Prof. Antoni Dudek: Michaił Gorbaczow na pewno nie był przyjacielem Polski

Przedstawianie grabarza imperium sowieckiego jako jakiegoś wielkiego przyjaciela Polski wydaje się nieporozumieniem. Warto zachować o nim dobrą pamięć, ale już niekoniecznie okazywać wdzięczność – pisze politolog i historyk, prof. Antoni Dudek.

Publikacja: 02.09.2022 18:13

Michaił Gorbaczow i Władimir Putin, a w tle Angela Merkel i Lothar de Maiziere (były premier NRD). S

Michaił Gorbaczow i Władimir Putin, a w tle Angela Merkel i Lothar de Maiziere (były premier NRD). Spotkania na szczycie podczas 6. Niemiecko-Rosyjskiego Forum Dialogu Petersburskiego, 10 października 2006 r.

Foto: AFP

Historia zna liczne przykłady przywódców, którzy próbując osiągnąć spektakularny cel, doprowadzali do skutków diametralnie odmiennych od tych, jakie pragnęli osiągnąć. Jednak niewielu z nich może się równać z Michaiłem Gorbaczowem. Bo też niewielu ludzi w dziejach władało imperium tak rozległym, jak sowieckie, na którego czele Gorbaczow stanął w 1985 r.

Każdy, kto pamięta tamte czasy, musi przyznać, że imperium prezentowało się okazale. Miało rekordową liczbę głowic nuklearnych i rakiet do ich przenoszenia, potężną flotę, wielkie lotnictwo, a przede wszystkim największą na świecie liczbę czołgów, uwielbianych przez sowieckich marszałków. Wprawdzie inne niż wojskowe aspekty funkcjonowania państwa prezentowały się już znacznie mniej spektakularnie, a i sukcesy sowieckiej armii od pięciu lat walczącej w Afganistanie były dość wątpliwe, to jednak tylko nieliczni uważali je za kolosa na glinianych nogach.

Walka na dwóch frontach

Do tych ostatnich należał jednak Gorbaczow, który zarazem aż do końca swych trwających zaledwie sześć lat rządów wierzył, że zdoła owego kolosa wzmocnić, a jego gliniane nogi, metaforycznie obrazujące sowiecką gospodarkę, zamienić na tytanowe. Droga do tego miała wieść przez pierestrojkę (przebudowę) ustroju politycznego ZSRS oraz głasnost (jawność) w świecie poddanych dotąd totalnej cenzurze mediów. W ramach pierestrojki Gorbaczow zainicjował kampanię antykorupcyjną i antyalkoholową, podjął też decyzję o wycofaniu wojsk radzieckich z Afganistanu i zaczął poprawiać relacje z USA i Chinami. To ostatnie miało pozwolić na zmniejszenie nakładów na zbrojenia oraz przesunięcie środków na politykę społeczną i modernizację gospodarki.

Plan się nie powiódł, bowiem zachęty Gorbaczowa do „nowego myślenia” bardzo szybko spowodowały narastanie radykalnych, oddolnych ruchów społecznych, postulujących przyśpieszenie procesu reform i wprowadzenie w państwie autentycznych swobód demokratycznych. Jednak najgroźniejsze okazało się ujawnienie w niektórych republikach związkowych – zwłaszcza nadbałtyckich – tendencji niepodległościowych. Równolegle rozpoczął się krwawy konflikt między Armenią a Azerbejdżanem o Górny Karabach.

Czytaj więcej

Michaił Gorbaczow nie żyje. Ostatni taki sekretarz

Bardzo szybko Gorbaczowowi przyszło walczyć na dwóch frontach: ze słabnącymi dogmatykami, uważającymi jego politykę za kapitulancką, oraz rosnącymi w siłę radykalnymi reformatorami. Wśród tych ostatnich główną postacią stał się Borys Jelcyn, którego w 1987 r. Gorbaczow usunął za „polityczne awanturnictwo” ze stanowiska I sekretarza Komitetu Moskiewskiego oraz z Biura Politycznego.

Wkrótce jednak to sam Gorbaczow zaczął tracić polityczny grunt pod nogami i wtedy nie wahał się używać siły. Wiosną 1989 r. krwawo stłumiono demonstrację ludności Tbilisi, a później podobne protesty w wielu innych częściach imperium. W Polsce najlepiej zapamiętano wydarzenia, do jakich doszło w styczniu 1991 r. w nieodległym Wilnie, gdzie wojsko dokonało szturmu bronionej przez tłum wieży telewizyjnej. Zginęło wówczas 14 jej obrońców, ale nie powstrzymało to Litwinów od dalszej walki o proklamowaną już rok wcześniej niepodległość.

