Reklama
Rozwiń

Polska i Ukraina w epoce postgiedroyciowskiej

Odwoływanie się do idei Jerzego Giedroycia nie rozwiąże obecnych polsko-ukraińskich sporów. Choć bowiem szerzej nie jest to zauważane, przesłanie programu ukraińskiego „Kultury" już się wypełniło.

Aktualizacja: 14.01.2018 17:39 Publikacja: 13.01.2018 23:01

Poparcie Polski dla Ukrainy w sprawach strategicznych zawsze było jednoznaczne i bezwarunkowe. Polsk

Poparcie Polski dla Ukrainy w sprawach strategicznych zawsze było jednoznaczne i bezwarunkowe. Polska jest również jednym z państw, które wspierają Ukrainę na arenie międzynarodowej i tłumaczą jej znaczenie. Warto pamiętać, że za państwo europejskie Ukrainę uznaje 87 proc. Polaków, a jedynie 54 proc. Niemców i 48 proc. Francuzów. Na zdjęciu „Marsz godności” w Kijowie w lutym 2015 r.

Foto: AFP, Sergei Supinsky

Na Ukrainie po 2014 r. doszło do fundamentalnych zmian, które w większości są bardzo korzystne dla Polski. Jednocześnie dla stosunków polsko-ukraińskich przeobrażenia te przyniosły nowe wyzwania, doprowadzając do najważniejszego na przestrzeni ostatniego ćwierćwiecza przewartościowania relacji dwustronnych.

Spór o historię sprawił, że po obu stronach granicy znowu słychać wezwania do powrotu do idei Jerzego Giedroycia, które jakoby miałyby się stać panaceum na obecny kryzys. Wypracowany przez paryską „Kulturę" program wschodni był niezwykle ważnym drogowskazem dla niepodległej Polski. Jednak każda, najlepsza nawet, koncepcja wymaga weryfikacji i rewizji, gdy zmienia się rzeczywistość.

Idei utożsamianej z Jerzym Giedroyciem (w uproszczeniu, gdyż pierwszoplanową rolę w jej stworzeniu odegrał Juliusz Mieroszewski) nie należy kanonizować i na siłę dostosowywać do każdej sytuacji. Program „Kultury" spełnił swoją historyczną rolę i niewątpliwie jest nie tylko jednym z największych fenomenów w historii polskiej myśli politycznej, ale jego znaczenie wykracza poza Polskę.

Kwestia ukraińska była i pozostanie kluczowym zagadnieniem polskiej polityki wschodniej i jednym z priorytetowych w polityce zagranicznej. Relacje z Kijowem ważne są również w kontekście sytuacji w całym regionie. Dlatego też w Polsce potrzebna jest dyskusja na temat nowej wizji stosunków z Ukrainą, która będzie dostosowana do zmian, jakie zaszły w ostatnich latach.

Ten egzamin zdaliśmy

Fundamenty polityki wschodniej Polski po 1991 r. zostały położone w wyniku konsekwentnej, trwającej kilka dziesięcioleci pracy redakcji miesięcznika „Kultura", która w polskich dziejach była inicjatywą bez precedensu. W oczekiwaniu na koniunkturę międzynarodową w podparyskim Maisons-Laffitte wykuwany był program dla przyszłej Polski, której odrodzenie – w głębokim przekonaniu Redaktora i jego współpracowników – było jedynie kwestią czasu. Niewątpliwie trzeba było wiele fantazji i odwagi, aby jeszcze w czasach stalinizmu snuć rozważania na temat przyszłego ułożenia spraw polskich.

