Ameryka potrzebowała czterech miesięcy na decyzję tej wagi. Po sfałszowanych wyborach w lipcu ograniczyła się do odmowy uznania ich oficjalnego wyniku, zgodnie z którym 52 proc. głosów dostał lewicowy dyktator Nicolás Maduro. Podobnie zrobiły wówczas kraje Unii Europejskiej. Gratulacje dla Madura popłynęły tylko z najbardziej autorytarnych państw świata, w tym Kuby, Nikaragui, Chin, Rosji czy Iranu.
Teraz jednak Stany postanowiły pójść o krok dalej. – Szacunek dla demokracji tego wymaga – tłumaczył na platformie X odchodzący szef amerykańskiej dyplomacji, nazywając po raz pierwszy Gonzáleza prezydentem elektem.
Kim jest Edmundo González Urrutia, uznany przez USA za prezydenta elekta Wenezueli
Chodzi o 75-letniego emerytowanego dyplomatę, który został wystawiony w wyborach, gdy reżim pod formalnymi pretekstami odmówił prawa do udziału w nim charyzmatycznej działaczce praw człowieka Marii Corinie Machado. We wrześniu w obawie o swoje życie González uciekł do Hiszpanii, gdzie otrzymał azyl. Teraz jednak zapowiada, że pojawi się w Caracas 10 stycznia na ceremonii zaprzysiężenia nowej głowy państwa. Jak zareaguje na to Maduro, nie wiadomo. Jego szef MSZ Yván Gil uznał oświadczenie Blinkena za „farsę”.
Inicjatywa Amerykanów stawia jednak w trudnej sytuacji także Unię Europejską, a w szczególności Hiszpanię. Uznanie Gonzáleza może bowiem narazić na szwank bardzo rozległe interesy gospodarcze Madrytu w Wenezueli.
Joe Biden liczył, że jeśli częściowo zniesie sankcje nałożone na wenezuelski reżim, ten zgodzi się na stopniową demokratyzację kraju. W sytuacji, gdy Rosja nie może eksportować ropy do krajów zachodnich, Biały Dom liczył na przejęcie tej roli przez Wenezuelę, kraj o największych udowodnionych zasobach tego surowca na świecie. Ta polityka zakończyła się całkowitą porażką.