Władze zaskarżyły do wojewódzkiego sądu administracyjnego uchwałę sejmiku wydłużającą termin likwidacji kotłów bezklasowych w gminach ościennych do końca kwietnia 2024 r. Pierwotnie mieszkańcy mieli pozbyć się „kopciuchów” najpóźniej z początkiem tego roku. Przyjęte zmiany umożliwiają jednak palenie w nich przez kolejne dwa sezony grzewcze – choć pierwszy w zasadzie już się skończył.
Zastępca prezydenta Krakowa ds. zrównoważonego rozwoju Jerzy Muzyk przypomina, że szkodliwa działalność takich pieców bezdyskusyjnie wpływa również na stan jakości powietrza w reprezentowanej przez niego gminie, więc ta ma interes prawny w unieważnieniu spornych zapisów.
Samorządowiec podkreśla, że uchwała jest wadliwa z kilku powodów. – Ale najważniejszym i najbardziej istotnym jest ten, że poprzez nią Kraków znajduje się w sytuacji, w której po raz kolejny dochodzi do przeciwstawienia się wszelkim działaniom mającym na celu poprawę jakości życia i zdrową atmosferę dla mieszkańców miasta – ocenia samorządowiec.
W stolicy Małopolski już od 2019 r. obowiązuje bowiem zakaz palenia węglem i drewnem, a koszty takiej transformacji ponieśli również ci, którzy w niej mieszkają. W opóźnionej uchwale antysmogowej nie ma zaś mowy o analogicznym zakazie – jej zapisy zakładają jedynie obowiązek wymiany „kopciuchów”.
Wiceprezydent ocenia, że przyjęcie jej nowej wersji spowodowało naruszenie reguł obowiązujących dla całego regionu, przewidzianych m.in. w programie ochrony powietrza. Realizacja programu ograniczenia niskiej emisji dla Krakowa kosztowała zaś 390 mln zł, z czego ponad 50 mln stanowił wkład własny mieszkańców. Udało się zlikwidować 25 tys. palenisk węglowych, a ok. 20 tys. na własny koszt usunęli dodatkowo krakowianie. W mieście jest obecnie jedynie ok. 100 budynków, w których źródłem ogrzewania jest kocioł na paliwo stałe.