Eryk Dąbrowski: O przyczynach konfliktu w środowisku sędziowskim

Orędownicy przywracania praworządności bez oglądania się na praworządność rozumianą inaczej, nie ustają w wyścigu o to, kto zaproponuje radykalniejsze rozwiązanie „problemu”.

Publikacja: 12.02.2025 05:10

Eryk Dąbrowski: O przyczynach konfliktu w środowisku sędziowskim

Foto: Adobe Stock

Od dłuższego czasu opinia publiczna karmiona jest informacjami o narastającym w środowisku sędziowskim napięciu. Dowodem na to jest termin „neosędziowie”, który wszedł już do powszechnego użycia. Sam konflikt jest, niestety, faktem, ale jednocześnie wskazywane przyczyny tego zjawiska nie oddają rzeczywistego charakteru sporu i mechanizmów jego powstania. Zaryzykować można wręcz tezę, że oficjalnie deklarowane powody sporu są wynikiem uprzedzeń osób z zewnątrz zaangażowanych w nieustanne podsycanie konfliktu i gorliwie współpracującej z nimi części samego środowiska sędziowskiego.

Wedle tej właśnie części środowiska przyczyną całego zła trapiącego polski wymiar sprawiedliwości jest udział w nim osób nieprawidłowo powołanych na stanowiska sędziów bądź też nieprawidłowo awansowanych do sądów wyższego rzędu. Nieprawidłowości tej doszukuje się w niekonstytucyjnym składzie Krajowej Rady Sądownictwa uczestniczącej w procesie powoływania i awansowania sędziów. Niekonstytucyjność owa wyrażać ma się w sprzeczności z art. 187 ust. 1 ustawy zasadniczej, zgodnie z którym KRS składa się z:

Czytaj więcej

Leszek Kieliszewski: Sędziowie neo i paleo, czyli jaki jest sąd, nie każdy widzi

- pierwszego prezesa Sądu Najwyższego, ministra sprawiedliwości, prezesa Naczelnego Sądu Administracyjnego i osoby powołanej przez Prezydenta Rzeczypospolitej;

- piętnastu członków wybranych spośród sędziów Sądu Najwyższego, sądów powszechnych, sądów administracyjnych i sądów wojskowych;

- czterech członków wybranych przez Sejm spośród posłów oraz dwóch członków wybranych przez Senat spośród senatorów.

Zdaniem pewnej części tzw. autorytetów prawniczych nie do pogodzenia z powyższą regulacją pozostaje wprowadzona ustawą z 8 grudnia 2017r. nowelizacja ustawy z 12 maja 2011 r. o Krajowej Radzie Sądownictwa, mocą której dodano do niej art. 9a ust. 1. Przepis powyższy przewiduje, iż wyboru zasiadających w Radzie sędziów dokonuje Sejm, nie zaś – jak było wcześniej – wskazane w dawnym art. 11 ustawy o KRS ciała kolegialne złożone z samych sędziów.

Na poparcie tego stanowiska przywołuje się zarówno orzecznictwo Sądu Najwyższego, jak i Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej, akcentując zagrożenia w sferze niezawisłości sędziów powołanych czy też awansowanych w trybie ustawy o KRS ukształtowanej ustawą z 8 grudnia 2017 r. Zagrożenie to spowodowane ma być zależnością od kreującej skład KRS władzy ustawodawczej bądź wykonawczej.

Myślenie postkolonialne

Obawy te muszą dziwić, ponieważ rozwiązania nieodbiegające od tego, co przewidziano w art. 9a ustawy o KRS, obowiązują w kilku innych, również należących do Unii Europejskiej krajach. Pomimo to nikomu nie przychodzi do głowy kwestionowanie niezawisłości tamtejszych sędziów. Argumentem na rzecz odmiennego akurat w tym względzie traktowania sędziów polskich ma być obowiązująca w tamtych krajach rzekomo wyższa kultura prawna.

Argument ten jest chybiony, samo bowiem posługiwanie się nim dowodzi głębokiej hipokryzji przejawiającej się w stosowaniu podwójnych standardów wobec podobnych do siebie regulacji w zależności od miejsca ich obowiązywania. Usprawiedliwianie takiego różnicowania rzekomo niższą kulturą prawną Polski w stosunku do innych krajów to nic innego jak przejaw myślenia postkolonialnego.

