O sporze o zakres pierwszeństwa prawa unijnego mówimy od miesięcy, tymczasem niczym jakieś tabu omijany jest fakt, że spory między konstytucjami narodowymi i stojącymi na ich straży trybunałami konstytucyjnymi a prawem unijnym, w aktywnej wykładni TSUE są nieuniknione. I nie można tu zdać się wyłącznie na TSUE, bo nie jest nieomylny. Mimo że wydaje setki wyroków w sprawach gospodarczych, handlu, znaków towarowych czy frankowych, które zwykle nie budzą takich emocji i są respektowane.
Czytaj więcej
Parlament Europejski ma wezwać premiera Mateusza Morawieckiego, by nie kwestionował nadrzędności prawa unijnego nad krajowym i wycofał swój wniosek w tej sprawie z Trybunału Konstytucyjnego.
Problem jest wtedy, kiedy TSUE wykracza poza przekazane Unii kompetencje, w szczególności fundamentalne dla państwa członkowskiego kwestie, lub wydaje nękające lub nieracjonalne orzeczenia, jak nakaz natychmiastowego zamknięcia kopalni Turów i o karze za jego niewdrażanie. Orzeczenie to rani nie tylko elementarne poczucie sprawiedliwości i rozsądku, ale wydała go jedna sędzia bez prawa apelacji i tak się składa, że te rygorystyczne postanowienia wydawane są tuż przez ważnymi posiedzeniami Trybunału Konstytucyjnego.
Spór o polskie sądy jest bardziej skomplikowany, i choć wiele błędów można wytknąć pisowskiej władzy w tej kwestii, to za sprawą części sędziów, powołanych według mniej demokratycznych i klarownych zasad niż obecne, został przeniesiony na forum unijne i końca jego nie widać. Płacimy za to wszyscy, czego przykładem jest pat w sprawach uchwały frankowej.
Na rozprawie przed TK przedstawiciele nowego i starego RPO argumentowali, że kierując pytania do TK, premier dąży do wykorzystania TK jako narzędzia do odmowy zastosowania prawomocnych orzeczeń TSUE – ale premier przecież tego nie kryje, wykonuje po prostu swoje obowiązki.