– Można powiedzieć, po co nam LOT, jak jest Lufthansa albo Air France? Po co nam Giełda Papierów Wartościowych w Warszawie, jak jest giełda w Londynie? Po co nam banki polskie, skoro są banki zagraniczne? Po co złotówka, skoro jest waluta euro? Po co PiS, skoro jest CDU... żartowałem – mówił Mateusz Morawiecki na początku lipca na kongresie PiS. Odnosił się w ten sposób do rządowych planów budowy Centralnego Portu Lotniczego i jednocześnie wbił szpilę ekipie PO-PSL. Ten cytat dobrze podsumowuje poglądy dotychczasowego wicepremiera, ministra finansów i rozwoju. Wierzy w wielkie państwowe projekty, ale łączy tę wiarę z dużym doświadczeniem w kierowaniu instytucją finansową działającą na wolnym rynku.
Wrogi neoliberałom
Paradoksem jest to, że Mateusz Morawiecki, minister dobrze oceniany przez branżę finansową, często mówił rzeczy, które kłócą się z neoliberalną ortodoksją. – Myślę, iż fakt, że wielcy i bogaci uciekają do rajów podatkowych, płacą mniej do budżetów swoich państw, za to sami zyskują więcej, w pewien sposób zaognia problem olbrzymich nierówności na świecie. Obecnie 10 najbogatszych ludzi ma większy majątek niż biedniejsza połowa ludzkości. Albo inne porównanie – 1 proc. ludzi najbogatszych ma większy majątek niż 99 proc. pozostałych ludzi. Taki nierówny podział bogactwa wywołuje coraz większy niepokój w coraz większej liczbie krajów. Nie powinniśmy iść w kierunku pogłębiania tych nierówności – stwierdził we wrześniowym wywiadzie dla „Rzeczpospolitej".
Zdaniem Morawieckiego sposobem na zasypywanie nierówności społecznych jest przede wszystkim rozwijanie innowacyjnej, nastawionej na eksport gospodarki, opartej w dużej mierze o przemysł. Takie poglądy prezentował, jeszcze zanim związał się z ekipą Zjednoczonej Prawicy. – Nie było w najnowszej historii krajów, które osiągnęłyby sukces gospodarczy, a nie byłyby potęgami eksportowymi. Musimy robić wszystko, by wspomagać firmy mające szansę na międzynarodową karierę. Wspierać je od strony finansowania, wspomagać ich innowacyjność, ułatwiać ubezpieczenie eksportu, prowadzić szeroko zakrojoną dyplomację ekonomiczną – mówił w 2014 r. w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej". Był wówczas prezesem banku BZ WBK.
Niedawno podsumowując dwa lata rządu Beaty Szydło, wskazywał, że ta strategia już zaczyna przynosić sukcesy. – Rozwój stref ekonomicznych w kierunku wysoko zaawansowanych technologii i w ogóle przemysłu zadziałał i teraz przemysł jest takim rozsadnikiem kolejnych miejsc pracy – mówił w listopadzie. Zwracał wówczas też uwagę, że działania prorozwojowe powinny obejmować nie tylko duże miasta, ale również głęboką prowincję. – Nasz rozwój jest również po to, żeby w małych miejscowościach i 30–40 km od tych miejscowości można było znaleźć godną pracę z godnym wynagrodzeniem, stąd nasza polityka płacy minimalnej – deklarował.
Wśród teorii, które inspirują Morawieckiego, jest wymieniana m.in. Nowa Ekonomia Strukturalna, czyli idea chińskiego ekonomisty Justina Lifu Yina, byłego wiceprezesa Banku Światowego. Lifu Yin jest zwolennikiem tezy, że rządy państw rozwijających się powinny wspierać sektory o „ukrytej przewadze komperatywnej", czyli takie, które są przyszłościowe, a jeszcze nie zostały zdominowane przez producentów z innych krajów. (Stąd zainteresowanie takimi branżami jak np. IT czy samochody elektryczne). Morawiecki napisał przedmowę do polskiego wydania książki, którą współredagował Lifu Yin. Wśród intelektualnych inspiracji nowego premiera wymieniany jest również Louis Kelso, amerykański ekonomista, wielki zwolennik idei akcjonariatu pracowniczego. Akcjonariat pracowniczy ma być zaś sposobem na zmniejszenie nierówności społecznych i „demokratyzację kapitalizmu".