Jeśli ktoś uważa, że lata pod rządami PiS były dla Polski okropne, proszę sobie wyobrazić, jak może wyglądać życie w Polsce, jeśli PiS szybko wróci do władzy. Aby tak się nie stało, trzeba zrozumieć, dzięki czemu PiS władzę zdobył, utrzymał ją w 2019 roku, i nadal pozostaje partią z najwyższym społecznym poparciem.
W 2005 roku Polacy zobaczyli po raz pierwszy, jak wyglądają rządy partii wodzowskiej, i pod wieloma względami im się spodobało. Przede wszystkim sprawczość, której tak bardzo brakowało w poprzednich parlamentach. Po drugie retoryka oparta na tradycyjnych wartościach i opowieść o osobistej uczciwości liderów, którzy mimo wielu lat w polityce nie dorobili się majątku. Początkowo podobał im się też tandem braci jako prezydenta i premiera, bo dawali gwarancję, że się nie pokłócą. Podobał im się zwłaszcza Lech Kaczyński, skromny mimo osiągnięć, dzielny w podziemiu, wierny ideałom, wspomagany przez mądrą i sympatyczną żonę. A drugą częścią tego tandemu był polityczny macher wychwytujący trendy społeczne i grający na lękach i potrzebach tak zwanej milczącej większości. To, co złe, ukryte było za sympatyczną i uczciwą twarzą brata.
Pragnienie igrzysk
Po drugiej stronie stali tak zwani fajnopolacy. Wyluzowani, zamożni, zapatrzeni we wzorce Europy Zachodniej, często traktujący rozwój Polski jako podczepienie naszego wagonika pod niemiecką lokomotywę europejskiego pociągu, choć wiadomo, że wagonik nigdy nie wyprzedzi lokomotywy. Wielkomiejscy, choć w myśleniu mocno prowincjonalni, powtarzający komunały Balcerowicza, lecz niezdolni do krytycznej oceny jego dokonań i błędów, budujący autorytet wokół indywidualnego bogactwa, a nie sukcesu wspólnoty. Stawiający wyłącznie na dobrobyt metropolii według bzdurnej teorii rozwoju metropolitalno-dyfuzyjnego Michała Boniego. Innymi słowy – w interesie swej wielkomiejskiej klasy politycznej dobrze miało być w miastach, a resztę kraju skazywano na wyludnienie i marazm.
Czytaj więcej
Współpraca Pałacu Prezydenckiego z nowym rządem może być mniej kłopotliwa, niż się zdaje.
Równocześnie PO jako partia wielkomiejskich liberałów zachwyciła się modelem wodzowskim, ukształtowanym w PiS, i tak powstało kuriozum na skalę światową: niedemokratyczna partia liberalna podążająca ślepo za wodzem, który będąc premierem, przesuwał się świadomie na lewo. A równocześnie wycinał konkurencję, pozbywając się dwóch z trzech tenorów założycieli i posyłając na oślą ławkę co zdolniejszych wychowanków własnej partii. Na przykład popularność Zyty Gilowskiej była na tyle niepokojąca, że skłoniono ją wręcz do odejścia z partii wydumaną aferą.