Wielka Brytania stała się dla kontynentalnej Europy czymś na kształt szczepionki. W chwili, gdy niemal we wszystkich krajach Unii wiatr w żagle ma nacjonalistyczny populizm, doświadczenia Londynu pokazują, co w praktyce oznacza wyjście ze Wspólnoty.
Brytyjczycy zdecydowali się na to w referendum w czerwcu 2016 roku. Wówczas 52 proc. z nich opowiedziało się za rozwodem z Brukselą, 48 proc. – przeciw. To był przede wszystkim efekt wielu lat zwijania produkcji przemysłowej, polityki zaciskania pasa przez konserwatywny rząd Davida Camerona oraz masowej imigracji po przyjęciu do UE postkomunistycznych krajów Europy Środkowej. Dla wielu referendum było formą protestu.
Za brexit zapłaciła Partia Konserwatywna. Jest dziś już tylko trzecią co do znaczenia siłą kraju
Jak podaje YouGov, dziś tylko 30 proc. Brytyjczyków głosowałoby za wyjściem z Unii, podczas gdy 55 proc. opowiedziałoby się przeciw. Więcej: tylko 11 proc. pytanych uważa, że sposób, w jaki przeprowadzono brexit, jest sukcesem, a aż 62 proc. mówi o porażce. W tym należy się dopatrywać pewnego paradoksu. Przed wyborami w 2015 roku Cameron obiecał, że jeśli utrzyma się u władzy, rozpisze referendum rozwodowe. Chciał w ten sposób powstrzymać odpływ wyborców konserwatywnych do eurosceptycznej, populistycznej partii Nigela Farage’a UKIP. Jednak dziewięć lat później inne wcielenie ugrupowania Farage’a, Reform UK, ma większe (25 proc.) poparcie od torysów (22 proc.) i takie same jak rządząca Partia Pracy (25 proc.). Dzieje się tak, bo dla wielu wyborców Partia Konserwatywna, a w szczególności jej najbardziej charyzmatyczny przywódca Boris Johnson, nie wywiązała się z obietnic złożonych w sprawie brexitu i to Nigel Farage miałby to teraz zrobić. Biorąc pod uwagę brytyjską ordynację większościową, istnieje więc ryzyko, że ofiarą wyjścia z Unii staną się sami konserwatyści.
Czytaj więcej
Margaret Thatcher urządziła Wielką Brytanię w Unii znakomicie. Na razie nie widać, czym Boris Johnson zrekompensuje Brytyjczykom wyprowadzenie królestwa ze Wspólnoty.
Ta „zdrada” brexitu nie jest nigdzie bardziej widoczna niż w sprawie imigracji. Johnson obiecywał „odzyskanie kontroli nad naszym granicami”, zaś wcześniej Cameron zapewniał, że różnica między przyjeżdżającymi na stałe i wyjeżdżającymi na stałe (tzw. imigracja netto) spadnie poniżej 100 tys. rocznie. Tymczasem od czerwca 2023 do czerwca 2024 roku (najnowsze dostępne dane) wyniosła ona aż 728 tys. osób. O ile mieszkańcy UE zaczęli wyjeżdżać, o tyle na wielką skalę pojawili się przyjezdni z Indii, Chin, Pakistanu, Bangladeszu.