Czy Polska będzie uczestniczyła w rozmowach o pokoju w Ukrainie? Nowy szef BBN odpowiada

Polska jest zainteresowana trwałym rozwiązaniem pokojowym. Stabilna Ukraina jest naturalną barierą przed zagrożeniami dla Polski. Jakiekolwiek działania stabilizacyjne nie będą możliwe bez naszego udziału w rozmowach – mówi gen. broni rez. Dariusz Łukowski, nowy szef prezydenckiego Biura Bezpieczeństwa Narodowego.

Publikacja: 13.02.2025 14:17

Czy Polska będzie uczestniczyła w rozmowach o pokoju w Ukrainie? Nowy szef BBN odpowiada

Foto: AFP

Właśnie został pan szefem prezydenckiego Biura Bezpieczeństwa Narodowego. Kadencja prezydenta kończy się w sierpniu. Jakie są najważniejsze zadania na ten czas?

Najważniejsze dla prezydenta będą przygotowania do czerwcowego szczytu NATO w Hadze. Ale na drodze mamy wiele niewiadomych. Dużymi krokami zbliżają się pierwsze rozmowy dotyczące porozumień pokojowych w Ukrainie. Administracja amerykańska na tym etapie oficjalnie jeszcze nie przedstawiła szczegółów swojego planu, ale generalne zarysy już widać. Pojawia się chociażby kwestia zaangażowania europejskich sojuszników w zapewnienie gwarancji Ukrainie i rozwiązania stabilizacyjne. Z pewnością będziemy integralną częścią tej dyskusji i tego, co się będzie miało wydarzyć.

Dlaczego pan zakłada, że my będziemy brali udział w tych rozmowach? Dziesięć lat temu podczas tzw. porozumień mińskich Polski przy stole nie było.

Myślę, że wszyscy wyciągamy wnioski. Sekretarz obrony USA Pete Hegseth, którego w piątek przyjmuje prezydent Andrzej Duda, stwierdził, że nie może być mowy o żadnym „Mińsku 3.0”. Dodając do tego wariant realnych gwarancji dla Ukrainy, to jakiekolwiek działania stabilizacyjne nie będą możliwe bez udziału Polski w rozmowach ze względów chociażby geograficznych. Jesteśmy naturalnym krajem tranzytowym dla wsparcia dla Ukrainy. Oczywiście na ten moment nie ma jakichkolwiek decyzji, w tym tych dotyczących konstrukcji gwarancji bezpieczeństwa.

Czytaj więcej

Sekretarz obrony USA mówi, że Ukraina nie wróci do granic, nie będzie w NATO

Scenariusz bazowy jest taki, że europejscy sojusznicy NATO wyślą wojska stabilizacyjne do Ukrainy?

Oczekiwania strony amerykańskiej od dłuższego czasu związane są z większym angażowaniem europejskich sojuszników w sprawy bezpieczeństwa Europy. Należy domniemywać, że takie kraje jak Francja, Wielka Brytania, być może Niemcy będą otwarte na udział w tym procesie. Na pewno trzeba byłoby zbudować koalicję państw europejskich, zdolnych do udzielenia gwarancji. Ale nikt oficjalnie nie zadeklaruje niczego przed rozpoczęciem formalnych rozmów i przed wyłożeniem kart na stół przez administrację amerykańską.

Obecnie poddajemy analizie potencjalne scenariusze, jakie mogą być wykreowane w toku rozmów pokojowych i propozycje stanowisk, które byłyby zgodne z polskimi interesami bezpieczeństwa.

Sekretarz Hegseth jasno zadeklarował, że Amerykanie nie wyślą swoich wojsk do Ukrainy, i że Europejczycy muszą robić więcej. Czy to początek wycofywania się Waszyngtonu z Europy, o czym mówi się od lat?

Rewizja zaangażowania wojskowego to zupełnie standardowe działanie każdej nowej administracji. Taka analiza będzie musiała odbywać się także z państwami, na terenie których stacjonują amerykańskie wojska. Nie dostrzegamy tu negatywnych sygnałów. Pamiętajmy, że Polska w pierwszej kadencji prezydenta Donalda Trumpa była jednym z niewielu państw, które podpisały nowe porozumienia dotyczące obecności wojskowej. Zgodnie z nimi zabezpieczamy np. logistycznie ich pobyt i finansujemy budowę infrastruktury dla amerykańskich żołnierzy.

