Pod koniec listopada ukraińskie służby specjalne zatrzymały na jednym z przejść granicznych z Węgrami domniemanego rosyjskiego agenta. Mężczyzna przemycał do unijnego kraju tajne informacje zapisane na USB. Urządzenie ukrył w swoim odbycie.
Na nośniku danych znajdowały się skradzione osobiste informacje o kierownictwie i personelu Służby Bezpieczeństwa Ukrainy SBU i wywiady wojskowego GUR, a także wrażliwe informacje o bazach, broni i logistyce ukraińskiej armii. Jak się okazało, szpieg zamierzał dostarczyć nośnik USB do rosyjskiej ambasady w stolicy Węgier, Budapeszcie.
Dziennikarz Szabolcs Panyi relacjonował sprawę dla portalu „Balkan Insight”. Mężczyzna od dawna zajmuje się rosyjską działalnością szpiegowską na Węgrzech. Obawia się, że Budapeszt może stać się centrum rosyjskiego szpiegostwa w Unii Europejskiej. Obecnie w stolicy Węgier pracuje ponad 50 akredytowanych dyplomatów, podczas gdy w Pradze, Warszawie i Bratysławie razem jest ich ledwie ponad 20. – Wiadomo, że wielu agentów stosuje dyplomatyczny kamuflaż, bo korzystają z immunitetu, czyli nie mogą być ścigani przez władze kraju, który ich przyjmuje – wyjaśnia dziennikarz.
Immunitet dla banku
Oprócz pracowników ambasady rosyjskiej, immunitetem cieszą się także pracownicy Międzynarodowego Banku Inwestycyjnego (IIB) na Węgrzech, który powstał w czasach sowieckich. Siedziba banku została przeniesiona z Moskwy do Budapesztu trzy lata temu. Oznacza to, że bank nie musi się obawiać węgierskiego organu nadzoru finansowego, dochodzeń karnych czy sądów.
Już w momencie ogłoszenia przeniesienia banku węgierska opozycja podejrzewała, że rząd w Budapeszcie wspiera rozbudowę siatki KGB. I miała ku temu powody, bo szef IIB Mikołaj Kosow pochodzi z rodziny szpiegów. Jego ojciec był kiedyś rezydentem KGB w Budapeszcie, matka została wyróżniona przez rosyjską agencję informacyjną TASS jako „jeden z najbardziej niezwykłych szpiegów XX wieku”.