Kariera Joanny Warszy nie jest może największa spośród międzynarodowych karier, które udało się zrobić polskim kuratorom, ale na pewno należy do najciekawszych. To kuratorka, która nie mieści się w murach instytucji: projekty realizuje na ulicach, w ogrodach zoologicznych i na stadionach. Zamiast wystaw organizuje pochody, a działania artystyczne, którym patronuje, mogą przybrać formę spaceru, wymiany informacji lub meczu piłkarskiego. W ostatnich latach terytorium jej działań rozciągało się od Wilna przez Tbilisi po Nowy Jork. W 2012 r. znalazła się na linii ognia, pracując z Arturem Żmijewskim nad 7. Biennale w Berlinie. Niedługo otworzy Biennale w Göteborgu, którego jest współkuratorką. Wcześniej jednak będzie przygotowany przez Joannę Pawilon Gruzji na Biennale w Wenecji.
Dwa lata temu Polskę w Wenecji reprezentowała artystka z Izraela, ale po raz pierwszy zdarza się, aby kuratorka z Polski przygotowywała na Biennale pawilon innego kraju. Jak to się stało, że zajmujesz się teraz tworzeniem międzynarodowej reprezentacji sztuki gruzińskiej?
W Gruzji pracowałam kilkakrotnie od 2008 r. Po raz pierwszy zostałam tam zaproszona, żeby wymyślić projekt w przestrzeni publicznej średniowiecznej dzielnicy Betlemi na wzór projektu „Podróż do Azji – Spacer akustyczny po Stadionie X-lecia". Eurazja i południowy Kaukaz okazały się dla mnie inspirującym rejonem, miejscem, które jest jednocześnie za blisko i za daleko. Dla nas, którzy uważamy się za mieszkańców Europy Wschodniej, podróż do Gruzji jest okazją do przepracowania naszego westocentryzmu, zadania pytań o kulturalne granice Europy i naszą pozycję w tej symbolicznej geografii. Gruzja jest początkiem naszej cywilizacji: obok Armenii pierwsza przyjęła chrześcijaństwo, posługuje się własnym alfabetem, któremu notabene stawia pomniki, a w amerykańskich paszportach używa się określenia „caucasian" na rasę pochodzącą z Europy. Artyści określają czasem Gruzję jako Italię, w której nastał marksizm. Najbardziej zainteresował mnie właśnie sowiecki modernizm oraz formy jego zawłaszczania i przerabiania po upadku komunizmu. Zafascynowała mnie też tamtejsza scena artystyczna, która opiera się na kooperatywach, samoorganizacji i przyjaźni. W Tbilisi nie ma silnych instytucji sztuki. Dla nas, którzy zwykle je krytykujemy, a jednocześnie jesteśmy rozpieszczeni bogatą infrastrukturą kulturalną, jest to lekcja pokory, ale i szkoła niezależności.
Jak zostałaś kuratorką pawilonu gruzińskiego?
Słyszałam opinie, że w poprzednich latach prezydent Saakaszwili był „shadow curator" gruzińskich wystaw w Wenecji. Nowy rząd ogłosił otwarty konkurs; dowiedziałam się o nim od profesor Nani Kipiani, z którą wielokrotnie współpracowałam, ogłoszono go bowiem tylko po gruzińsku. Wzięłam udział...