Wojsko Polskie może trafić do Ukrainy?

Z naszego punktu widzenia byłaby to bardzo trudna decyzja, wiążąca się z ryzykami i wymagająca społecznej akceptacji. Przede wszystkim powinniśmy założyć, że byłaby to operacja długotrwała. Czyli nie mówimy o roku czy dwóch, a np. dekadzie. To będzie długofalowy wysiłek i zobowiązanie. Z tego punktu widzenia ostrożnie trzeba podchodzić do deklaracji. Szczególnie kiedy głównym zadaniem polskiego wojska musi być przygotowywanie się do obrony wschodniej flanki NATO i co rozumieją nasi sojusznicy. Do tego dochodzą sprawy związane chociażby z zawiłą historią polsko-ukraińską i oczywistym wykorzystywaniem naszej obecności w Ukrainie przez Rosję w propagandzie ukierunkowanej na budowanie podziałów. Tego problemu nie mają nasi partnerzy z zachodniej Europy.

Zaangażowanie militarne nie musi natomiast oznaczać obecności bezpośrednio na terenie Ukrainy. Możemy się zaangażować np. w osłonę przestrzeni powietrznej za pomocą polskiego lotnictwa czy też wsparcie obrony cyberprzestrzeni. Do tego dochodzi potencjalne zaangażowanie Polski w zapewnienie zaplecza operacyjnego i logistycznego dla działań stabilizacyjnych, którego znaczenie jest nie do przecenienia i oczywiście wiąże się z ryzykami. Niezależnie od tego, jak się zaangażujemy, gwarancje dla Ukrainy będą kluczowe z punktu widzenia przyszłości bezpieczeństwa w Europie. Jakikolwiek błąd popełniony przy ich konstrukcji ze strony Zachodu może spowodować utratę naszej wiarygodności i dać Rosjanom możliwość kontynuowanie agresji i wpływów w kierunku zachodnim.

Na czym nam przy tych rozmowach powinno najbardziej zależeć?

Polska jest zainteresowana trwałym rozwiązaniem pokojowym. Stabilna Ukraina jest naturalną barierą przed zagrożeniami dla Polski. Jeżeli popatrzymy historycznie, to ze wschodu przychodziły one z dwóch kierunków: Bramy Brzeskiej i Bramy Przemyskiej. W tym kontekście suwerenna Ukraina to bezpiecznik dla regionu.

Dlaczego?

Radykalnie ogranicza możliwości prowadzenia działań przez Rosję z terytorium Białorusi, która byłaby oskrzydlona przez kraje bałtyckie z jednej i Ukrainę z drugiej strony. Dlatego mówimy, że Ukraina powinna być elementem integralnym europejskiego systemu bezpieczeństwa i zostać w przyszłości członkiem NATO.

Foto: Paweł Krupecki

To jest scenariusz obecnie nierealny, o czym wprost mówił nowy prezydent USA Donald Trump.

Rzeczywiście akcesja nie jest kartą, którą obecnie grają Stany Zjednoczone. Natomiast mówiąc o realnych lub nierealnych scenariuszach, to wszelkie dogmaty legły w gruzach w 2022 r. Rosja pokazała, że nie hamuje się przed niczym. Jeżeli widzi przestrzeń, wykorzystuje ją. Jak woda, która wchodzi w szczeliny i przy najmniejszym mrozie rozbija skały. Pozostawienie szczelin, możliwości manewru i pokazanie słabości będzie dla Rosji polem do eksploatacji.

Tym bardziej, że już prowadzi z Zachodem konfrontację na wielu frontach. Polska codziennie wykonuje gigantyczny wysiłek, żeby chronić infrastrukturę, zasoby informacyjne czy systemy energetyczne. Widać, co się dzieje na Bałtyku. Rosja wykorzystuje luki prawne, ułomności systemów decyzyjnych, żeby manewrować pod progiem wojny. Podminowuje zaufanie społeczeństw do władz, wykazuje nieskuteczność działań państw, destabilizuje gospodarki i sytuacje wewnątrzkrajowe.

Może pan podać przykład takiego działania?