Wśród tematów uznanych przez „Kulturę" za kluczowe znajdowały się stosunki demokratycznej Polski z sąsiadami na Wschodzie. Najważniejszym założeniem programu wschodniego pisma było uznanie prawa ujarzmionych narodów do samostanowienia oraz zrzeczenie się polskich roszczeń do dawnych ziem wschodnich. Redakcja wyszła z wizjonerskiego i ogromnie wówczas kontrowersyjnego założenia, że uznanie przez Polaków pojałtańskiej granicy na Wschodzie jest warunkiem niezbędnym dla przyszłej współpracy z niepodległymi Ukrainą, Litwą i Białorusią. „Niech Litwini (...) cieszą się swym Wilnem, a we Lwowie niech powiewa sino-żółty sztandar" – napisał w 1952 r. na łamach „Kultury" ks. Józef Majewski, co można uznać za formalny początek trudnego, ale skutecznego propagowania tej idei. Bez współpracy Polaków z Ukraińcami, Litwinami i Białorusinami oraz bez normalizacji relacji między narodami tworzącymi niegdyś Rzeczpospolitą niemożliwe było bowiem rozbrojenie i pokonanie rosyjskiego imperializmu. Jak to ujął Juliusz Mieroszewski: „Rosja dominująca nad narodami w Europie Wschodniej jest rywalem nie do pokonania".

„Kultura" przyznawała szczególne miejsce Ukrainie, uznanej za kluczowy element bezpieczeństwa w regionie i swoisty klucz do deimperializacji Rosji. Zgodnie z tym myśleniem wolność Polski zależała od wolności Ukrainy. Stąd brały się systematyczne działania Giedroycia i jego współpracowników na rzecz ukraińskiej niepodległości, przypominanie o sprawie ukraińskiej na arenie międzynarodowej, zabiegi na rzecz porozumienia z Ukrainą oraz budowanie i rozwijanie kontaktów z jej emigracyjnymi środowiskami.

W efekcie podparyski miesięcznik stworzył nową wizję wzajemnych stosunków. Jej czołowe założenia zostały przejęte przez opozycję demokratyczną w kraju, a następnie legły u podstaw polityki wolnej Polski. Nawet jeśli nieco wyolbrzymiamy dziś rolę „Kultury" w kwestii akceptacji przez Polaków utraty ziem wschodnich i zarazem nie doceniamy roli, jaką dla przemiany myślenia Polaków o utraconych Kresach odegrał okres PRL, to faktem jest, że po latach 1989–1991 w polskim Sejmie nigdy nie zasiadła partia polityczna, która wysunęłaby program rewizjonistyczny. Kwestia granicy na Wschodzie na zawsze została zamknięta.

„Kultura" walnie przyczyniła się zatem do przełomu w postrzeganiu wschodnich sąsiadów. Elity polityczne niepodległej Polski zaczęły – co kluczowe – zgodnie wdrażać w życie jej program wschodni. W gruncie rzeczy był to wybór logiczny i jedyny racjonalny po 1989 r. Sięgnięcie po inny scenariusz byłoby zwyczajnie działaniem samobójczym.

Kwestia ukraińska stała się jedną z najważniejszych, z jakimi suwerenne państwo polskie musiało się zmierzyć. Polska, która jako pierwsza na świecie uznała niepodległość Ukrainy, zdała ten egzamin. W latach 90. ubiegłego wieku „Kultura", uzupełniając wcześniejsze idee Mieroszewskiego, nie ustawała w wysiłkach na rzecz przekonania polskich elit rządzących do wsparcia Kijowa, ale kolejne rządy same to rozumiały. Stąd konsekwentne wspieranie młodego państwa ukraińskiego, jego podmiotowości, wysiłki na rzecz demokratyzacji, europeizacji i integracji euroatlantyckiej, przypominanie o sprawie ukraińskiej na arenie międzynarodowej pod nieformalnym hasłem „Ukraina to nie Rosja" (później stało się ono tytułem książki Leonida Kuczmy). Polska była i pozostaje także jednym z niewielu państw europejskich, które w swojej polityce wobec Europy Wschodniej konsekwentnie trzymają się linii „Najpierw Ukraina, potem Rosja". Jednocześnie sprawy trudne w relacjach dwustronnych, w tym przede wszystkim kwestia zbrodni wołyńskiej, były wprawdzie podnoszone, ale w sposób delikatny, w oczekiwaniu, aż pewne procesy dojrzeją na samej Ukrainie.

