Hubert Salik z Ad–Dauhy
Ściany szczelnie zaklejone fotografiami. Jest ich ponad 17 tysięcy. Na każdej Ai Weiwei, chiński artysta i dysydent, w towarzystwie ludzi o różnym odcieniu skóry. To imigranci, których artysta spotykał przez kilka lat, podróżując zwłaszcza po Europie. Na podłodze wydruki wiadomości z całego świata. Głównie anglo– lub niemieckojęzyczne depesze Agencji Reutera, AFP, DPA. Opisują zarówno tragedie – podróże przez morze, cierpienie, ofiary, ksenofobiczne zamieszki, jak i chłodne, wykalkulowane urzędnicze decyzje o przesiedleniach, kwotach uchodźczych czy po prostu statystyki.
Na środku pomieszczenia ok. 2 tys. części garderoby – rozwieszonych schludnie na wieszakach wypranych ubrań i ustawionych jeden obok drugiego butów. Wiele nie do pary.
Słynny Ai Weiwei, który musiał opuścić ojczyste Chiny, bo walczył o prawdę, teraz tak walczy o sprawiedliwość dla uciśnionych. Części garderoby zebrał ze współpracownikami w jednym ze spacyfikowanych, dzikich obozów, skąd siłą wyrzucono uchodźców. Na ścianie ekran. Na nim film z pacyfikacji. Krzyki, gaz, krew, przerażenie rodzin zmuszonych do opuszczenia swoich namiotów.
Instalację „Pralnia" uzupełnia słup z chińskiej porcelany, na którym namalowano historię imigrantów. Przemoc i głód w kraju, skąd przybyli, przeprawę przez morze i w końcu niezbyt ciepłe przywitanie na Starym Kontynencie. Obok rzeźba „Opona": trzy koła ratunkowe, dętki z marmuru. Hołd dla tych, którzy poszli na dno. Dzieło Ai Weiweia po raz pierwszy pokazano pod koniec 2016 r. w Nowym Jorku. Odtąd podróżuje po świecie. Drugim przystankiem jest katarska Ad-Dauha. W czerwcu pojedzie dalej.