Manewry starych elit politycznych oraz armii obliczone na ostateczną eliminację z życia politycznego byłego premiera Imrana Khana spaliły na panewce.
Okazało się, że zwolennicy uwięzionego byłego premiera i gwiazdy krykieta o międzynarodowej sławie oraz jego partii Pakistański Ruch na rzecz Sprawiedliwości (PTI) zdobyli 93 miejsca w parlamencie. To więcej niż konkurenci z Pakistańskiej Ligi Muzułmańskiej (PMLN) oraz Pakistańskiej Partii Ludowej (PPP).
Jest to ogromny sukces, mimo że kandydaci Imrana Khana zmuszeni zostali do występowania nie pod szyldem partyjnym, lecz jako niezależni. Taka lista pozbawiona też została symbolu graficznego PTI, jakim był wizerunek kija do krykieta. A to ma ogromne znaczenie w warunkach, gdy 40 proc. społeczeństwa to analfabeci.
Mimo wyniku zwolennicy Khana nie mają szans na utworzenie rządu ani także na udział w koalicji rządowej. Startując jako niezależni, nie reprezentowali oficjalnie PTI i w związku z tym najliczniejsza grupa posłów nie może także uczestniczyć w podziale 70 mandatów zarezerwowanych dla kobiet i niemuzułmanów. Związani z Khanem deputowani nie będą już także po tym podziale najliczniejszą grupą w parlamencie.
– Wszystko wskazuje na to, że powstanie rząd koalicyjny złożony z Pakistańskiej Ligi Muzułmańskiej oraz Pakistańskiej Partii Ludowej. Tego rodzaju kompromis osłabi rząd, co jest korzystne dla armii — mówi „Rzeczpospolitej” Patryk Kugiel, analityk z PISM.