Posługujący się tego typu argumentacją uczestnicy debaty muszą pamiętać o tym, że w bliskich im ideowo kręgach intelektualnych już samo przekonanie o tym, że pewne kultury mogą prezentować poziom wyższy bądź niższy, a zatem, że usprawiedliwiona może być supremacja jednych nad drugimi, kompromituje tych, którzy poglądy takie wyrażają. Nie wdając się w głębsze rozważania, stwierdzić należy, że myślenie takie, świadczące o głęboko zakorzenionym kompleksie niższości, jest w istocie wyrazem naszej aprobaty dla uprzywilejowania jednych państw-członków UE w stosunku do pozostałych, w tym do naszego własnego.

Stwierdzić należy również, że gdyby rzeczywiście owo zagrożenie niezawisłości, o którym nieustannie nas się przekonuje,było realne, to wskutek zamiany ról pomiędzy dawną opozycją a ugrupowaniem sprawującym władzę po okresie, kiedy uchwalono sporną nowelizację ustawy o KRS, straciłoby ono rację bytu. Trzymając się logiki prezentowanej przez jedno z zaangażowanych w spór stowarzyszeń sędziowskich, dla którego najważniejszym problemem sądownictwa są „neosędziowie”, to właśnie grupę owych „neosędziów” należałoby unać za część środowiska, która w obecnych realiach podatna jest na wpływ ze strony rządzących w stopniu zdecydowanie mniejszym aniżeli ich będący również sędziami adwersarze. Jeśli te rzekome powiązania „neosędziów” z którąkolwiek z dwóch pozostałych władz świadczyć mają o braku ich niezawisłości, to jak potraktować sytuację, w której jeden z kandydatów na urząd Prezydenta RP używa publicznie sformułowania „nasi sędziowie”, a wypowiedź ta nie wywołuje żadnej konsternacji czy zakłopotania ani u jej autora, ani też u owych „naszych” sędziów?

Wypowiedź ta nie była zatem zwykłą niezręcznością czy przejęzyczeniem. Wręcz przeciwnie, w sposób właściwy wyraziła ona rzeczywiste przekonania zarówno nadawcy komunikatu, jak i tej części środowiska sędziowskiego, którą miał na myśli.

W ten oto sposób sędziowie, którzy artykułują obawę o zagrożoną niezawisłość innej grupy sędziów, nawet nie próbują udawać, że zasadami tymi czują się związani, choć rzekome naruszanie tychże zasad tak bardzo ma ich bulwersować. Brak w tym troski o zachowanie jakichkolwiek pozorów przestrzegania reguł, które ponoć mają obowiązywać wszystkich. Aktualne, niestety, staje się powiedzenie, że wprawdzie „wszystkie zwierzęta są równe, ale niektóre są równiejsze”.

Na pewno nie są bezstronni...

Trudno zatem uniknąć pytania, czy grupa „neosędziów” aby na pewno jest tą jedynie częścią środowiska, której niezawisłość należałoby wziąć pod lupę.

Znamienne jest jednocześnie, że skrzętnie pomija się niewygodne dla tzw. prawników rewanżystów tezy orzecznictwa, wedle którego sam fakt powołania sędziego przez Prezydenta RP z udziałem KRS wyłanianej przez Sejm nie oznacza jeszcze, że doszło przez to do naruszenia gwarancji niezawisłości sędziowskiej. Brak jest tym samym podstaw do przyjęcia a priori, że każdy sędzia sądu powszechnego, który uzyskał nominację w następstwie konkursu przed Krajową Radą Sądownictwa po 17 stycznia 2018 r., nie spełnia minimalnego standardu bezstronności i każdorazowo sąd z jego udziałem jest nienależycie obsadzony (uchwała SN z 7 czerwca 2022 r., I KZP 2/22).

Jako niepasujący do z góry założonej tezy pomija się również wyrok Trybunału Sprawiedliwości UE z 9 stycznia 2024 r. w sprawie C – 181/21, w którym to wyroku wydający go Trybunał uznał się za nieupoważniony do wydawania generalnej, oderwanej od potrzeb przedstawionego sporu oceny procedury powoływania sędziów sądów powszechnych w Polsce. Stanowisku temu trudno się dziwić, gdy analogiczne rozwiązania obowiązują w innych krajach. Czemu bowiem akurat Polskę miałyby obowiązywać standardy praworządności bardziej wyśrubowane od tych, które za dopuszczalne uważa się w innych krajach?