Najważniejszym celem tej polityki było wspieranie procesu budowy suwerennego państwa ukraińskiego, tak aby już nigdy nie mogło zostać zwasalizowane przez Rosję. Od samego początku opierała się ona na ideach „Kultury", które – jak trafnie ujął to Zdzisław Najder – stały się „kanonicznym składnikiem ideowym polskiej polityki zagranicznej".

Region po przemeblowaniu

Ukraińskie przesłanie „Kultury" pozostawało aktualne przez ponad dwie dekady po rozpadzie Związku Sowieckiego i pojawieniu się na politycznej mapie Europy Wschodniej niepodległej Ukrainy. Przez cały ten okres kwestia stabilności oraz trwałości nowego państwa pozostawała otwarta. Można było mieć wątpliwości (a przynajmniej wielu je miało) co do utrzymania przez nie suwerenności przy formalnym zachowaniu atrybutów państwowych. Dla Kijowa głównym zagrożeniem była rewizjonistyczna polityka Rosji, która nigdy nie pogodziła się z istnieniem niezależnej Ukrainy. Przejęcie kontroli nad państwem ukraińskim było – i pozostaje wciąż – jednym z czołowych zadań polityki rosyjskiej. W okresie rządów Wiktora Janukowycza, gdy Kijów coraz silniej osuwał się w orbitę wpływów rosyjskich, Moskwa zdawała się być blisko realizacji tego celu.

Rewolucja godności i wybuch konfliktu rosyjsko-ukraińskiego stały się punktem zwrotnym. W efekcie doszło do przyspieszenia procesu budowy i wzmacniania tożsamości państwowej oraz jej ekspansji na regiony wschodnie i południowe. Kijów wyszedł z rosyjskiej sfery wpływów i jednoznacznie wybrał (co ważne, wyboru tego dokonały nie tylko elity, ale także – po raz pierwszy na taką skalę – ogromna większość społeczeństwa) kierunek zachodni jako strategiczny. To być może najbardziej doniosła zmiana na kontynencie europejskim w ciągu ostatnich dziesięcioleci.

Następstwem jest de facto powstawanie nowej Ukrainy, co całkowicie przemeblowuje sytuację w regionie. Wydaje się, że w Polsce i na Zachodzie wciąż nie uświadomiono sobie w pełni znaczenia tej zmiany.

Trwająca wojna z Rosją nie prowadzi oczywiście do natychmiastowej europeizacji Ukrainy, ale wyraźny wybór wektora zachodniego przez Kijów pozostanie opcją niemającą alternatywy. Nie może już być powrotu do dawnego modelu relacji ukraińsko-rosyjskich, gdyż Kijów nieodwracalnie uzyskał podmiotowość. Naprawa stosunków z imperialnym sąsiadem zajmie zapewne długie lata i można ostrożnie liczyć, że Ukraina mniej lub bardziej efektywnie, ale jednak wykorzysta ten czas.

Wciąż stoją przed nią jednak najróżniejsze wyzwania. Zagrożenia większe od Rosji leżą bowiem w polityce wewnętrznej. Widoczna jest niezdolność do stworzenia masy krytycznej niezbędnej do transformacji antyrozwojowego systemu politycznego i ekonomicznego. Reformy rozczarowują. a długotrwała zapaść gospodarcza sprawiła, że Ukraina jest dzisiaj najbiedniejszym – obok Mołdawii – państwem europejskim.

Mimo regularnych kryzysów wewnętrznych i niezliczonych bolączek, których pokonanie zajmie jeszcze wiele lat, doświadczenia ostatnich miesięcy dobitnie pokazują, że słabe i skorumpowane państwo ukraińskie w relacjach z sąsiadami potrafi walczyć o swoje interesy. Chodzi tu przede wszystkim o Rosję, która jeszcze nie zrozumiała, że nie wygra wojny z Ukrainą. Moskwa bowiem – co zauważył już Mieroszewski pół wieku temu – Ukraińców z reguły nie docenia. Jednak nowa asertywność Kijowa ujawniła się również w relacjach z innymi sąsiadami: Węgrami, Polską, Rumunią, Białorusią, a nawet Unią Europejską. Nie jest celem tego tekstu ocenianie, kto ma ile racji w trwających sporach, ale podkreślenie, że w sprawach uznawanych przez Ukrainę za prestiżowe i dotyczące dumy narodowej, Kijów jest trudnym i niezwykle upartym negocjatorem.

