Rok 1956. Polacy pomagają Węgrom

Historyk Janos Tischler w rozmowie z Piotem Zychowiczem mówi o polskiej pomocy dla Węgrów walczących w 1956 o obalenie stalinowskiego reżimu

Publikacja: 19.11.2011 00:01

Załadunek transportu krwi dla Węgrów. Październik 1956 r.

Załadunek transportu krwi dla Węgrów. Październik 1956 r.

Foto: archiwum akt nowych

Dlaczego Polacy w 1956 roku pomogli Węgrom?



Źródeł tego wsparcia należy szukać jeszcze w czasach II wojny światowej. Chociaż znaleźliśmy się w różnych obozach politycznych, to relacje między nami układały się znakomicie. Jeszcze przed wybuchem wojny Budapeszt zdecydowanie odrzucił żądanie Adolfa Hitlera, który domagał się przepuszczenia przez węgierskie terytorium jednostek Wehrmachtu idących na Polskę. Gdy zaś po miesiącu Polska się załamała, Węgrzy serdecznie przyjęli polskich uchodźców.



Ile osób skorzystało z tej gościnności?



Około 100 tysięcy. Niektórzy historycy szacują, że nawet 140 tysięcy. Na terenie Węgier powstały ośrodki dla internowanych. Ci, którzy chcieli, mogli jednak wyjechać do Francji czy później do Anglii i dołączyć do szeregów armii polskiej. Na Węgrzech stworzono szkoły powszechne i gimnazja dla Polaków, w których ponad 800 młodych ludzi zdało maturę po polsku. Wydawano także polskie gazety, w których informowano o zbrodni katyńskiej, co później – gdy Węgry dostały się pod okupację sowiecką – wywołało surowe represje ze strony NKWD. Mało znany jest również fakt, że Węgry stosunki dyplomatyczne z Polską zerwały dopiero rok po upadku Rzeczypospolitej.



A jak zachowywali się węgierscy żołnierze, którym przyszło służyć na terenie okupowanej Polski?



Ocenia się, że w Polsce stacjonowało około 20 tysięcy naszych żołnierzy. Ich relacje z ludnością układały się znakomicie. Rozmawiałem kiedyś z AK-owcami, którzy opowiedzieli mi o pewnej związanej z tym historii. Otóż po zakończeniu mszy w jednej z miejscowości przed kościołem ustawiła się węgierska orkiestra wojskowa i odegrała uroczyście Mazurka Dąbrowskiego. Mimo że było to przez Niemców surowo zakazane. Podczas powstania warszawskiego Węgrzy stacjonowali zaś w Kampinosie. I umieścili tam tablice – po węgiersku, polsku i niemiecku – z napisem „teren neutralny". Oddziały AK swobodnie przechodziły tamtędy do stolicy.



Co na to Niemcy?



Oczywiście byli wściekli. Niestety, sporo węgierskich żołnierzy zapłaciło życiem za pomoc AK-owcom. Niemcy schwytali kilku z nich na gorącym uczynku i rozstrzelali. Ich groby znajdują się m. in. w Podkowie Leśnej, w Konstancinie. Niegdyś znajdowały się w Rembertowie, ale zostały zniszczone w latach 60. Węgrzy stacjonowali zresztą także w Galicji Wschodniej, gdy Ukraińcy mordowali na masową skalę Polaków. Nasi żołnierze starali się nie dopuszczać do rzezi i bronili polskich miejscowości przez UPA.



Podobno dokonywali nawet akcji odwetowych i puścili z dymem kilka ukraińskich wiosek.



Także słyszałem o takich przypadkach. To jednak delikatna, mało znana sprawa. Wiadomo natomiast, że Węgrzy mieli znakomite relacje z polskim podziemiem. W Warszawie urzędował węgierski attaché wojskowy i Polacy chodzili do niego, aby korzystać z radia. Kurierzy AK mogli zaś swobodnie przemieszczać się przez terytorium węgierskie w drodze do Londynu. Słynny Tadeusz Chciuk-Celt przejechał raz do Szwajcarii w przebraniu węgierskiego księdza. Przez terytorium Rzeszy! Towarzyszył mu prawdziwy kapłan znad Balatonu, który wspierał polskie podziemie. Obaj ryzykowali życie. Nie wolno też zapomnieć, że węgierscy żołnierze służący w okupowanej Polsce masowo sprzedawali Polakom karabiny, granaty i materiały wybuchowe. Znam przypadek, że Węgrzy przekazali AK spory transport amunicji. Nie za darmo, ale ze sporą bonifikatą.

