Od wielu lat trwa w świecie dyskusja na temat wykorzystywania seksualnego małoletnich przez część duchownych. Dotyczy także Polski. W debacie tej jest wiele emocji, złości i tym podobnych uczuć. Problem w tym, że bardzo często przysłaniają one kwestie merytoryczne.
Po tym jak przed tygodniem opisaliśmy w „Rz", przeznaczoną do „użytku wewnętrznego" instrukcję dla biskupów, dotyczącą współpracy z wymiarem sprawiedliwości i organami ścigania, z której wynika, że dokumenty spraw zakończonych na etapie diecezjalnym i przekazane do Watykanu są właściwie niedostępne – trzeba o nie występować na drodze dyplomatycznej – podniosły się głosy, że Stolica Apostolska utrudnia wyjaśnienie spraw wykorzystywania seksualnego małoletnich i pilnie strzeże swoich tajemnic. W tym kontekście – jako przykład wzorowej wręcz współpracy – wskazuje się na to, że badająca problematykę wykorzystywania seksualnego niezależna komisja francuska (CIASE), która opublikowała swój raport jesienią ub. roku, dostęp do dokumentów miała. Podobnie jak komisja pracująca w archidiecezji monachijskiej – jej raport ukazał się w ub. tygodniu.
Czytaj więcej
Rygorystyczne instrukcje w sprawie ujawniania akt mogą być elementem walk o schedę po Franciszku.
Ale z publicznych prezentacji obu raportów wyłapano i przekazano opinii publicznej kwestie wzbudzające właśnie emocje. Mówiąc o raporcie francuskim, skupiono się na idącej w setki tysięcy liczbie pokrzywdzonych, z raportu monachijskiego wyłapano kilka przypadków – dość dyskusyjnych – zaniedbań kard. Josepha Ratzingera (stał na czele archidiecezji Monachium i Freising w latach 1977–1982), obecnie emerytowanego papieża Benedykta XVI. Zauważono także rozdziały mówiące o przyczynach tuszowania przypadków wykorzystywania w Kościele, wyłuskano również rekomendacje na przyszłość.
To ledwie kilkadziesiąt stron z opasłych opracowań. Tymczasem te pominięte fragmenty przynoszą odpowiedzi na dręczące nas nad Wisłą pytania i pokazują drogę, którą trzeba przejść, by zbadać problem wykorzystywania w Kościele w Polsce.