Bez naiwnego romantyzmu

Opisane wyżej przemiany wewnętrzne na Ukrainie – niezakończone, ale nieodwracalne – oznaczają realizację fundamentalnego celu polskiej polityki wschodniej. Oto powstało państwo podmiotowe, niezależne od Rosji, będące trwałym elementem układu międzynarodowego, jednoznacznie opowiadające się za integracją ze strukturami euroatlantyckimi. Z punktu widzenia interesów Polski (w tym naszego bezpieczeństwa, na którym zawsze cieniem kładzie się Rosja) jest to niezwykle korzystne. W ten sposób kluczowe założenia ukraińskiej części doktryny Giedroycia zostały zrealizowane, przenosząc tę wizjonerską wizję do podręczników historii.

Paradoksalnie ten pomyślny dla Polski rozwój sytuacji nad Dnieprem, w połączeniu z bardziej asertywną polską polityką wobec Ukrainy po 2015 r. i zmianami w naszej polityce historycznej, doprowadził do największego po 1991 r. kryzysu w stosunkach dwustronnych. Jego katalizatorem stała się historia. Nowa Ukraina, która pozostaje jednym z priorytetów polskiej polityki zagranicznej, stawia przed Warszawą nowe wyzwania. Ważne jest przede wszystkim dostrzeżenie i zrozumienie zmian, jakie tam zaszły (i które będą się pogłębiać), aby w odpowiedni sposób na nie reagować. Oczywiście nie oznacza to, że rewizji wymaga całokształt polskiej polityki ukraińskiej. Nasze podstawowe cele pozostają niezmienne. Należy do nich dalsze popieranie Ukrainy na arenie międzynarodowej, wspomaganie procesu jej demokratyzacji, transformacji i integracji europejskiej. Można powtórzyć za XX-wiecznym publicystą i sowietologiem Włodzimierzem Bączkowskim, że „nie jesteśmy ukrainofilami", ale stabilna, rozwijająca się i europejska Ukraina leży w najlepiej pojętym interesie RP.

Program wschodni „Kultury" był przede wszystkim do głębi realistyczny. Również dzisiaj powinniśmy patrzeć na Ukrainę realistycznie, bez naiwnego i szkodliwego romantyzmu. Towarzyszyć temu musi wyzbycie się zarówno paternalizmu podszytego nieumiejętnie maskowanym poczuciem wyższości, jak i bezkrytycznego podejścia ukrainofilskiego, pobłażliwie i w każdej sytuacji próbującego tłumaczyć drugą stronę.

W obu krajach częste jest przekonanie, że „nie ma niepodległej Polski bez niepodległej Ukrainy". Należy pamiętać, że myśl ta pojawiła się (w różnych zresztą formach) w emigracyjnym środowisku części polskiej opozycji, choć największą popularność zyskała w ciągu ostatnich dwóch dekad jako uzasadnienie dla rozwoju strategicznych stosunków polsko-ukraińskich. Przestała być aktualna po wejściu Polski do NATO w 1999 r. Polskie bezpieczeństwo zależy dzisiaj nie od Ukrainy, ale od przyszłości i stabilności paktu północnoatlantyckiego oraz Unii Europejskiej. Sam Mieroszewski był zresztą przekonany, że Polska może być wolna jedynie jako część międzynarodowego systemu bezpieczeństwa międzynarodowego. Zniknięcie – czysto teoretyczne – niepodległej Ukrainy skutkowałoby znaczącym obniżeniem poziomu naszego bezpieczeństwa, ale przecież nie byłoby równoznaczne z utratą przez nas niepodległości. Ciekawe i wiele mówiące jest natomiast to, że nad Dnieprem nie istnieje przeświadczenie, że to wolność Polski przyczyniła się do zdobycia i utrzymania niepodległości przez Ukrainę.

