Cała partyjna wierchuszka obecna na zaślubinach rozwódki z prawowitym ojcem i mężem, ci, którzy całą rewolucję oparli na powrocie do zasad religijnych, jak za PRL pokazali, czym są dla nich obywatele, a raczej – w tym wypadku – owieczki. Niczym innym niż stado baranów. Ile jeszcze ludzie wytrzymają lepszych bólów i lepszych rozgrzeszeń? Póki w grę wchodzą socjalne dodatki, nie da się oczywiście tego policzyć.
Mnie interesuje znacznie bardziej to drugie, bliższe mi, opozycyjne ugrupowanie, które przegrało tak nieznacznie. Interesują mnie obietnice „rozmów ze wszystkimi" i nowe otwarcie, „przyznanie się do błędów". Za moim zainteresowaniem idzie pytanie: czy będzie można nazwać te błędy, nie będąc posądzonym o ciasny móżdżek buraka? Kiedyś, zresztą pierwszy i ostatni raz, zostałam zaproszona na debatę przez dziennikarkę z kręgów liberalnych i taka też była widownia. Siedział tam młody chłopak, najwyraźniej myślący samodzielnie, nie żaden przemocowy „kark". Co jakiś czas zgłaszał się do pytań i bez żadnej agresji zgłaszał swoje wątpliwości. Sala mruczała, prychała, aż wreszcie zaczęto pokrzykiwać: „Nie chcemy go tutaj!". Chłopak w końcu wyszedł, a ja paliłam się ze wstydu, że jestem po stronie przemawiających, nie mogę wstać, dogonić go na ulicy i pogadać.
Od dłuższego czasu obserwuję, jak zaproszenie na „debatę" kryje w sobie spotkanie ludzi jedynie słusznej racji. Dlatego pytam – czy nowe otwarcie ze strony liberałów oznacza szansę na zadawanie pytań, które nie mają natychmiastowej odpowiedzi połączonej w wyrzuceniem za burtę? Czy jeśli uparcie jestem przeciwna trzeciemu punktowi warszawskiej Karty LGBT, w której jest urzędowo podpisane, że „społeczność LGBT wyróżnia się kreatywnością", co jest niedopuszczalnym zaprzeczeniem równości obywateli i stwierdzeniem, że sposób uprawiania miłości jest równoznaczny z zaletami ducha wyższymi od ludzi hetero, i jeśli uparcie będę domagać się wykreślenia tego punktu, będzie to nadal oznaczało wrogość w stosunku do LGBT i obsesyjność tematu? Czy jeśli ktoś, jak ja, od początku powstania konwencji antyprzemocowej jest przeciwny wpisaniu tam pojęcia płci kulturowej, będzie się nadal dowiadywał, tak jak ja, że jest za tym, żeby kobiety były bite?
Zanim jeszcze prezydent Komorowski, po długich zresztą namysłach, podpisał tę konwencję, pisałam wielokrotnie, że rozszerzanie pojęć ofiar przemocy zaciera samą ideę i wprowadza zamieszanie, które oddala od konwencji kobiety o bardziej konserwatywnych poglądach. Konwencja powinna natomiast łączyć kobiety, jeżeli dla nich jest stworzona. Bez wątków genderowych byłaby prostym przekazem dla wszystkich bez względu na przynależność światopoglądową, dokumentem ponad podziałami. Jeśli jednak jest konwencją, która szerzej pojmuje przemoc, to powinna inaczej się nazywać.
To, co piszę, nie zmienia mojego stosunku do PiS – bardzo negatywnego stosunku. Czy w nowym otwarciu mogę liczyć na to, że ktoś się zastanowi nad tym, co piszę, czy też jak zawsze ja i mnie podobni zostaniemy nazwani krypto-PiS-em? Co i ile będzie znaczyła deklaracja o nowym otwarciu i zrozumieniu inaczej myślących?