Borz (imię zmienione z oczywistych powodów) pod wieloma względami przypominał stereotypowe wyobrażenie przebiegłego Czeczena w pewnym wieku: żwawy mężczyzna wyraźnie po sześćdziesiątce, z ogorzałą twarzą pokrytą głębokimi zmarszczkami, które świadczyły o surowych warunkach, w których przyszło mu żyć, w dodatku pod gołym niebem. Ale miał radosny uśmiech i błysk w oku, a mówił i poruszał się z energią, która zamieniała go w kogoś młodszego, pełnego wigoru, nie do zatrzymania. Był też jednym z najsprawniejszych i najdroższych w Moskwie zabójców do wynajęcia.
Na miejsce spotkania wybrałem, raczej nietypowo, lotnisko Szeremietiewo, które wtedy jeszcze było na wpół przesłonięte plandekami, ponieważ przechodziło tak bardzo potrzebny remont, zgodnie z panującą w Moskwie tendencją, żeby się pozbyć zgrzebnego sowieckiego wizerunku i wyglądać jak roziskrzona zachodnia stolica. Wcześniej tego dnia ktoś, kogo znałem wystarczająco dobrze – i darzyłem zaufaniem – zatelefonował do mnie z informacją, że pojawił się człowiek, z którym wręcz muszę się spotkać. Kto to? Czeczen, profesjonalny zabójca, który myśli o przejściu na emeryturę i chętnie ze mną porozmawia. Zaproszenie do rozmowy z zabójcą do wynajęcia było czymś, czemu nie mogłem się oprzeć, jednak z drugiej strony po latach prowadzenia badań nad tym niejawnym światem wiedziałem, że trzeba być ostrożnym do granic paranoi. Kawiarnia na lotnisku wydawała się idealnym miejscem na spotkanie – z jednej strony publicznym, ale z drugiej strony schowanym za bramkami z wykrywaczem metalu i kordonem pozbawionych humoru strażników, obserwowanym przez kamery i patrolowanym przez psy policyjne oraz ich opiekunów.
Okazało się, że Borz jest przesympatyczny. Natychmiast sobie przypomniałem, że Czeczeni, w większości muzułmanie, wiarę traktują lekko i elastycznie, gdy wyjął butelkę wódki i zaproponował, żebyśmy wypili nie tylko za przyjaźń i zdrowie, lecz także Mahometa, którego niech Allah błogosławi. Borz mówił chętnie, choć niektórych tematów unikał, i był urodzonym gawędziarzem. Pod wieloma względami jego opowieść obrazowała drogę Czeczenów w ostatnich dekadach i powody, dla których stali się wywołującymi największy strach (i najbardziej mitologizowanymi) bohaterami rosyjskiego świata przestępczego, zwłaszcza skutki rosyjskiego ucisku. Jak to ujął, „Rosjanie najpierw sprawili, żebym chciał zabijać, a potem mnie nauczyli, jak robić to dobrze". Opowiadał z wprawą zdobytą od częstego powtarzania tych historii i raczej trudno było mi w nie uwierzyć, dlatego kilka dni później, gdy przy okazji rozmowy z funkcjonariuszem centralnego biura śledczego moskiewskiej policji wspomniałem jego nazwisko i kilka faktów z naszej rozmowy, spodziewałem się usłyszeć, że mój rozmówca to jakiś kaukaski Walter Mitty, który jest na tyle obrotny, żeby opowiadać swoje nieprawdopodobne historie, dopóki łatwowierni słuchacze z Zachodu kupują mu drinki. Policjant spojrzał na mnie poważnym wzrokiem. „Nie, nie, to wszystko prawda. Tylko pewnie zataił kilka naprawdę grubych spraw. To poważny człowiek, bardzo poważny".
Lepiej się opłacić, niż stawiać opór
Nie złamiemy się, nie będziemy płakać; nigdy nie zapomnimy" – napis na pomniku ofiar deportacji, Grozny.
Czeczeni, których narodowym symbolem jest wilk, na przekór wszystkiemu są dumni z tego, jak doświadczyła ich historia. Nie bez powodu, skoro przetrwali nieposkromieni i niezłamani. W latach dziewięćdziesiątych podjęli kolejną z wielu prób odzyskania niepodległości. Niezwykle prężnie rozwinęła się też wtedy w rosyjskim świecie przestępczym czeczeńska bratwa, czyli braterstwo.