Drugą utartą i przyjmowaną bezkrytycznie tezą jest ukute pół wieku temu i powtarzane za „Kulturą" stanowisko, że pozycja Polski na Wschodzie determinuje polską pozycję na Zachodzie. Bez wątpienia skuteczna polityka wschodnia wpływa i wzmacnia nasze możliwości na Zachodzie. Znaczenie międzynarodowe zależy jednak nie od tego, jakie będą relacje Polski z Ukrainą, ale od siły i rozwoju naszej gospodarki, skuteczności polskiej polityki w UE i utrzymania strategicznej obecności Stanów Zjednoczonych w Europie. Istnienie niepodległej Ukrainy i – oby także – Białorusi to „potęgowanie sił naszych" (za Bączkowskim), gdyż podmiotowość obu tych państw koryguje niekorzystną przez większość ponad 300 ostatnich lat sytuację międzynarodową w regionie. Rozwój wydarzeń za naszą granicą zachodnią jest jednak znacznie ważniejszy.

Odtruć atmosferę

We wznowionych w ostatnich miesiącach z nową mocą polskich dyskusjach o Ukrainie i polityce wobec tego państwa poruszamy się najczęściej wokół tego samego paradygmatu, nie dostrzegając jego wyczerpania. Wielu uczestników tych debat zamiast chłodnego, racjonalnego myślenia poddaje się emocjom, a te zawsze są złym doradcą. Nakłada się to na stosunek danego komentatora do rządu Prawa i Sprawiedliwości, co tylko zniekształca diagnozę sytuacji. W rezultacie z pola widzenia znikają zmiany, jakie zachodzą na samej Ukrainie, wokół Polski, ale również w samej Polsce. W dodatku na spór polsko-ukraiński nakłada się silny spór polsko-polski. Tymczasem, aby stać się skuteczną, polityka wobec Kijowa (jak i każda inna na kierunkach strategicznych) powinna się opierać na ponadpartyjnym konsensusie. Można się spierać o taktykę, ale nie o strategię. Myśl „Kultury" głosząca, że Polska nie może sobie pozwolić na więcej niż jeden program wschodni, pozostaje aktualna. Nie chodzi tu tylko o obecny rząd, ale o każdy kolejny, który w przyszłości obejmie władzę.

Za pewnik można przyjąć, że w dającej się przewidzieć przyszłości Ukraina pozostanie dla Polski trudnym partnerem. Przede wszystkim ze względu na – chcemy tego czy nie – spór o interpretację historii. Jak działać w tej sytuacji? W 1976 r. Jerzy Giedroyc pisał do Iwana Kedryna-Rudnyckiego, znanego ukraińskiego historyka i działacza emigracyjnego: „Dużo jest spraw między Polakami i Ukraińcami – spraw przykrych czy bardzo ciężkich. (...) W interesie chyba naszych narodów leży znormalizowanie stosunków, co wymaga powiedzenia sobie w oczy całej prawdy – ale tylko prawdy". Ta recepta z pewnością jest aktualna.

Nie należy mieć złudzeń: krytyczne spojrzenie na własne dzieje zajmie Ukraińcom jeszcze wiele, może bardzo wiele lat. Nie ma narodu, któremu przyszłoby to łatwo. W dłuższej perspektywie można mieć co najwyżej nadzieję na pewne zbliżenie pozycji i ocen. To jednak wymaga gestu ze strony władz ukraińskich, który sprowadzałby się do jasnej i niepozostawiającej żadnych wątpliwości oceny wydarzeń na Wołyniu i w Galicji Wschodniej.

Pojednanie leży w interesie obu stron, bo doprowadziłoby do odtrucia atmosfery. Polacy sami jednak tego nie załatwią – tym bardziej że przez wiele lat cierpliwie, może nazbyt cierpliwie, próbowaliśmy Ukraińcom wytłumaczyć, o co nam chodzi. Ci jednak albo nie chcieli zrozumieć, albo potraktowali to jako wyraz naszej słabości, bo przecież „nie ma niepodległej Polski bez niepodległej Ukrainy". Zgodnie zaś z tym hasłem to Warszawie zależy bardziej na Ukrainie niż odwrotnie, co zwalnia Kijów ze starań o dobre relacje.

