w różne miejsca, spotkać ludzi, zapoznać z warunkami zawodów – wyjaśnia hodowczyni Anna Filochowska.
Niekorzystne zmiany zaobserwowała już u swojego starszego, doświadczonego psa. Zaczął mieć drobne problemy z nowymi miejscami i sytuacjami. – Co dopiero będzie, kiedy te wszystkie covidowe szczeniaki wyjdą na świat do tłumów ludzi? – zastanawia się. Jak przewiduje, część szybko przywyknie, ale dla niektórych psów i ich właścicieli to będzie prawdziwy dramat. – Myślę, że warto dać ludziom do myślenia i pokazać te najgorsze scenariusze.
Najważniejsze to zbudować relację
Doświadczeni hodowcy zauważają, że obecny boom na psy w trudnych czasach to „powtórka z rozrywki". Poprzednim razem Polacy masowo zapałali podobną miłością po wprowadzeniu stanu wojennego. Pisze o tym w aktualnym kwartalniku Związku Kynologicznego w Polsce „Pies" Anna Redlicka, hodowczyni welsh corgi i sędzia kynologiczny. W artykule „COVID-owe dzieci" przytacza anegdotę z początku lat 80.:
– Dzień dobry, poszukujemy szczeniaczka jamniczka miniatury.
– Ale nie ma w tej chwili żadnego miotu miniatur. Nie ma żadnego miotu jamników.
– A co jest?
– Są dogi niemieckie.
– To poprosimy o adres.
Jak wyjaśnia, podobne rozmowy toczyły się w lokalach ZKwP na terenie całego kraju. „Kupowano wtedy psy na potęgę i jak leci. Jeśli nie było wymarzonej rasy, brano cokolwiek, nie bacząc na różnicę wielkości czy włosa" – opowiada. Gdy rozmawiamy, tłumaczy mi główną różnicę pomiędzy czasami obecnymi a minionymi. Teraz, nawet przy pełnej „kwarantannie narodowej", nikt nie odmówi czworonogom późnych spacerów. – W stanie wojennym posiadanie psa nic nie dawało pod względem formalnym. Wręcz było kiepsko widziane przez komunistyczne władze, bo „rasowe" było niedobre. A w okresie kartek to psy były winne temu, że w sklepach brakowało jedzenia. Wtedy posiadanie psa to był raczej gest nieposłuszeństwa obywatelskiego – mówi Anna Redlicka.
W międzyczasie sporo się zmieniło. Jak mówi Aleksandra Wnuk, świadomość dobrostanu zwierząt przez długi czas była w Polsce bardzo niska, obecnie jest wprost przeciwnie. – Mnóstwo jest osób empatycznych wobec zwierząt, co uważam za sukces. Tylko że to nieraz prowadzi do patologii w drugą stronę, bo ludzie kochają psy, poświęcają im dużo uwagi i przeżywają wszystko, co ich dotyczy – ale właśnie: przeżywają, a nie budują relacje – mówi trenerka.
Co z tego wyniknie? – W tej chwili jest za wcześnie, żeby wnioskować na podstawie jednostkowych obserwacji – uważa Aleksandra Wnuk. I zaznacza, że po epidemii koronawirusa wcale nie musi przyjść kolejna, tym razem porzucania psów. – To przede wszystkim kwestia odpowiedzialności właścicieli, chęci edukowania się, poznawania języka i potrzeb psa – podkreśla trenerka.
Anna Filochowska zwraca uwagę na popularny mit: że zanim wrócimy na pełne obroty, zdąży się szczeniaka odchować i będzie z głowy. Tymczasem, mniej więcej wtedy, gdy pies kończy rok, zaczyna się dla niego najbardziej aktywny i ważny okres. W zależności od rasy trwa on około czterech, pięciu lat. – Gdy przyjdzie więc wracać do pracy stacjonarnej, pies będzie musiał przesiadywać w domu swój najbardziej aktywny czas – zauważa hodowczyni. Jej zdaniem pół biedy, jeśli ktoś wróci do pracy stacjonarnej, ale będzie w stanie zapewnić psu opiekę, wybieganie na świeżym powietrzu. – Problem w tym, że wielu ludzi mówi: „teraz mam czas, więc biorę psa, o którym zawsze marzyłem, ale nie miałem czasu na szczeniaka". I że jak wszystko wróci do normy, to „akurat będzie ogarnięty" – zauważa.
