To przykład formy zamkniętej, niedostępna bryła, po schodach której nie można się wspiąć. My pod Zachętą stworzyliśmy projekt o formie otwartej.
Gdyby pana zaproszono do udziału w konkursie na pomnik smoleński, to wziąłby pan w nim udział?
Nie wiem, niekoniecznie lubię konkursy, ale może trochę wepchnąłem się do niego jako niezgłoszony albo niezaproszony.
Czterometrowy portret Lecha Kaczyńskiego w brzozie, który przed ponad rokiem zademonstrował pan w akcji przed Pałacem Prezydenckim, był pana głosem w toczącej się dziś publicznie dyskusji na pomniki? Mamy czas pomnikomanii?
Jest teraz gra pomników, ale nie nazwałbym tego uwolnieniem manii, raczej ekspresji. Uważam, że lepiej uwolnić niepokoje, lęki, rozterki poprzez artystyczną ekspresję. Dopóki nie będą to działania wojenne, a gra na gesty, performance, manifestacje, flagi, krzyże symbole, proszę bardzo. Można w tym znaleźć naprawdę ujście dla niepokojów wewnętrznych. A na temat rzeźby „Prezydent” wypowiadałem się już wielokrotnie. Był to mój osobisty akt współczucia, empatii i solidarności z cierpiącymi po utracie bliskich. Była to też próba przetrącenia moich własnych uprzedzeń, jakie żywiłem, obwiniając prezydenta, że przez swoje cierpienie obciążył naród, prowadząc do kłótni i podziałów.
4 czerwca 2009 roku razem ze wspólnotą z Bródna zrealizował pan radosny happeningowy projekt „Wspólna sprawa”. Poleciliście do Brukseli świętować 20-lecie przełomowych wyborów w Polsce. Niczym kosmici - w złotych skafandrach w złotym samolocie z napisem „Zaczęło się w Polsce”.
To była niekłamana euforia. Święto upadku komunizmu, muru berlińskiego, dyktatury.
Myślę, że jeszcze wtedy czytaliśmy zupełnie inaczej historię naszej demokracji. A teraz mamy zmianę narracji historycznej. I niekończące się spory o okrągły stół,. o 4 czerwca i wiele innych kwestii.
Jest cała masa manipulacji narracjami.
Jak wyjść z debat, które nas dzielą?
Może nie trzeba nigdzie wychodzić, tylko uważnie je obserwować. Pozwolić sobie na spokojny wgląd, co jest najtrudniejsze, bo trudno przyglądać się ze spokojem, kiedy wrze w człowieku, kiedy ścierają się w nim na przemian radość i smutek. Jesteśmy przyzwyczajeni, że od smutku trzeba uciekać, bo nie jest OK. Strach? – uciekać, bronić się, chronić się, tarcza, miecz. Zamiast rozglądać się za nimi, trzeba przeżyć strach, smutek, rozczarowanie, ból, nie ma innej drogi
Jaka rola w tym sztuki?
Można jej użyć zamiast broni, ponieważ daje wyraz temu, co się z nami dzieje i pozwala rozmawiać bez agresji.
Jaki był pana pomysł na Biennale w Wenecji?
Projekt, który razem z kuratorem Adamem Mazurem zgłosiliśmy na konkurs, dotyczył stworzenia Arki Przymierza. Miała zostać wykonana przez wspólnotę rzeźbiarzy według wszelkich opisów istniejących w historii. I nawiązywać do koncepcji gry z przeszłością. Kiedy zobaczyłem Pawilon Polski w Wenecji, zauważyłem, że wygląda jak namiot Arki Przymierza, jak przestrzeń, w której można stworzyć coś zupełnie niebywałego, o niezwykłej sile oddziaływania.
Jak ten projekt miał się do tegorocznego hasła Biennale „Obyś żył w ciekawych czasach”?