Trudno więc się dziwić, że gdy w 1956 roku Węgrzy wpadli w tarapaty, Polacy pospieszyli na pomoc.

Tak, wielu Polaków zapewne pamiętało o tym, jak Węgrzy zachowywali się wobec nich podczas wojny. Gdy do Polski dotarła pierwsza informacja, że w Budapeszcie zaczyna wrzeć – było to w nocy z 23 na 24 października – wywołało to olbrzymie poruszenie. Miało to bowiem miejsce podczas „polskiego Października", gdy wydawało się, że Gomułka zdołał się nieco uniezależnić od Sowietów. Wyglądało na to, że Węgrzy idą polską drogą. „Sztandar Młodych" napisał wówczas, że Węgrzy zbierają się w Budapeszcie, aby okazać solidarność z Polakami...

Pod pomnikiem Józefa Bema?

Dokładnie. Traf chciał, że właśnie tego dnia na placu przed Pałacem Kultury odbył się słynny wiec poparcia dla Gomułki, w którym mogło wziąć udział nawet pół miliona Polaków. W tłumie pojawił się transparent: „Popieramy odważne reformy węgierskie!". W pewnym momencie spiker Polskiego Radia, który na żywo relacjonował to, co się działo na placu, zobaczył studentów Uniwersytetu Warszawskiego z dwiema flagami Węgier powiewającymi nad głowami. Przywitał ich entuzjastycznie, wspominając o sztandarach, co usłyszała cała Polska.

I wieści szybko zaczęły się rozchodzić.

Tak, po całej Polsce. Już po tym wielkim wiecu 24 października kilka grup demonstrantów, którzy mimo wezwania Gomułki nie rozeszli się do domów, zebrało się pod kolumną Zygmunta. Urządzili tam wiec pod hasłem: „Belgrad – Budapeszt – Warszawa". Chodziło o to, by Polska i Węgry poszły śladem Jugosławii, która zdołała się wydostać spod sowieckiej dominacji.

Tymczasem do Budapesztu wjechały sowieckie czołgi i zaczęła się lać krew.

Pierwszy dowiedział się o tym Emanuel Planer, redaktor naczelny Działu Informacji Polskiego Radia. Doniesiono mu, że jest dużo zabitych i rannych. Planer natychmiast skontaktował się z wojskiem i zapytał, czy nie dałoby się przesłać do Budapesztu rezerw krwi. Wojsko wyraziło zgodę, ale był kłopot ze zorganizowaniem transportu. Wtedy do akcji wkroczył wicepremier Piotr Jarosiewicz, który dał na ten cel rządowy samolot, który wkrótce wystartował z Okęcia. W sumie takich samolotów wysłano 15.

Jak to było możliwe? Komunistyczny reżim w Warszawie pomagał Węgrom walczącym z Sowietami?

To mogło się zdarzyć tylko wtedy. Tylko w tamtych dniach. Ani wcześniej, ani później polscy komuniści nigdy by się na coś takiego nie zdecydowali. Nie odważyliby się tak narazić Moskwie. Koniec października 1956 roku był jednak momentem olbrzymiej euforii. Ci ludzie wierzyli, że udało im się właśnie urwać z moskiewskiej smyczy albo przynajmniej nieco poluźnić obrożę. Uważali, że teraz Węgrzy walczą o to samo. Nie o obalenie komunizmu, ale o zerwanie ze stalinowskim skrzydłem w partii. Myśleli, że to, co w Polsce zakończyło się bezkrwawym sukcesem i doprowadziło do zmian, na Węgrów sprowadziło sowiecką interwencję. Postanowili więc pomóc.

Czyli traktowali węgierskie powstanie w kategoriach walki frakcyjnej wewnątrz ruchu komunistycznego.

