Niezależnie od tego, ilu obywateli weźmie karty referendalne do ręki, ilu i jak zagłosuje, czy rozpisane referendum będzie prawnie wiążące czy nie – wiele wskazuje, że może się stać trwalszym narzędziem obywatelskiego wpływania na decyzje w sprawach publicznych Polski.
Chyba że doszłoby do frekwencyjnej klapy na miarę zarządzonego w 2015 r. przez ówczesnego prezydenta Bronisława Komorowskiego za zgodą Senatu przedsięwzięcia, w którym wzięło udział zaledwie 7,8 proc. uprawnionych, ale taką powtórkę trudno sobie wyobrazić.
Czytaj więcej
Prawo pisane nie przesądza ani tego, w jakim terminie decyzje referendalne mają być wykonane ani tego, jak długo są wiążące. Te kwestie leżą w zakresie kultury politycznej uczestników stosunków politycznych - uważa dr hab. Jacek Zaleśny, konstytucjonalista z Uniwersytetu Warszawskiego.
Wprzęgnięcie referendum w kampanię wyborczą już odmienia jej bieg. Tematy w nim poruszane, mimo zastrzeżeń do pytań jeśli nie każdego, to wielu, zmuszają do odniesienia się do nich nie tylko przy urnie, ale w swoich przemyśleniach. Połączenie z wyborami owszem, może tu i ówdzie utrudniać głosowanie, ale wierzmy w dojrzałość obywateli, którzy odróżniają kartkę wyborczą od referendalnej, choć naturalnie pomyłki mogą się zdarzać w każdym głosowaniu.
Wiele się mówi, czy referendum będzie prawnie wiążące, a w razie uzyskania niezbędnego kworum głosujących czy jego wynik będzie praktycznie wykonalny ze względu na ogólny charakter pytań. Pytania owszem, mogłyby być bardziej konkretne, ale i politycy, i prawnicy zawsze potrafią mnożyć wątpliwości, niekoniecznie nawet w dobrej wierze. Kilkuletni spór o sądy i praworządność jest tego dowodem. Najważniejsze jest wyjąć z referendalnych odpowiedzi ich sedno.