Premier Viktor Orbán, przemawiając kilka tygodni temu w parlamencie w Budapeszcie, powiedział, że Węgry stoją po stronie pokoju, a Europa po stronie wojny. To deklaracja poparcia Rosji, wbrew innym państwom Unii, w tym Polski, wbrew Ameryce.
Jeśli każdy, kto jest po stronie pokoju, jest uznawany za stojącego po stronie Putina, to tracimy szansę racjonalnej dyskusji. Premier Orbán jest po tej samej stronie, co papież Franciszek, Henry Kissinger czy Jürgen Habermas, czy ekskanclerz Niemiec. Nie można powiedzieć, że ci ludzie służą interesom Rosji.
W wypadku Gerharda Schrödera można być pewnym.
Miałem na myśli Angelę Merkel. Stanowisko Węgier jest jasne, wygłaszał je wielokrotnie premier Orbán: w tym konflikcie Rosja jest agresorem, łamie prawo międzynarodowe, zagraża integralności suwerennego kraju, a Ukraińcy są ofiarami, wspieramy ich integrację z UE. Pomagamy im, co prawda nie w takim stopniu jak Polska, ale porównując wielkości do PKB, to w stopniu podobnym jak Włochy, Francja czy Niemcy. Ale jednocześnie mamy inny pogląd na temat tego, jak Zachód powinien reagować na sytuację. Widzimy przedłużanie się wojny, rośnie ryzyko powstania zamrożonego konfliktu. A to nie jest w interesie Europy, spowoduje jej stagnację czy cofanie się w rozwoju. Szczególnie Europy Środkowej, a to oznacza, że naszemu regionowi będzie trudniej zmniejszyć dystans do Europy Zachodniej. Dlatego uważamy, że główni gracze, USA i Rosja, nie powinni odrzucać idei rozmów pokojowych. Trzeba siadać do stołu, starać się doprowadzić do zawieszenia broni i pokoju. To jest interes Europy.
Usiąść do rozmów z Rosją? Teraz? Ukraina ma zrezygnować z okupowanych terenów, by uzyskać pokój?