Nie podejmując się oceny tego, czy zasadne mogą być obawy o niezawisłość sędziów powołanych bądź awansowanych w trybie ustawy o KRS obowiązującej od 17 stycznia 2018 r., nie sposób pominąć i tego, że jeszcze zanim ustawodawca polski dokonał spornej zmiany, zawarte w niej regulacje wielokrotnie uznawano za niekonstytucyjne, przy czym czynił to Trybunał Konstytucyjny w składzie, którego nikt ani wówczas, ani obecnie nie kwestionował. I choć to akurat orzecznictwo nie dotyczyło kwestii wyłaniania zasiadających w KRS sędziów, to jednak już wtedy stosowane ówcześnie metody wyłaniania tej części składu Rady budziły wątpliwości. Dotyczyły one właśnie sposobu wyboru piętnastu członków spośród sędziów SN, sądów powszechnych, sądów administracyjnych i sądów wojskowych, sformułowany zaś w odniesieniu do nich zarzut dotyczył nadreprezentacji sędziów pochodzących z wyższych szczebli instancyjnych względem pozostałych.

Odpowiadając nań, Sąd Najwyższy zajął stanowisko, wedle którego art. 187 ust. 1 Konstytucji RP nie zawiera szczegółowych zasad wyboru sędziów do KRS, a więc nie gwarantuje każdemu sędziemu równego prawa głosu. Wskazał przy tym, że konstytucja pozostawia w tym zakresie swobodę ustawodawcy (wyrok SN z 2 kwietnia 2014 r., III KRS 8/14, niepubl.; zob. też wyrok SN z 17 sierpnia 2010 r., III KRS 10/10; z 15 marca 2012 r., III KRS 1/11, OSNAPiUS 2012, nr 9–10).

Rozwijając tę myśl, należałoby wskazać, że treść art. 187 ust. 1 konstytucji nie tylko nie gwarantuje każdemu sędziemu równego prawa głosu, ale również nie daje gwarancji, że zasiadający w KRS w ogóle wybierani będą głosami innych sędziów.

Komentatorzy się nie odnosili

O pozostawieniu ustawodawcy swobody przekonuje też lektura ówczesnych komentarzy. Przykładem jest komentarz pod redakcją Jacka Gudowskiego do ustawy o Krajowej Radzie Sądownictwa, Wydanie II opublikowany w wydawnictwie LexisNexis w 2009 r., w którym stwierdzono, że:

Z art. 187 ust. 1 pkt 2 Konstytucji wynika, że w skład Krajowej Rady Sądownictwa wchodzi 15 członków wybranych spośród sędziów Sądu Najwyższego, sądów powszechnych, sądów administracyjnych i sądów wojskowych. Konstytucja ustala więc ogólną liczbę sędziów wybieranych do Rady, natomiast do ustawodawcy zwykłego należy podział miejsc między poszczególne sądy.

Jak zatem widać, ówcześni komentatorzy w ogóle nie odnosili się do kwestii tego, kto ma wybierać sędziów do KRS.

Jeśli więc dokonywana ówcześnie analiza art. 187 ust. 1 Konstytucji RP nie pozwalała jednoznacznie przesądzić pożądanego modelu wyboru sędziów do KRS, za pewne bowiem uznawano to jedynie, że wybranych sędziów ma być piętnastu oraz że mają oni być wybierani spośród sędziów SN, sądów powszechnych, sądów administracyjnych i sądów wojskowych, to nie mogą nie dziwić zarzuty postawione nowelizacji ustawy KRS dokonanej ustawą z 8 grudnia 2017 r. Nowelizacja ta bowiem zasady tej w żaden sposób nie narusza ani też nie podważa.

