Całkiem niedawno po powrocie z pracy i położeniu córek spać zrobiliśmy z żoną coś, czego nie robiliśmy już od bardzo dawna, czyli włączyliśmy telewizor. Skacząc po kanałach, szybko natknęliśmy się na program, który nie pozwolił nam odejść sprzed szklanego ekranu przez całe 60 minut. Rekord. Zazwyczaj, jeśli już oglądamy, wytrzymujemy kilka minut. A może bardziej to ja na to nie pozwoliłem, mocno trzymając pilota w ręku. „Nasz” wybór padł na paradokument o realiach życia w polskich więzieniach. Obejrzeliśmy z zapartym tchem trzy odcinki, jeden po drugim.
Co jest w głowach białych kołnierzyków?
Wytatuowani od stóp do głów mieszkańcy „polskich Alcatraz” szczegółowo i nie szczędząc widzom pełnej gamy popularnych polskich przekleństw, opisują przed kamerą swoje „życie za kratami”. Program na pewno przeczy tezie znanego językoznawcy profesora Bralczyka, że podstawowych wulgaryzmów w języku polskim jest tylko pięć, ale to zagadnienie na kolejny felieton.
Skazani na wizji opowiadają o swoich kłopotach narkotykowych, uzależnieniu od alkoholu i innych licznych problemach rodzinnych i wychowawczych. Problemach, które sprowadziły ich na drogę przestępstwa i finalnie przed nieuchronne oblicze polskiego wymiaru sprawiedliwości. Większość z tych osób, posiłkując się głosem narratora programu, dopuściła się bardzo brutalnych przestępstw.
Uwagę zwraca fakt, że w programie nie ma prawie w ogóle tzw. białych kołnierzyków. Jakby ci ludzie nie istnieli lub nie popełniali przestępstw. A może ich nie ma dlatego, że są tak mało interesujący dla widza, a ich język, dość hermetyczny i bez wulgaryzmów, jest trudny do zrozumienia dla przeciętnego odbiorcy? A może te osoby celowo nie chcą, żeby świat dowiedział się o tym, że nie prowadzą aktualnie znanej kliniki ortodontycznej lub nie pracują w banku na wysokim stanowisku menedżerskim, bo odbywają właśnie karę trzech lat pozbawienia wolności za poważne oszustwa podatkowe?