Katarzyna Jaworska obawia się, że wielu świeżo upieczonych psiarzy nie poradzi sobie z potencjalnymi problemami, wynikającymi ze złego dopasowania rasy i pochopnego wyboru podyktowanego presją lockdownu. – Więcej będzie psów w schroniskach, więcej pogryzień i zniszczeń w domach. Więcej hałasu wokół rasy i zbędnego szumu – uważa hodowczyni psów bullrull. A gdy dana rasa staje się modna, to często do hodowli albo posiadania psów biorą się osoby kompletnie nieświadome. – Mogą pójść w dwóch kierunkach: albo stale się edukować, tworzyć z psem relację, albo oddawać psy hodowcom, do schronisk, porzucać.
Agnieszka Łyp-Chmielewska, która obserwuje wiele internetowych grup i forów poświęconych psom, na razie nie zaobserwowała tego ostatniego problemu. – Ale epidemia dalej trwa, trudno powiedzieć, co będzie w przyszłości – mówi ostrożnie. Anna Redlicka również nie pokusi się o prognozy. Pamięta natomiast, że po psim boomie w stanie wojennym nie przyszła pandemia ich porzucania. – Ludzie jednak byli chyba bardziej odpowiedzialni i odporni na przeciwności. Teraz są wygodni i gorzej radzą sobie ze stresem.
Jak temu zapobiec? Wszystkie moje rozmówczynie zgadzają się, że słowa klucze to edukacja i świadomość. – Zanim bym kupiła czy adoptowała psa, zastanowiłabym się milion razy, czy na pewno jestem gotowa, czy to przemyślana decyzja, czy kwestia impulsu albo kaprys – mówi Dorota Pachała. Co zrobić, gdy pies już jest? – Trzeba przygotować się na różne scenariusze, co możemy razem robić, bo przywieźć psa do domu to żadna sztuka. Trzeba też pamiętać, żeby pies w procesie socjalizacji miał kontakt z bodźcami, z którymi będzie stykał się na co dzień: autobusy, tramwaje, gwar ludzi, goście w domu, wyjazdy – wylicza trenerka. I dodaje, że „na pewno nie szukałaby wiedzy na forach tak zwanych psiarzy". – Internet to, jak się okazuje, wynalazek szatana – śmieje się Anna Redlicka. – Tydzień po kupieniu psa ludzie głuchną na to, co mówił hodowca, i szukają konsultacji w internecie. A w internecie są specjaliści od siedmiu boleści.
Najważniejsza rada z jej strony brzmi: uruchomić wyobraźnię. – Niemal każde zachowanie w wykonaniu szczeniaczka jest rozczulające. Ale trzeba pomyśleć, czy jak psisko dorośnie i osiągnie pełne wymiary, będzie równie urocze – ostrzega. Dorota Pachała potwierdza: profilaktyka zawsze jest lepsza niż leczenie.
– Warto umówić się z behawiorystą albo trenerem, który skoryguje nasze pomysły, zanim je wdrożymy w życie. Póki nie ma większych problemów, taką wizytę można przeprowadzić nawet online. Jeśli się nasilą, trzeba będzie spotkać się osobiście.
– Przede wszystkim dopasować rasę do swojego stylu i trybu życia – radzi z kolei Katarzyna Jaworska. Pomocne mogą być wyszukiwarki, w których określa się oczekiwania wobec psa – i na tej podstawie algorytm wylicza, z którą rasą najlepiej się dogadamy. – Dzwonić do hodowców, zawracać głowę, pojechać i obejrzeć rodziców przed planowanym miotem. Nie bać się pytać o badania i wgląd do nich. Żaden szanujący się hodowca nie będzie robił z tego sekretu. To wręcz powinno być jego dumą – mówi. I podkreśla: – Przede wszystkim kierować się zdrowym rozsądkiem z odrobiną szaleństwa w podejmowaniu decyzji. Nigdy odwrotnie!