Udostępnione właśnie przez Downing Street dokumenty archiwalne nie pozostawiają złudzeń: nawet najwyżsi rangą członkowie ówczesnego gabinetu nie podzielali entuzjazmu Tony’ego Blaira do możliwie szybkiego zrównania w prawach Polski i siedmiu innych post-komunistycznych państw, które wstąpiły do UE 1 maja 2004 r. Na taki ruch zdecydowała się jeszcze tylko niewielka Irlandia i Szwecja. Zgodnie z warunkami ustalonymi w traktacie akcesyjnym rynek pracy mógł pozostać zamknięty dla dawnych państw komunistycznych jeszcze przez siedem lat, a więc do 1 stycznia 2011 r.
W liście z 10 lutego 2004 r. ówczesny szef brytyjskiej dyplomacji Jack Straw ostrzegał jednak premiera przed takim ruchem.
Późniejsze wydarzenia pokazały, że przeprowadziliśmy to źle
– Możemy stanąć w obliczu bardzo trudnej sytuacji, jeśli nie rozwiążemy tego prawidłowo – pisał. Jego zdaniem znacznie roztropniej byłoby dla Wielkiej Brytanii poczekać, aż inne duże kraje starej UE zniosą dotychczasowe restrykcje. Pozwoliłoby to Londynowi ocenić, jak w rzeczywistości wyglądają przepływy migracyjne. Kilka dni później, 16 lutego 2004 r., o odłożenie otwarcia rynku pracy apelował też do Blaira wicepremier John Prescott. Wskazywał na fatalne skutki dla dostępności szkół, szpitali czy mieszkań socjalnych, w szczególności w Londynie i południowo-wschodniej Anglii, jeśli migranci z nowych krajów członkowskich UE masowo przyjadą na Wyspy.
Otwarcie rynku pracy przez Wielką Brytanię pogorszyło kondycję demograficzną Polski
Szef rządu podjął decyzję o otwarciu rynku pracy częściowo pod wpływem analiz brytyjskiego MSW, gdzie szacowano, że do królestwa trafi rocznie z Europy Środkowej 5–13 tys. osób. Jednak inicjatywa Blaira wpisywała się też w prowadzoną od dawna przez niego politykę. Był najbardziej pro-unijnym premierem, jakiego miało w swojej historii królestwo. Do tego stopnia, że w pewnym momencie rozważał nawet rozpisanie referendum w sprawie przystąpienia kraju do unii walutowej. Gdy idzie o sprawy polskie, w trakcie rokowań akcesyjnych ogłosił w Warszawie, że Wielka Brytania będzie „mistrzem poszerzenia”. I faktycznie, obok Berlina to właśnie Londyn najmocniej pchał do przodu negocjacje o przyjęciu nowych państw do Unii. Brytyjczykami po części kierowała wówczas nadzieja, że mając tak wielu członków, UE zostanie „rozwodniona” i francuskie plany jej federalizacji nigdy nie dojdą do skutku.