To była kropla, która przelała czarę goryczy. Na pięć dni przed wyborami Międzynarodowe Konsorcjum Dziennikarzy Śledczych ujawniło w „Pandora Papers", że premier Andrej Babiš wykorzystał wątpliwe machinacje finansowe, aby unikając podatków, kupić za 22 mln euro zamek Bigaud na francuskiej Riwierze. Szef rządu, drugi najbogatszy człowiek kraju, już wcześniej miał opinię krętacza. Z tego powodu Czechy z trudem wyrwały w lipcu akceptację dla Funduszu Odbudowy, bo Bruksela uważa, że zachodzi tu konflikt interesów: dotacje, o których przeznaczeniu będzie decydował premier, zasilą też jego imperium Agrofert.
Ryzyko czechexitu
Ale teraz zarówno centrolewicowa koalicja Piratów i Burmistrzów, jak i jej centroprawicowy odpowiednik Spolu (Razem) ostatecznie wykluczyły koalicję z populistycznym i eurosceptycznym ugrupowaniem Babiša ANO.
To stawia premiera w trudniej sytuacji. Co prawda z 27 proc. sondaże dają mu pierwszą pozycję wśród sił politycznych startujących w wyborach. A prezydent Miloš Zeman zapowiedział, że to liderowi zwycięskiego ugrupowania powierzy misję utworzenia nowego rządu.
Czytaj więcej
Ujawnienie ukrywania majątków przez najbogatszych nie doprowadziło jeszcze do dymisji żadnego polityka, ale w elitach narasta niepokój.
Co z tego, jeśli Babiš nie będzie miał za bardzo skąd wziąć koalicjantów, którzy zapewnią mu większość. Socjaldemokratyczna CSSD, najstarsza partia kraju, z którą dziś tworzy rząd, tak bardzo dołuje w sondażach, że prawdopodobnie w ogóle nie znajdzie się w parlamencie. Ten sam problem mają komuniści, ugrupowanie, które domaga się referendum w sprawie pozostania kraju zarówno w UE, jak i NATO.