Ukraińscy decydenci polityczni powinni więc skończyć z nic nieznaczącym wezwaniem „do zostawienia historii historykom" i zrozumieć, że bez ich odważnych decyzji przeszłość w dalszym ciągu będzie się kładła cieniem na stosunkach między naszymi państwami i społeczeństwami.

Czołowym postulatem polskiej polityki wobec Ukrainy powinna być neutralizacja destrukcyjnego wpływu historii na relacje dwustronne przy jednoczesnym podkreślaniu wspólnych interesów w tych – licznych przecież – obszarach, w których one występują. Partnerstwo polsko-ukraińskie ma wszelkie podstawy, aby funkcjonować, ale wymaga to odbudowy zaufania i zmiany sposobu komunikacji oraz niebagatelizowania przez stronę ukraińską problemów historycznych.

Poparcie Polski dla Ukrainy w sprawach strategicznych zawsze było i pozostaje jednoznaczne i bezwarunkowe. Co więcej, w ciągu ostatnich dwóch lat w wielu sferach (między innymi wojskowej) współpraca stała się aktywniejsza niż kiedykolwiek wcześniej – często pozostaje to niedostrzegane. Polska jest również jednym z państw, które realnie wspierają Ukrainę na arenie międzynarodowej i tłumaczą jej znaczenie. Kijów najczęściej tę polską rolę ignoruje, myląc się w ocenie liczby swoich przyjaciół na Zachodzie. Dlatego w tym kontekście warto pamiętać, że za państwo europejskie Ukrainę uznaje 87 proc. Polaków i jedynie 54 proc. Niemców, 48 proc. Francuzów i 43 proc. Holendrów (badanie Kantar Public z września 2017 r.). Wyniki te pokazują, jak ważne pozostaje zapewnienie – nadal nieoczywistej – nieodwracalności otwarcia Zachodu na Ukrainę. Polska w dalszym ciągu może tu odegrać istotną rolę.

Niezwykle ważnym nowym kontekstem stosunków bilateralnych jest też około miliona Ukraińców pracujących w Polsce. Nasza gospodarka ich potrzebuje, a dokonywane przez nich transfery finansowe znacznie poprawiają sytuację wielu ukraińskich gospodarstw domowych (transfery to około 3,5 proc. PKB Ukrainy). Ich obecność niesie również dla społeczeństwa polskiego wiele wyzwań związanych z możliwością wzrostu napięć i ksenofobii. Duże miasta po raz pierwszy od czasów II wojny światowej stają się wieloetniczne, a język ukraiński ponownie jest drugim najczęściej używanym w naszym kraju. Czy zdamy ten egzamin dojrzałości? Zależy to od samych Polaków oraz od mądrej polityki państwa. Alternatywą jest pojawienie się problemu tak dużego, że może on przyćmić spory o historię.

Nie musimy się przyjaźnić

Jeśli polsko-ukraińskie partnerstwo ma pozostać w przyszłości czymś więcej niż propagandowym sloganem, niezbędne jest wzięcie przez Ukrainę współodpowiedzialności za wzajemne stosunki – od ćwierćwiecza ich siłą napędową jest bowiem Warszawa. W latach 90. nad Dnieprem pojawiło się hasło „strategicznego partnerstwa", którego nigdy nie napełniono realną treścią. O ile kwestia ukraińska zawsze pozostawała jedną z ważniejszych w polskiej polityce zagranicznej, o tyle kwestia polska w polityce zagranicznej naszego sąsiada odgrywała rolę niewielką. W Kijowie nie ma i nigdy nie było żadnej koncepcji politycznej, która proponowałaby, jak ułożyć sobie relacje z Warszawą. Ukraińska doktryna Giedroycia nigdy nie powstała. Mało tego – trudno nawet znaleźć jakikolwiek tekst koncepcyjny ważnego polityka, który próbowałby ująć to, czego chce Ukraina od Polski, jakie jest miejsce naszego kraju w jej polityce zachodniej i jak te cele osiągnąć.

