bezrobotnych. Od tygodnia z 82-letnią mamą przebywa w hotelu. W środę usiłowała dostać się do domu. Córka studiuje i prosiła, by wysłać jej świadectwa pracy i zaświadczenie o tym, że jest powodzianką, to mniej zapłaci za akademik. – To jakiś koszmar biurokratyczny – oburza się. – Ja figi i biustonosz musiałam pożyczyć od koleżanki, a oni chcą dokumentów, gdy z wody wystawał kawałek dachu.