Jak zatem wynika z powyższego, teza o niekonstytucyjności składu KRS ukształtowanego ustawą z 8 grudnia 2017 r. jawi się jako co najmniej wątpliwa. Jeśli bowiem nawet rzeczywiście ten sposób wyłaniania sędziowskiej części składu KRS może w pewnych sytuacjach budzić obawy o bezstronność powoływanych i awansowanych z jego udziałem sędziów, to nie musi to stanowić dowodu na niekonstytucyjność art. 9a ustawy o KRS, a jedynie dowód na to, że twórcy konstytucji, odwołując się do zasady trójpodziału władzy, nie zadbali jednocześnie o to, aby w przygotowanej przez nich ustawie zasadniczej realizacja powyższej zasady została należycie zabezpieczona.

Nic nie stało na przeszkodzie

Może zatem problem z obowiązującym sposobem wyłaniania części składu KRS nie tkwi w art. 9a ustawy o KRS, ale w niedoskonałościach samej konstytucji? W takiej jednak sytuacji nie wytrzymuje krytyki gorliwie lansowana teza, że obok „słusznych” sędziów konstytucyjnych występuje inna jeszcze kategoria sędziów – „gorszych”, bo jedynie „ustawowych”, takich zatem, których nie obejmuje konstytucyjna zasada nieusuwalności.

Nie przekonuje stanowisko, że skoro Sejm powołuje czterech członków KRS spośród posłów, to w świetle art. 187 konstytucji nie może on już wybrać mających zasiadać w Radzie sędziów. Równie dobrze bowiem można wskazać, że gdyby ustawodawcy rzeczywiście chodziło o to, że zasiadający w KRS sędziowie mogą być wybierani wyłącznie przez innych sędziów, w żadnym zaś razie decyzji w tym przedmiocie nie może podejmować Sejm, to nic nie stało na przeszkodzie, aby stosowny zapis zawrzeć w pkt 2 ust. 1 art. 187 konstytucji, tak jak wprost uczyniono to w jego pkt 3, dotyczącym wyboru do KRS posłów i senatorów.

Trudno obecnie przesądzić, czy jest to jedynie dowód na przeoczenie osób odpowiedzialnych za treść konstytucji, czy też kwestię tę – wobec zagwarantowania, że niezależnie od sposobu wyboru to sędziowie mają liczebnie przeważać w KRS – twórcy konstytucji uznali za marginalną i nieistotną. Faktem jest natomiast, że pomimo możliwości ustawodawca w konstytucji nie przesądził, kto ma wybierać sędziów do KRS.

Na tym wypadałoby zakończyć powyższe rozważania, kwitując je tytułem komedii Szekspira „Wiele hałasu o nic”. Niestety nie jest to możliwe, ponieważ orędownicy przywracania praworządności bez oglądania się na praworządność rozumianą inaczej aniżeli jest im to wygodne, nie ustają w wyścigu o to, kto zaproponuje radykalniejsze rozwiązanie mającego występować, ich zdaniem, problemu. Autorzy pomysłów mających rozwiązać problemy rzekomo trapiące polskie sądownictwo za niewystarczające uznali już nawet same czystki polegające na degradacji sędziów powołanych i awansowanych pod rządami KRS obowiązującej po 17 stycznia 2018 r., obok niej przewidywano bowiem jeszcze postępowania dyscyplinarne.

Z trudnych jednak do wyjaśnienia przyczyn owe dyscyplinarki miałyby ominąć tych akurat sędziów, którzy bez powodzenia startowali w konkursach odbywających się po wskazanej dacie. Nie silono się przy tym nawet o zachowanie pozorów konsekwentnego podejścia do problemu. Jeśli bowiem podstawą owych postępowań miała być świadomość udziału w czymś, co określa się obecnie jako próbę demontażu demokratycznych instytucji, to ci właśnie sędziowie mieli tę świadomość większą niż pozostali.

To straszne! Są wśród nas!

Przekonuje o tym treść składanych przez nich odwołań od niekorzystnych dla nich uchwał KRS. Regułą było bowiem, że w wnoszący je sędziowie powoływali się na niekonstytucyjność tego właśnie organu. W pierwszej kolejności ci właśnie sędziowie ulegali „nieodpartej chęci awansu” bez oglądania się na zagrożone ich zdaniem zasady demokracji.