No tak, że żyję w najlepszych czasach, w jakich mogę żyć, najciekawszych z ciekawych, i jestem w stanie wziąć udział w tym, co się dzieje. Mogę być, nic wspanialszego nie zdarzy mi się już nigdy. Arka miała wywieść ludzi z utartych myślowych ścieżek. Wyprowadzić nas z błędu poszukiwania tożsamości w przeszłości albo w przyszłości. Chodziło o to, żebyśmy się zmierzyli z teraźniejszością i stanem rozbicia, zagubienia, poczucia że jesteśmy w złym momencie, w niewłaściwym miejscu, że sytuacja jest okropna, a my musimy ją natychmiast zmienić. Chciałem stworzyć sytuację, a w której ludzie będą mogli porzucić wszystkie te koncepcje na rzecz bycia tu i teraz.
Na początku zadeklarował pan egoizm, a przecież pana sztuka opiera w dużym stopniu na wspólnotowych działaniach, do czego odwoływała się poprzednia retrospektywa w Nowym Jorku przed 15 laty, zatytułowana „Neighbours”.
Oryginalny tytuł miał być „Misja”, ale został odrzucony.
Na wystawie w Centrum Pompidou w Paryżu oddał pan przestrzeń zaproszonym artystom. Od lat współpracuje pan z chorymi z grupy Nowolipie.
O, to wspaniałe osoby, wspaniali artyści.
Z sąsiadami zaczął pan współpracę od akcji „Bródno 2000”, a potem utworzył Park Rzeźby, w którym m.in. stoi autoportret mieszkańców osiedla - „Mieszczanie”, inspirowany „Mieszczanami z Calais” Rodina… Nie chce pan być samotnym twórcą?
Zarazem nie chcę i jestem. Można powiedzieć, że doprowadza mnie to do prawdziwych wewnętrznych wojen, dobrze, jeśli przybierają formę wystawy.
Jaki sens dla pana jako artysty ma współdziałanie z innymi?
Samo współdziałanie jest już piękną praktyka. Można je śmiało nazwać praktyką duchową. Praktyką porzucania iluzji, w której żyjemy jako odrębne byty, jako samotni wędrowcy, odłączone indywidualności, realizujące swoje koncepcje świata, które najczęściej prowadzą nas do obłędu.
W koncepcjach rzeźby społecznej inspirował pana Joseph Beuys, uważający, że każdy może być artystą i Grzegorz Kowalski, stawiający studentom ASP zadanie „Obszar wspólnoty, obszar własny’?
Także Oskar Hansen z jego formą otwartą. Każdy z nich to wspaniała postać, korzystająca z dobrodziejstw swych umiejętności, wiedzy, doświadczenia. Miałem szczęście otrzeć się o każdego z nich.
Podejmował pan artystyczne działania nie tylko na Bródnie, ale i na osiedlach wielkich miast innych krajów.
W Niemczech, Francji, Wielkiej Brytanii, USA. Ich różnorodność jest zdumiewająca, ale między nimi jest też dużo podobieństw.
Brak więzi?
Tak, ale wystarczy jedna aktywna osoba, aby rozpocząć grę. Zapytać: - Nie macie ochoty wspólnie porysować, pomalować, porozmawiać? To są proste techniki, które natychmiast umieszczają nas w samym centrum wydarzeń, w samym centrum Wszechświata.
W naszej rozmowie powraca słowo gra.
Lubię to słowo.
Brzmi jak z Cortazara.
Albo jak ze starej hinduskiej koncepcji, próbującej opisać to co z nami się dzieje, czemu to wszystko służy. Wynika z niej, że nie jesteśmy przypadkowymi graczami. Nie targa nami bezrozumny los. Możemy grać, mamy wpływ na rozwój tej gry.
Nie wygrywa się partii szachów, odstępując od szachownicy?
Ale i nie przegrywa, dlatego wielu ludzi nie podchodzi nawet do planszy, czeka aż gra się skończy. Z lęku przed przegraną, poczuciem błędu, że jest się gorszym, słabszym.
Chciałbym trochę i o nich się zatroszczyć. Zaprosić wszystkich do gry, temu służą wszystkie moje działania.