Kilkuletnia już presja na granicę, gdzie celem jest nie tylko fizyczne jej naruszanie, ale podważanie zaufania do władz państwowych pod kątem zdolności do ochrony granicy. A przede wszystkim osłabianie systemu bezpieczeństwa poprzez angażowanie polskich Sił Zbrojnych do zadań, do których nie są przeznaczone w czasie pokoju. Ogranicza to możliwości ich szkolenia i w długiej perspektywie ma niebagatelny wpływ na gotowość obronną. Dobrze, że Straż Graniczna zaczyna powoli przejmować coraz większą odpowiedzialność za ochronę granicy. Inny przykład to liczne próby podpaleń inspirowane przez Rosję. Niestety, w sposób formalny nie możemy wiele z tym zrobić, poza kryminalizowaniem tego typu działań. Na pewno w najnowszej historii Polski służby państwowe nigdy nie były tak obciążone wyzwaniami jak w ostatnich kilku latach.

Rosja już prowadzi z Zachodem konfrontację na wielu frontach. Polska codziennie wykonuje gigantyczny wysiłek, żeby chronić infrastrukturę, zasoby informacyjne czy systemy energetyczne. Widać, co się dzieje na Bałtyku

Na ile realne jest dzisiaj ryzyko takiej „tradycyjnej” inwazji? Tego, że rosyjskie wojsko stanie na granicy Polski i będzie chciało ją przekroczyć?

Takie zagrożenie jest realne, chociaż dziś jest nikłe. Choćby dlatego, że Rosja dalej prowadzi działania w Ukrainie i w znaczny sposób wyeksploatowała możliwości wojsk lądowych. Oczywiście dysponuje wciąż gigantycznym potencjałem, który nigdy nie był użyty – w tym arsenałem strategicznym. Ma środki rozrzucone wokół potężnego terytorium, pilnuje Arktyki, ma interesy na południu globu, jest obecna w wielu regionach. Chociaż te możliwości są powoli ograniczane, jak w przypadku np. Syrii i basenu Morza Śródziemnego.

Jeżeli więc patrzymy na konwencjonalne zagrożenie, to jeszcze mamy czas, aby się odpowiednio przygotować. Sytuacja może zrobić się dramatycznie poważna, jeżeli damy Rosji trzy lata od momentu zakończenia konfliktu w Ukrainie na odbudowanie swojego potencjału i w tym czasie sami drastycznie nie wzmocnimy systemu bezpieczeństwa. Z drugiej strony historia pokazuje, że sowiecka Rosja upadła nie w zwarciu militarnym, a ekonomicznym, które jest najbardziej skuteczną metodą penetracji zdolności jej Sił Zbrojnych.

Idąc tym tokiem rozumowania, żeby mieć więcej czasu, to w naszym interesie jest to, żeby wojna w Ukrainie trwała jak najdłużej.

Rozumiem tę logikę, natomiast w naszym interesie jest przede wszystkim trwały pokój w Europie. Ale powiem inaczej: obserwując konflikt, nie powinniśmy tracić czasu i robić wszystko, żeby się przygotować. Agresja na Polskę nie może być w jakikolwiek sposób opłacalna.

A faktycznie robimy wszystko, by się przygotować?

Tak naprawdę najwięcej w Europie. Mam na myśli nakłady, podpisywane kontrakty, zwiększanie armii i budowę nowych formacji wojskowych. Jednak wojna pokazała, że oprócz potencjału Sił Zbrojnych, najważniejszym zasobem jest zdolność zaplecza przemysłowego. Widzimy, jak w Ukrainie o działaniach na linii frontu nie decydują wyłącznie generałowie ukraińscy, tylko decyduje przemysł amerykański, europejski i zdolność do tego, żeby wspierać ciągłość działań armii ukraińskiej w kontekście sprzętu i środków bojowych. To bardzo poważna lekcja z tego konfliktu.

Czytaj więcej

Piorun numer 3000 wyprodukowany. Mesko z rekordowym zyskiem i opóźnieniami

To zła wiadomość, bo w Polsce zrobiliśmy w tym obszarze bardzo niewiele. Na początku wojny nie mieliśmy praktycznie żadnych zdolności np. do produkcji amunicji artyleryjskiej i de facto nic się nie zmieniło.

Jeśli spojrzymy na nasz główny koncern zbrojeniowy – Polską Grupę Zbrojeniową – to faktycznie nie widać wielkich zmian i powiem to bardzo delikatnie: mamy bardzo dużo do zrobienia. Jeżeli mówimy, że mamy ambicję posiadania jednej z największych armii lądowych w Europie, a jednocześnie nie mamy dzisiaj technologii do produkcji chociażby nitroceluozy, czyli zupełnie podstawowego składnika produkcji środków bojowych, to coś jest nie tak.