Oddając jednocześnie sprawiedliwość osobom nawołującym do wszczynania postępowań dyscyplinarnych, trzeba uczciwie przyznać, że „miłosierdzie i wspaniałomyślność” nie są im obce, oto bowiem szansą dla skruszonych grzeszników miał być czynny żal, a zatem instytucja zastrzeżona dla przestępców. Z pomysłu tego wycofano się dopiero wtedy, gdy Komisja Wenecka na nim i innych tego typu nie zostawiła suchej nitki. Już sama reakcja na stanowisko Komisji dowodzi przy tym zaskakującej elastyczności w pojmowaniu roli, jaką zagraniczne gremia odgrywać mają w przywracaniu praworządności w Polsce.

Doświadczenie uczy, że zagorzali zwolennicy czystek w sądownictwie, odwołując się do argumentów o wyższej kulturze prawnej reprezentowanej przez kraje dłużej niż Polska praktykujące demokrację, gotowi są gremiom tym powierzać ocenę polskiego systemu prawnego, o ile oceny te odpowiadają ich oczekiwaniom. Jeśli zaś tylko rozmijają się z nimi, to natychmiast ich waga jest deprecjonowana.

Odbywa się to w rozmaity sposób, np. poprzez podkreślanie opiniodawczego jedynie charakteru owych ocen, które uwzględniane mają być „w miarę możliwości”, bądź też podkreślanie tego, że z uwagi na rzekomo wyjątkowe i niepowtarzalne uwarunkowania, w jakich znalazła się Polska, kontekst sytuacyjny nie może być należycie rozumiany w krajach o ugruntowanej demokracji.

Znamienne jest przy tym, że ta ostatnia refleksja pojawia się wtedy dopiero, gdy stanowisko formułowane przez owe niepolskie instytucje wypada nie po myśli zwolenników praworządności stosowanej w taki sposób, w jaki wyłącznie oni ją rozumieją. W logikę tę wpisują się niestety również projekty przygotowane przez Komisję Kodyfikacyjną Ustroju Sądownictwa i Prokuratury dotyczące statusu sędziów powołanych po 2018 r., ignorują one bowiem opinię Komisji Weneckiej z 14 października 2024 r.

Wniosku tego nie podważa sama tylko rezygnacja z czynnego żalu, każdy bowiem z projektów za punkt wyjścia przyjmuje wadliwość powołań na stanowiska sędziowskie mających miejsce pod rządami znowelizowanej w 2017 r. ustawy o KRS, co – jak już była mowa – nie znajduje oparcia w przywołanej opinii Komisji Weneckiej.

Radykalniejszy z nich przewiduje w istocie odpowiedzialność zbiorową, ten zaś, który zakłada weryfikację dokonywaną przez sędziów, którzy dopiero mają zasiąść w KRS, to tylko okazja do odwetu w środowiskowych porachunkach.

Wiele daje do myślenia fakt, że obydwa projekty forsuje się pod pozorem „naprawy sądownictwa”. Działanie takie, niemające nic wspólnego z rozwiązywaniem rzeczywistych problemów sądownictwa, jest w sposób oczywisty krótkowzroczne, nie da się bowiem w nieskończoność przekonywać, że problemem wymiaru sprawiedliwości jest udział w nim „neosędziów”. Nieuchronnie nadejdzie moment, w którym ujawni się intelektualna pustka stojąca za forsowanymi rozwiązaniami. Ich pomysłodawcy zdają sobie z tego sprawę, co oczywiście ich nie zniechęca. Chodzi o to, by możliwie odwlec w czasie moment, w którym przybrany kamuflaż przestanie działać, w którym nie da się już dłużej ukrywać, że „król jest nagi”.

Kierując się zbiorem zasad etyki zawodowej sędziów stanowiącym załącznik do uchwały KRS nr 16/2003 z 19 lutego 2003r., w szczególności zaś jej § 5 pkt 4, zgodnie z którym sędzia powinien wymagać od innych sędziów nienagannego zachowania i kierowania się zasadami etyki zawodowej, a na naganne zachowania odpowiednio reagować, nie sposób nie zadać pytania o rzeczywiste przyczyny przybierającego na sile w ciągu ostatnich miesięcy zbiorowego obłędu, którego istotę można streścić następująco: „To straszne!! Wśród nas są neosędziowie!!”.

