Pierwszy raz rozmawiam z kimś, kto jest piłkarzem, współwłaścicielem klubu, w którym gra i członkiem jego władz. Jak się łączy tyle funkcji w jednym ręku?
Trudno, ale to daje człowiekowi napęd. Nigdy wcześniej nie myślałem, że znajdę się w takiej sytuacji. Ona wytworzyła się sama. Skoro podjąłem decyzję o powrocie do Polski i robię to, co obiecałem przed laty - gram w Wiśle, to biorę też za nią odpowiedzialność nie tylko na boisku.
Sytuacja finansowa klubu była aż tak fatalna?
Szybko się o tym przekonałem. 9 stycznia na treningu pojawili się Jarek Królewski, Rafał Wisłocki i Bogusław Leśnodorski. Żadnego konkretnego planu ratunkowego jednak wtedy nie było. Potrzebne było minimum 4 mln złotych aby utrzymać jedyny kapitał w klubie, czyli zawodników. Jarek zaproponował abyśmy wyłożyli te pieniądze. Zgodziliśmy się, że potrzebna jest jeszcze jedna osoba i tak w naszym gronie pojawił się Tomek Jażdżyński, którego nota bene poznałem dopiero u notariusza podczas udzielania pożyczek. Tak powstało trio.
Pamiętam ze stadionu w Dortmundzie „żółtą ścianę”, trybunę za bramką, zajmowaną przez ponad dwadzieścia tysięcy kibiców. Czuć było siłę tych ludzi, stojących za klubem…