Wydaje mi się, że przyjęta przed laty konstrukcja PGZ się nie sprawdziła. Jeżeli średnia rotacja prezesa w przedsiębiorstwie należącym do PGZ to około półtora roku, to ludzie, którzy przychodzą na te stanowiska, mają tego świadomość i nie podejmują decyzji w długofalowej perspektywie. A w przemyśle zbrojeniowym poważne działania wymagają co najmniej kilku lat konsekwentnej pracy na obranym kierunku. Jeżeli w tym czasie zmieni się kilku prezesów, to nie ma żadnych gwarancji, że jakiś wymagający proces doprowadzimy do końca. Każdy z nich będzie miał głównie perspektywę sukcesu w swojej bądź co bądź krótkiej kadencji. Kończy się to tym, że produkujemy pokrycia do samolotów, a nie wdrożyliśmy od lat żadnej poważnej technologii.

Krytykuje pan przemysł, ale w wojsku, z którego pan właśnie odszedł, też jest wiele problemów.

Oczywiście. Samą modernizację armii utrudnia chociażby równoległe prowadzenie ponad 100 procesów modernizacyjnych. Do czego w pewnym sensie zmuszają nas wieloletnie zapóźnienia. Powinniśmy ten proces uporządkować i krok po kroku osiągać cele i budowanie zdolności. Jeżeli będziemy robić wszystko w jednym czasie, bez priorytetyzacji, to realizacja każdego z zadań tylko się oddali.

Sam zakup sprzętu nie załatwia sprawy i nie oznacza skokowej zmiany potencjału bojowego. Zakup setki czołgów dla sformowania brygady pancernej nie oznacza, że mamy brygadę pancerną. Zgodnie ze standardami sojuszniczymi wyszkolenie jednostki wojskowej typu brygada obejmuje trzy lata w normalnych warunkach. Patrząc na zagrożenia, które mamy dzisiaj, intensyfikując ten proces, możemy go skrócić do dwóch lat. Istotne jest też zbudowanie efektywnych struktur kierowania i dowodzenia, szkolenia wojsk, zgranie systemów. Dopiero wtedy możemy mówić o zbudowaniu zdolności. A ten proces trwa.

Mówiąc o efektywnym systemie kierowania i dowodzenia, trudno nie zauważyć, że projekt prezydenckiej ustawy ma już półtora roku, a ustawa wciąż nie została przyjęta.

To jedna z kluczowych rzeczy, na którą prezydent zwrócił uwagę podczas odprawy kierowniczej kadry MON i Sił Zbrojnych na początku lutego. To nie są przypadkowe propozycje urzędników zza biurek, a samego wojska, z którym opracowywany był projekt ustawy. To głęboko przemyślane wnioski z różnego rodzaju ćwiczeń realizowanych w Siłach Zbrojnych. Głęboko dyskutowane z udziałem wszystkich najważniejszych dowódców i wojsko na nie czeka. Dla prezydenta nie ma też znaczenia, czy te rozwiązania znajdą się finalnie w prezydenckiej, czy rządowej ustawie. Najważniejsze, aby były.

Musimy dziś maksymalnie zbliżyć do siebie struktury kierowania i dowodzenia Siłami Zbrojnymi, jakie obowiązują w czasie pokoju i w czasie wojny. Inaczej nie wykorzystamy efektywnie naszych zasobów, dobrze przygotowanych oficerów i generałów. Dzisiejsza struktura nie daje rękojmi, że unikniemy problemów z koordynacją działań już w pierwszych dniach kryzysu. I moja wiedza jest poparta udziałem w co najmniej trzech ćwiczeniach strategicznych najwyższego szczebla, które tylko to potwierdziły. Nie zgadzam się też z głównym argumentem przeciwko wprowadzeniu reformy, jakim jest niewłaściwy moment. Ten moment będzie tylko coraz gorszy, wraz z odbudowywaniem potencjału przez Rosję.

Czytaj więcej

Szef Sztabu Generalnego przyznaje: Wojna realnie nam zagraża

Obraz, jaki pan rysuje, jest czarny. Nasz przemysł jest niegotowy. Nie mamy dobrego systemu dowodzenia, a wojsko jest w tak rozbudowanym procesie transformacji, że jest w proszku.

Zazwyczaj lepiej być nadmiernie krytycznym niż nadmiernym optymistą w sprawach bezpieczeństwa. Na pewno z perspektywy prezydenta wielką wartością jest kontynuowanie przez rząd zdecydowanej większości niezbędnych procesów rozpoczętych w poprzednich latach.