Jest to zadziwiający wyraz politycznej krótkowzroczności. Co więcej, stosunek sporej części elit wobec Polski podszyty jest dozą tradycyjnej ukraińskiej nieufności. Udało się ją wprawdzie znacząco złagodzić w ciągu ostatnich dwóch dekad, ale z nową siłą powróciła ona najpierw w 2016 r. w związku z uchwałą Sejmu o ludobójstwie wołyńskim, a następnie – w spotęgowanej formie – jesienią 2017 r., po kilku niedyplomatycznych wypowiedziach ze strony polskiej i popełnionych przez nas błędach (na przykład niedoszła ilustracja cmentarza Orląt Lwowskich w polskich paszportach).

Dziś oczywiste i często artykułowane po obu stronach granicy jest zagrożenie rosyjskie. Postulat walki z nim jest słuszny, ale na samym podkreślaniu niebezpieczeństwa związanego z neoimperialną polityką Rosji trudno zbudować trwały fundament współpracy – szczególnie jeśli samemu tworzy się warunki sprzyjające takim działaniom Moskwy. Dlatego tak ważny jest postulat Mieroszewskiego „oczyszczenia pola z upiornych błędów", które napędzają politykę Rosji w regionie. Także dzisiaj wielu Ukraińców gotowych jest manifestować nie tyle przyjaźń polsko-ukraińską, ile wspólną nienawiść do Rosjan. Na fali ostatnich, mocno ożywionych po obu stronach, emocji Rosja zaczęła wręcz znikać z pola widzenia jako przysłowiowy trzeci, który korzysta tam, gdzie dwóch się bije. Tymczasem należy pamiętać o przestrodze Bohdana Osadczuka, że „Kreml ma koncepcję poróżnienia Polski z Ukrainą. Jest to bodaj kluczowe zadanie rosyjskiej dyplomacji w naszym regionie". Dzisiaj słowa te są aktualne bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.

Aby prowadzić skuteczną politykę potrzebna jest przede wszystkim realistyczna ocena. Zapewne relacje polsko-ukraińskie czeka jeszcze niejeden mniejszy lub większy kryzys. Nie należy mieć złudzeń – przy obecnych emocjach oraz dynamice politycznej porozumienie długo jeszcze będzie niemożliwe. Sam Giedroyc nie docenił potencjału sporów symboliczno-historycznych między Polakami a Ukraińcami. A te są najtrudniejsze do rozwiązania i niestety prowadzą do sytuacji, w której symbole i źle rozumiany prestiż stają się ważniejsze niż realne interesy wpływające na sprawy fundamentalne dla obu krajów.

Jeszcze w latach 90. Vytautas Landsbergis, jeden z ojców założycieli współczesnej Litwy, oponował przeciwko nazywaniu relacji polsko-litewskich braterskimi, stwierdzając: „My nie bracia, my sąsiedzi". Choć podobne słowa w kontekście relacji Polski i Ukrainy nie padły, to wydaje się, że oba państwa znalazły się w podobnym momencie jak Warszawa i Wilno przed ćwierćwieczem: nasze kontakty nabierają nowego i paradoksalnie bardziej dojrzałego wymiaru. Nawet jeśli to dopiero początek drogi. Nie musimy się przyjaźnić, ale – uwzględniając wiele wspólnych interesów – nie wolno zapominać, że utrzymywanie dobrych stosunków z całą pewnością jest zarówno polską, jak i ukraińską racją stanu.

Wojciech Konończuk jest kierownikiem Zespołu Białorusi, Ukrainy i Mołdawii w Ośrodku Studiów Wschodnich, stałym współpracownikiem „Nowej Europy Wschodniej"

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Plus Minus
Konsumpcjonistyczny szał: Boże Narodzenie ulubionym świętem postchrześcijańskiego świata
Plus Minus
Kompas Młodej Sztuki 2024: Najlepsi artyści XIV edycji
Plus Minus
„Na czworakach”: Zatroskany narcyzm
Materiał Promocyjny
Najlepszy program księgowy dla biura rachunkowego
Plus Minus
„Ciapki”: Gnaty, ciapki i kostki
Materiał Promocyjny
„Nowy finansowy ja” w nowym roku