Stan umysłów w obozie rządowym jednoznacznie wskazuje, że gdyby w najbliższym czasie doszło do większych zmian w systemie i tak już bardzo rozregulowanego sądownictwa, doprowadziłoby to w efekcie do całkowitej jego zapaści. Nie ma, po pierwsze, jednego ośrodka przygotowującego zmiany, co rodzi dostrzegalne już wewnętrzne napięcia i sprzeczności. Po drugie, nie wiadomo, czy proponuje się jakieś rozwiązanie po to, by rzeczywiście zrealizować jakąś wizję (której zresztą nie widać), czy raczej aby osiągnąć jakieś bliżej niezdefiniowane cele w ramach wewnętrznych rozgrywek politycznych pomiędzy poszczególnymi ośrodkami władzy. Nawet w spokojniejszych czasach politycy nie mogli nigdy przestać się zastanawiać, kogo może realizowana reforma wzmocnić, a kogo osłabić, choć nie zawsze było to zewnętrznie czytelne, dziś natomiast z zewnątrz gołym okiem widać, że czego innego chce Ministerstwo Sprawiedliwości, a właściwie minister Ziobro, o co innego chodzi prezydentowi, tylko mniej więcej wiadomo, co myśli wicepremier Kaczyński, nie wiadomo, czego chce premier, który w tym zgiełku powtarza za prezesem tylko mantrę o konieczności likwidacji Izby Dyscyplinarnej SN, która się nie sprawdziła. Nie przebija się w tym harmiderze żadna spójna koncepcja zmian.