Przesądzony upadek

Akcja przeciw Litwinom stanowiła element zapoczątkowanej przez Gorbaczowa próby przeciwstawienia się regionalnym separatyzmom. Służyć miało temu objęcie przez niego nowoutworzonego stanowiska prezydenta ZSRR, któremu nowa konstytucja przyznała szerokie kompetencje. Te ostatnie okazały się jednak niewystarczające, by powstrzymać Jelcyna, który po wyborach z 1990 r. powrócił z rozmachem na scenę polityczną w roli przewodniczącego Rady Najwyższej największej i najważniejszej z sowieckich republik, czyli tej rosyjskiej. A rok później, w czerwcu 1991 r., wygrał pierwsze w historii powszechne wybory prezydenta Federacji Rosyjskiej.

Od tego momentu los Gorbaczowa był już przesądzony, choć jego upadek przyspieszyli jeszcze dogmatycy, którzy pod przewodem wiceprezydenta ZSRS Giennadija Janajewa podjęli w sierpniu 1991 r. nieudaną próbę restauracji sowieckiego systemu politycznego. Gdy po trzech dniach bycia więzionym przez nich w swej rezydencji na Krymie Gorbaczow powrócił do Moskwy, zastał tam już nowego gospodarza, czyli Jelcyna, który zdołał przeciągnąć na swoją stronę większość armii i służb specjalnych.

Litwinom, Gruzinom, Ormianom i wielu innym narodom wcielonym przemocą w skład ZSRS Gorbaczow kojarzy się głównie z próbami utrzymania ich zniewolenia. Z kolei dla większości Rosjan pozostaje człowiekiem, który – jak to przed laty nazwał Putin – doprowadził do „największej geopolitycznej katastrofy XX w.”, jaką w ocenie obecnego włodarza Rosji był rozpad ZSRS.

Czytaj więcej

Grzegorz Kołodko o Gorbaczowie: Globalny mąż stanu

Jednak rozpad samego Związku Sowieckiego poprzedził demontaż zewnętrznej części imperium, w którego europejskim segmencie najważniejszą część składową stanowiła Polska. Nie był on jednak rezultatem wspaniałomyślności Gorbaczowa, ale rezultatem jego pomysłu na zmianę charakteru kontaktów. W zamian za większą swobodę polityczną kraje satelickie miały się zgodzić na przejście na nową formę rozliczeń gospodarczych i zacząć płacić za ropę i gaz w twardej walucie.

Musicie budować nową partię

Rządzący Polską w latach 80. gen. Wojciech Jaruzelski przyjął początkowo rządy Gorbaczowa z nieufnością, przypuszczając (na co liczyła większość władców pozostałych państw satelickich), że zostanie on szybko odsunięty od władzy i wszystko wróci do stanu breżniewowskiej równowagi. Dlatego kiedy w połowie lipca 1988 r. Gorbaczow przebywał z najdłuższą wizytą w Polsce, usłyszał od Jaruzelskiego zapewnienie, że „dwóch granic nie przekroczymy: nie pójdziemy na pluralizm związkowy w takim rozumieniu, jak chce się nam narzucić, i nie pójdziemy na tworzenie partii opozycyjnych”.

Jednak odpowiedź sowieckiego przywódcy, że w ZSRS dojdzie wkrótce do głębokich zmian ustrojowych, musiała mu dać do myślenia. Zwłaszcza gdy w zaledwie kilka tygodni po wyjeździe Gorbaczowa wybuchły strajki, które dotarły do serca peerelowskiej gospodarki, czyli górnośląskich kopalń. A ambasada PRL w Moskwie poinformowała, że redakcja jednego z najpopularniejszych wówczas sowieckich czasopism, „Literaturnoj Gaziety”, prosi o umożliwienie kontaktu z Lechem Wałęsą, aby przeprowadzić z nim wywiad. Jaruzelski był mistrzem w odczytywaniu sygnałów płynących z Kremla i dlatego uznał, że zanim będzie za późno na rozmowę z Wałęsą, lepiej wysłać gen. Czesława Kiszczaka niż sowieckich żurnalistów.

Gorbaczow patrzył na wydarzenia zachodzące w Polsce w 1989 r. z zaskakującym spokojem. Kiedy już po wyborach czerwcowych ważyły się losy prezydentury dla Jaruzelskiego, wyraził nadzieję, że generał zostanie wybrany, ale zarazem stwierdził: „Wszelka – jakiejkolwiek natury – ingerencja w sprawy wewnętrzne państw zaprzyjaźnionych czy sojuszniczych (...) jest niedopuszczalna”. A gdy po kilku kolejnych tygodniach nowy I sekretarz KC PZPR Mieczysław Rakowski próbował nakłonić Gorbaczowa, by w jakiejś formie przeciwstawił się objęciu funkcji premiera przez przedstawiciela Solidarności, usłyszał podczas rozmowy telefonicznej: „Musicie budować nową partię, bo ze starymi nic nie zdziałacie”.

