Doświadczenie uczy, że zagorzali zwolennicy czystek w sądownictwie, odwołując się do argumentów o wyższej kulturze prawnej reprezentowanej przez kraje dłużej niż Polska praktykujące demokrację, gotowi są gremiom tym powierzać ocenę polskiego systemu prawnego, o ile oceny te odpowiadają ich oczekiwaniom. Jeśli zaś tylko rozmijają się z nimi, to natychmiast ich waga jest deprecjonowana.
Odbywa się to w rozmaity sposób, np. poprzez podkreślanie opiniodawczego jedynie charakteru owych ocen, które uwzględniane mają być „w miarę możliwości”, bądź też podkreślanie tego, że z uwagi na rzekomo wyjątkowe i niepowtarzalne uwarunkowania, w jakich znalazła się Polska, kontekst sytuacyjny nie może być należycie rozumiany w krajach o ugruntowanej demokracji.
Znamienne jest przy tym, że ta ostatnia refleksja pojawia się wtedy dopiero, gdy stanowisko formułowane przez owe niepolskie instytucje wypada nie po myśli zwolenników praworządności stosowanej w taki sposób, w jaki wyłącznie oni ją rozumieją. W logikę tę wpisują się niestety również projekty przygotowane przez Komisję Kodyfikacyjną Ustroju Sądownictwa i Prokuratury dotyczące statusu sędziów powołanych po 2018 r., ignorują one bowiem opinię Komisji Weneckiej z 14 października 2024 r.
Wniosku tego nie podważa sama tylko rezygnacja z czynnego żalu, każdy bowiem z projektów za punkt wyjścia przyjmuje wadliwość powołań na stanowiska sędziowskie mających miejsce pod rządami znowelizowanej w 2017 r. ustawy o KRS, co – jak już była mowa – nie znajduje oparcia w przywołanej opinii Komisji Weneckiej.
Radykalniejszy z nich przewiduje w istocie odpowiedzialność zbiorową, ten zaś, który zakłada weryfikację dokonywaną przez sędziów, którzy dopiero mają zasiąść w KRS, to tylko okazja do odwetu w środowiskowych porachunkach.
Wiele daje do myślenia fakt, że obydwa projekty forsuje się pod pozorem „naprawy sądownictwa”. Działanie takie, niemające nic wspólnego z rozwiązywaniem rzeczywistych problemów sądownictwa, jest w sposób oczywisty krótkowzroczne, nie da się bowiem w nieskończoność przekonywać, że problemem wymiaru sprawiedliwości jest udział w nim „neosędziów”. Nieuchronnie nadejdzie moment, w którym ujawni się intelektualna pustka stojąca za forsowanymi rozwiązaniami. Ich pomysłodawcy zdają sobie z tego sprawę, co oczywiście ich nie zniechęca. Chodzi o to, by możliwie odwlec w czasie moment, w którym przybrany kamuflaż przestanie działać, w którym nie da się już dłużej ukrywać, że „król jest nagi”.
Kierując się zbiorem zasad etyki zawodowej sędziów stanowiącym załącznik do uchwały KRS nr 16/2003 z 19 lutego 2003r., w szczególności zaś jej § 5 pkt 4, zgodnie z którym sędzia powinien wymagać od innych sędziów nienagannego zachowania i kierowania się zasadami etyki zawodowej, a na naganne zachowania odpowiednio reagować, nie sposób nie zadać pytania o rzeczywiste przyczyny przybierającego na sile w ciągu ostatnich miesięcy zbiorowego obłędu, którego istotę można streścić następująco: „To straszne!! Wśród nas są neosędziowie!!”.
W sytuacji, w której cała operacja przywrócenia praworządności ma w istocie polegać na stygmatyzowaniu innej, rzekomo wadliwie powołanej części środowiska, odpowiedzi na tak postawione pytanie należy poszukiwać zdecydowanie w obszarze nauk społecznych, nie zaś nauk normatywnych, do których należy prawo. Oczywiste jest bowiem, że skoro są jacyś sędziowie „nasi”, to obok nich funkcjonować muszą jeszcze jacyś inni sędziowie, niebędący już jednak „naszymi”, których obecność zagraża spoistości grupy. Gdyby z kolei to ostatnie okazało się niemożliwe, pozostają jeszcze różne formy upokorzenia, takie jak wymuszone pod groźbą postępowań dyscyplinarnych składanie czynnego żalu, które jeszcze niedawno forsowano.
Wszystko to oczywiście pod otoczką „przywracania praworządności”, trudno bowiem byłoby liczyć na zrozumienie opinii publicznej dla rzeczywistych intencji takich działań. Wyzwaniem w takiej sytuacji staje się to, aby działania takie „sprzedać” zdezorientowanemu społeczeństwu, nadając im efektowne opakowanie troski o niezawisłość sędziów.
Wygra? To trudno
Potwierdzenia zasadności tezy, że oficjalnie deklarowane stanowisko nie oddaje rzeczywistych intencji „zatroskanych”, czy aby na pewno wszystkie toczące się w sądach sprawy są rzeczywiście rozpatrywane przez sędziów, dostarcza wywiad udzielony przez sędziego Waldemara Żurka 7 października 2024 r. Zapytany o to, czy nie obawia się, że „neosędziowie” nie pogodzą się z planowanymi wobec nich działaniami i wygrają sprawy w Strasburgu, nie wyklucza wcale, że sprawy te zakończą się wynikiem pomyślnym dla tej właśnie grupy sędziów. Odpowiada wręcz: „A że jakiś neosędzia za kilka lat być może wygra w Strasburgu? Powiem krótko: trudno”.
Kontynuując myśl wyrażoną przez udzielającego wywiadu sędziego, można nawet dodać, że rzeczywiście nic wielkiego w wyniku przegranych przez Polskę skarg się nie stanie. Skutki finansowe przegranych spraw w postaci zasądzonych tymi orzeczeniami odszkodowań jak zwykle przerzucone zostaną na podatników, inicjatorzy zaś i pomysłodawcy tych niewydarzonych działań nie poniosą żadnych konsekwencji. Dalej egzystować będą w aureoli niezłomnych obrońców praworządności rozumianej „po ichniemu”, tym razem jednak już bez oglądania się na jakiekolwiek zagraniczne instytucje.
Wszystko zaś po to jedynie, aby nie najliczniejsza wprawdzie, za to najbardziej wpływowa część środowiska dalej mogła pielęgnować poczucie swojej wyjątkowości. Jednym z jej przejawów jest uzurpowanie sobie prawa do oceniania statusu pozostałych sędziów.
Autor jest sędzią Sądu Apelacyjnego w Łodzi, członkiem stowarzyszenia sędziów „Aequitas”, jest zaliczany do grona tzw. neosędziów