Pewnego dnia do Roberta Sojki trafił poważny klient: firma Comindex, założona przez biznesmena Jerzego Staraka. Polonijni biznesmeni pojawili się w Polsce jeszcze w latach siedemdziesiątych, u schyłku rządów Gierka. Niewydolny system gospodarczy trzeba było jakoś ratować, puste półki wypełnić czymś poza dyżurnym octem, a ludzi odwieść od masowych protestów. W 1976 roku wprowadzono ustawę, która pozwalała na tworzenie w Polsce przedstawicielstw firm polonijnych. Potrzebny był napływ dewiz, nowej technologii. Firmy nie mógł założyć polski obywatel.
Obywatel mógł mieć jedynie zakład rzemieślniczy z ograniczonym dochodem i niewielką liczbą zatrudnionych pracowników. Ale tu pojawiła się szansa, niewielka furteczka. Można było przecież namówić rodzinę za granicą, żeby zarejestrowała w Stanach czy w Anglii fikcyjną firemkę, otworzyła jej przedstawicielstwo w Polsce i zatrudniła obrotnego kuzyna. W ten sposób funkcjonowały twory zwane „firmami polonijno-zagranicznymi". Jednak liczba formalności do załatwienia, zakazów, które należało obejść, skutecznie odstraszała od takiego działania. Udawało się jedynie najwytrwalszym i tym, którzy nie mieli nic do stracenia.
Od 1979 roku było już łatwiej, bo zamiast „przedstawicielstw" można było tworzyć przedsiębiorstwa z udziałem zagranicznego kapitału. To nie była furtka, to była brama do wielkich fortun. Przedsiębiorstwa zagraniczne mogły działać na zupełnie innych zasadach niż firmy z wyłącznie polskim kapitałem. Wolno im było zatrudniać dowolną liczbę pracowników, mogły same decydować o cenach produktów. Jan Kulczyk, Jan Wejchert, Jerzy Starak czy Ignacy Soszyński wystartowali właśnie w tych czasach. Z pierwszych niepozornych biznesów wyrosły w krótkim czasie wielkie fortuny.
Dżungla koło Nieporętu
Perfumy Currara pachniały światowo, ciężko, intensywnie. Wymyślił je Jerzy Starak, który po studiach w warszawskiej Szkole Głównej Gospodarstwa Wiejskiego wyjechał na praktykę do Anglii, do fabryki Nestlé. Potem przez dziesięć lat poznawał przemysł farmaceutyczny i kosmetyczny, pracując w Bolonii. Uczył się biznesu, chłonął wrażenia, pejzaże, aromaty. Gdy w Polsce pojawiły się nowe szanse, przywiózł zarobione pieniądze i zarejestrował firmę – Comindex.
Currara okazała się dla firmy żyłą złota. Dotąd w kioskach Ruchu i domach towarowych królowały perfumy Być może, które nosiły co prawda nazwy europejskich stolic, ale raczej nie pachniały światowo – a po kilku minutach już wcale nie pachniały. Dojrzałe kobiety skrapiały się dostojną Panią Walewską, a młode dziewczyny wydawały w pewexach wysupłane dewizy na kultowe perfumy Masumi, które „pachniały wiatrem". Każdy, kto mógł sobie na to pozwolić, przywoził prawdziwe zapachy z zagranicy.