Rzeczpospolita: W latach 80. stanął pan na czele radzieckiej Estonii. Czy wtedy myślał pan, że pański kraj zostanie członkiem NATO i Unii Europejskiej?
Arnold Rüütel: W tamtych czasach nie myślano o tym, że Estonia zostanie członkiem Unii Europejskiej, a już tym bardziej NATO. Proces ten się zaczął w 1988 roku, kiedy Michaił Gorbaczow prowadził pierestrojkę reżimu. Mieliśmy nadzieję, że system złagodnieje. Gorbaczow mówił o zmianie konstytucji, ale ta zmiana polegała na tym, że wykluczono możliwość suwerenności republik. Moskwa domagała się, by Estonia tak samo jak inne państwa bałtyckie zaczęła tworzyć OMON. Nie zrobiliśmy tego i zaczęliśmy przywracać Estonii prawo do samostanowienia odebrane przez Związek Radziecki.
Jak na dążenia niepodległościowe Estończyków reagowała Moskwa?
Pod koniec 1988 roku byliśmy już gotowi do ogłoszenia niepodległości. Wtedy do państw bałtyckich przyjechali członkowie Biura Politycznego KPZR, by udaremnić tak zwane tendencje nacjonalistyczne. Wezwano mnie do Moskwy do wiceprzewodniczącego Rady Najwyższej ZSRR Anatolia Łukjanowa. Mówił mi, że nie mamy prawa przyjmować ustaw, które prowadzą do suwerenności. Mówił, ile lat więzienia grozi za taką działalność. Mimo to stałem na swoim. 16 listopada 1988 roku ogłosiliśmy, że Estonia jest suwerennym państwem. Gorbaczow zwołał naradę, podczas której potępiono moje działania i uznano naszą ustawę za nieważną. Proszono, bym się wycofał, ale to był wybór naszego narodu.
Czy niepodległość Estonii była możliwa bez solidarności wszystkich państw bałtyckich?