To kiedy my będziemy gotowi na zagrożenie ze strony Rosji?

Musimy podjąć maksymalny wysiłek w ciągu wspomnianych trzech lat. Potem on oczywiście będzie kontynuowany, bo nie zrealizujemy wszystkiego, ale wówczas będziemy na tyle gotowi, by odpowiedzieć na zagrożenie.

Na koniec chciałbym wyjść poza Polskę: prezydent Donald Trump ponownie wprowadził się do Białego Domu. Często wypowiadał się wcześniej o NATO. W jakiej kondycji jest teraz sojusz?

To zależy, o którym państwie mówimy. Poruszę kwestię zwiększania wydatków na obronność. W Polsce zwiększenie ich o 1 proc. PKB oznacza szacunkowo 8,5 mld dolarów więcej na zbrojenia. W przypadku Niemiec to już prawie 46 mld więcej. W przypadku Francuzów i Brytyjczyków powyżej 30 mld. Zwiększenie wydatków o 1 proc. przez państwa europejskie to są gigantyczne pieniądze. I warto zadać pytanie, czy europejski przemysł zbrojeniowy jest w stanie odpowiedzieć na zapotrzebowanie wygenerowane przez tak duży wzrost nakładów. Już jest z tym problem. Nie wiem, na ile rządy państw są świadome, że bezpieczeństwo to nie tylko armia, a fundamentem obrony jest adekwatny potencjał przemysłu zbrojeniowego.

Foto: Paweł Krupecki

Nie żal panu tego, że jeśli my tak mocno podnieśliśmy nasze wydatki na obronność, to niewykorzystaną szansą pozostała rozbudowa naszego przemysłu?

Nie uważam, aby było za późno, ale faktycznie jesteśmy już po trzecim dzwonku. Patrząc na wojnę w Ukrainie, widzimy, że najgorsze, co może nas spotkać, to być klientem innych państw. Kiedy decyzje polityczne i obronne są uzależnione od innych stolic, a nie własnych zdolności i interesów.

Rozmówca

Dariusz Łukowski

Generał broni rezerwy, sekretarz stanu, szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego. Służbę w armii zaczynał w 1988 r. W latach 2005–2006 pełnił funkcję szefa logistyki Wielonarodowej Dywizji Centrum-Południe w Iraku w ramach V zmiany PKW Irak. W 2008 r. otrzymał awans na stopień generała brygady i objął dowództwo w 1. Brygadzie Logistycznej. W latach 2009–2010 brał udział w VI i VII zmianie Polskiego Kontyngentu Wojskowego ISAF w Afganistanie. Był zastępcą szefa Sztabu Generalnego Wojska Polskiego. Od listopada 2020 r. w prezydenckim Biurze Bezpieczeństwa Narodowego, w lutym 2025 r. przeszedł do rezerwy

Właśnie został pan szefem prezydenckiego Biura Bezpieczeństwa Narodowego. Kadencja prezydenta kończy się w sierpniu. Jakie są najważniejsze zadania na ten czas?

Najważniejsze dla prezydenta będą przygotowania do czerwcowego szczytu NATO w Hadze. Ale na drodze mamy wiele niewiadomych. Dużymi krokami zbliżają się pierwsze rozmowy dotyczące porozumień pokojowych w Ukrainie. Administracja amerykańska na tym etapie oficjalnie jeszcze nie przedstawiła szczegółów swojego planu, ale generalne zarysy już widać. Pojawia się chociażby kwestia zaangażowania europejskich sojuszników w zapewnienie gwarancji Ukrainie i rozwiązania stabilizacyjne. Z pewnością będziemy integralną częścią tej dyskusji i tego, co się będzie miało wydarzyć.

Pozostało jeszcze 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Polityka
Nowy wpis Donalda Tuska ws. wojny na Ukrainie. Jest apel
Polityka
Najnowszy sondaż: Rząd Tuska mógłby utrzymać władzę, spada poparcie dla Lewicy
Polityka
Sondaż: Wyborcy tych kandydatów najbardziej obawiają się skandalu z ich udziałem
Polityka
Marek Kozubal: Bitwa o pamięć z Ukrainą w cieniu kampanii wyborczej
Polityka
Tzw. zamach stanu zmieni kampanię prezydencką? Nic na to nie wskazuje