Dopuszczany horyzont zmian

Nie znaczy to oczywiście, że Gorbaczowowi nie zależało na utrzymaniu sowieckich wpływów w Europie Środkowej. Dlatego kiedy w październiku 1989 r. spotkał się wreszcie bezpośrednio z Rakowskim i Jaruzelskim w Berlinie Wschodnim, gdzie przybyli na uroczystości 40-lecia utworzenia NRD, miał powiedzieć: „Nie mamy zamiaru wtrącać się w wewnętrzne sprawy Polski, ale zupełnie nie jest nam wszystko jedno, w jakim kierunku będzie się rozwijać Polska. Nie jest nam też obojętne, że ze strony polskiej już teraz dokonywane są próby wtrącania się w nasze sprawy. Emisariusze Solidarności pojawiają się w naszych gorących punktach – w republikach nadbałtyckich, Mołdawii i na Ukrainie. Podgrzewane są unickie nastroje i ruchy. To wszystko nie jest ani dla nas, ani dla was obojętne”.

Powyższa wypowiedź dobrze ilustruje dylemat, przed którym stanął inicjator pieriestrojki: z jednej strony próbował się pozbyć anachronicznych dyktatorów w rodzaju Ericha Honeckera, z drugiej zaś zaczynał dostrzegać, że reformy, które inicjował, wyzwalają procesy wykraczające poza dopuszczany przez niego horyzont zmian. Dlatego w Moskwie szukano innych niż dotychczasowe sposobów, mających utrzymać Polskę w orbicie wpływów Kremla, zwłaszcza gdy w 1990 r. zaczęto otwarcie kwestionować istnienie Układu Warszawskiego i RWPG, a polityka światowa zaczęła się kręcić wokół sprawy zjednoczenia Niemiec.

Gorbaczow długo wierzył, że uda się uratować zreformowaną RWPG, której bronił bardziej niż Układu Warszawskiego

Wciąż nie znamy zbyt wielu sowieckich dokumentów z ostatnich lat istnienia ZSRS, ale jest wśród nich dokument przyjęty przez Biuro Polityczne po powstaniu rządu Mazowieckiego, w którym przewidywano, że relacje z Warszawą należy oprzeć na następujących fundamentach: „geopolityczne położenie Polski w Europie, tradycyjne związki dwojga narodów słowiańskich, niemiecki syndrom u Polaków, zależność polskiej gospodarki od naszych surowców i nośników energii”. Dlatego gdy w listopadzie 1989 r. w Moskwie pojawił się Mazowiecki, usłyszał propozycję przejścia na rozliczenia w dolarach z dniem 1 stycznia kolejnego roku. Dla Polski oznaczałoby to niemożność zapłacenia 2-3 mld dol. za ropę i gaz. Ostatecznie udało się przekonać Gorbaczowa, by dał nam jeszcze dodatkowy rok.

Gorbaczow długo wierzył, że uda się uratować zreformowaną RWPG, której bronił bardziej niż Układu Warszawskiego. Stanowcze weto w tej sprawie usłyszał od Warszawy i Budapesztu dopiero na początku 1991 r. Dlatego przedstawianie go jako jakiegoś wielkiego przyjaciela Polski wydaje się nieporozumieniem. Chciał być modernizatorem imperium, a stał się jego grabarzem. Dlatego z naszej, polskiej perspektywy, warto zachować o nim dobrą pamięć, ale już niekoniecznie okazywać wdzięczność.

Autor

Prof. Antoni Dudek

Politolog, historyk i publicysta. Profesor nauk humanistycznych, profesor zwyczajny Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie. Bada transformację ustrojową. W latach 2010-2016 był członkiem Rady Instytutu Pamięci Narodowej

Historia zna liczne przykłady przywódców, którzy próbując osiągnąć spektakularny cel, doprowadzali do skutków diametralnie odmiennych od tych, jakie pragnęli osiągnąć. Jednak niewielu z nich może się równać z Michaiłem Gorbaczowem. Bo też niewielu ludzi w dziejach władało imperium tak rozległym, jak sowieckie, na którego czele Gorbaczow stanął w 1985 r.

Każdy, kto pamięta tamte czasy, musi przyznać, że imperium prezentowało się okazale. Miało rekordową liczbę głowic nuklearnych i rakiet do ich przenoszenia, potężną flotę, wielkie lotnictwo, a przede wszystkim największą na świecie liczbę czołgów, uwielbianych przez sowieckich marszałków. Wprawdzie inne niż wojskowe aspekty funkcjonowania państwa prezentowały się już znacznie mniej spektakularnie, a i sukcesy sowieckiej armii od pięciu lat walczącej w Afganistanie były dość wątpliwe, to jednak tylko nieliczni uważali je za kolosa na glinianych nogach.

Pozostało 91% artykułu
Publicystyka
Andrzej Łomanowski: Rosjanie znów dzielą Ukrainę i szukają pomocy innych
Publicystyka
Zaufanie w kryzysie: Dlaczego zdaniem Polaków politycy są niewiarygodni?
Publicystyka
Marek Migalski: Po co Tuskowi i PO te szkodliwe prawybory?
Publicystyka
Michał Piękoś: Radosław, Lewicę zbaw!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Publicystyka
Estera Flieger: Marsz Niepodległości do szybkiego zapomnienia. Były race, ale nie fajerwerki