W sytuacji, w której cała operacja przywrócenia praworządności ma w istocie polegać na stygmatyzowaniu innej, rzekomo wadliwie powołanej części środowiska, odpowiedzi na tak postawione pytanie należy poszukiwać zdecydowanie w obszarze nauk społecznych, nie zaś nauk normatywnych, do których należy prawo. Oczywiste jest bowiem, że skoro są jacyś sędziowie „nasi”, to obok nich funkcjonować muszą jeszcze jacyś inni sędziowie, niebędący już jednak „naszymi”, których obecność zagraża spoistości grupy. Gdyby z kolei to ostatnie okazało się niemożliwe, pozostają jeszcze różne formy upokorzenia, takie jak wymuszone pod groźbą postępowań dyscyplinarnych składanie czynnego żalu, które jeszcze niedawno forsowano.

Wszystko to oczywiście pod otoczką „przywracania praworządności”, trudno bowiem byłoby liczyć na zrozumienie opinii publicznej dla rzeczywistych intencji takich działań. Wyzwaniem w takiej sytuacji staje się to, aby działania takie „sprzedać” zdezorientowanemu społeczeństwu, nadając im efektowne opakowanie troski o niezawisłość sędziów.

Wygra? To trudno

Potwierdzenia zasadności tezy, że oficjalnie deklarowane stanowisko nie oddaje rzeczywistych intencji „zatroskanych”, czy aby na pewno wszystkie toczące się w sądach sprawy są rzeczywiście rozpatrywane przez sędziów, dostarcza wywiad udzielony przez sędziego Waldemara Żurka 7 października 2024 r. Zapytany o to, czy nie obawia się, że „neosędziowie” nie pogodzą się z planowanymi wobec nich działaniami i wygrają sprawy w Strasburgu, nie wyklucza wcale, że sprawy te zakończą się wynikiem pomyślnym dla tej właśnie grupy sędziów. Odpowiada wręcz: „A że jakiś neosędzia za kilka lat być może wygra w Strasburgu? Powiem krótko: trudno”.

Kontynuując myśl wyrażoną przez udzielającego wywiadu sędziego, można nawet dodać, że rzeczywiście nic wielkiego w wyniku przegranych przez Polskę skarg się nie stanie. Skutki finansowe przegranych spraw w postaci zasądzonych tymi orzeczeniami odszkodowań jak zwykle przerzucone zostaną na podatników, inicjatorzy zaś i pomysłodawcy tych niewydarzonych działań nie poniosą żadnych konsekwencji. Dalej egzystować będą w aureoli niezłomnych obrońców praworządności rozumianej „po ichniemu”, tym razem jednak już bez oglądania się na jakiekolwiek zagraniczne instytucje.

Wszystko zaś po to jedynie, aby nie najliczniejsza wprawdzie, za to najbardziej wpływowa część środowiska dalej mogła pielęgnować poczucie swojej wyjątkowości. Jednym z jej przejawów jest uzurpowanie sobie prawa do oceniania statusu pozostałych sędziów.

Autor jest sędzią Sądu Apelacyjnego w Łodzi, członkiem stowarzyszenia sędziów „Aequitas”, jest zaliczany do grona tzw. neosędziów

Od dłuższego czasu opinia publiczna karmiona jest informacjami o narastającym w środowisku sędziowskim napięciu. Dowodem na to jest termin „neosędziowie”, który wszedł już do powszechnego użycia. Sam konflikt jest, niestety, faktem, ale jednocześnie wskazywane przyczyny tego zjawiska nie oddają rzeczywistego charakteru sporu i mechanizmów jego powstania. Zaryzykować można wręcz tezę, że oficjalnie deklarowane powody sporu są wynikiem uprzedzeń osób z zewnątrz zaangażowanych w nieustanne podsycanie konfliktu i gorliwie współpracującej z nimi części samego środowiska sędziowskiego.

Pozostało jeszcze 97% artykułu
Rzecz o prawie
Ewa Szadkowska: Nie hejtujmy walki z hejtem
Rzecz o prawie
Leszek Kieliszewski: Sędziowie neo i paleo, czyli jaki jest sąd, nie każdy widzi
Rzecz o prawie
Marlena Pecyna: Dwie ścieżki naprawy. Ale czy dobre?
Rzecz o prawie
Jacek Dubois: Kogo powinno się osądzić?
Rzecz o prawie
Robert Damski: Żołnierz dziewczynie nie skłamie