Tak, chodziło o to, by pomóc ludziom, którzy walczą nie tyle z komunizmem jako takim, ile ze „stalinowcami". Z ortodoksami, którzy nie rozumieją, że należy przeprowadzić pewne reformy. O poparciu walki o obalenie komunizmu i przywrócenie kapitalizmu oczywiście nie było mowy. Gomułka liczył także na to, że jeżeli powstańcy zwyciężą, zyska w bloku komunistycznym cennego sojusznika. Polska była bowiem osamotniona. W Czechosłowacji straszliwy zamordyzm, z NRD-owcami nie ma co rozmawiać, w Rumunii czy Bułgarii jeszcze gorzej. Właśnie dlatego pomoc wysyłana z Warszawy dla walczących Węgrów miała na początku charakter półoficjalny. Nawiasem mówiąc, powstanie węgierskie poparło również sporo polskich komunistów, którzy wcześniej byli najbardziej zajadłymi stalinowcami. W ten sposób chcieli zatrzeć stare winy.

Moskwa nie strofowała warszawskich towarzyszy?

Nie miała wtedy do tego głowy. Była zajęta tłumieniem powstania na Węgrzech. Zresztą jest jeszcze jeden mało znany aspekt tej sprawy. Jak wiadomo, oddziały Armii Radzieckiej idące na Warszawę zostały zatrzymane 19/20 października, ale pozostały na pozycjach. Decyzja, aby wróciły do koszar, została podjęta dopiero 24 października, gdy zaczęło się powstanie na Węgrzech. Sowieci nie chcieli walczyć na dwa fronty.

Czyli Węgrzy uratowali Polaków przed konfrontacją z Sowietami.

Niewykluczone, że tak. A już na pewno przyczynili się do tego, że sytuacja w Polsce szybko się ustabilizowała.

Wróćmy do wsparcia udzielanego przez Polaków Węgrom. Między reżimem a społeczeństwem był chyba spory rozdźwięk. O ile komuniści traktowali to, co się dzieje w Budapeszcie, jako walkę frakcyjną, o tyle zwykli Polacy uważali, że Węgrzy walczą o niepodległość.

Ulica rzeczywiście szła znacznie dalej niż Gomułka i jego otoczenie. Proszę jednak pamiętać, że stanowisko, jakie zajął reżim w Warszawie, miało swoje podstawy. W końcu na czele rządu zrewoltowanych Węgrzech stanął jednak komunista – Imre Nagy. Były oczywiście w tym ruchu rzeczy, które nie mogły się Gomułce podobać. Choćby postulat w sprawie wycofania wojsk sowieckich z Węgier. To był jednak rok 1956 i Gomułka był nieco innym człowiekiem niż w roku 1970, gdy kazał strzelać do robotników. Stał wówczas na tak zwanych pozycjach antystalinowskich.

W końcu jeszcze dość niedawno siedział w więzieniu.

To też mogło mieć wpływ. Dwa lata później, gdy Nagy został skazany na karę śmierci, Gomułka jako jedyny komunistyczny przywódca interweniował w jego obronie. Nawet nie u Kadara, bo wiedział, że to nie on decyduje, ale u Chruszczowa. Interwencja oczywiście nic nie dała, ale należy ten fakt odnotować.

Mówiliśmy o samolotach wiozących krew. Jak jeszcze Polacy pomagali Węgrom?

Zacznijmy od tego, że Polacy nie tylko pomogli Węgrom pierwsi, ale udzielona przez nich pomoc była największa. Dwa razy większa niż pomoc Stanów Zjednoczonych. A proszę pamiętać, że to było zaledwie 11 lat po zakończeniu II wojny światowej. Polakom nie powodziło się rewelacyjnie, kraj nadal był zrujnowany. Mimo to ludzie dawali pieniądze, dary i masowo ustawiali się w kolejkach przed stacjami krwiodawstwa. Punkty oddawania krwi urządzono w fabrykach, uczelniach, koszarach. Do 4 listopada i stłumienia rewolucji wysłano drogą powietrzną 800 litrów krwi, a jeszcze trzy – cztery razy tyle zebrano, ale nie zdążono przekazać. Wiadomo, że ta krew uratowała życie wielu rannym Węgrom.

Skąd?

Z relacji, dokumentów. Były zresztą na ten temat audycje w polskim radiu. Około 20 dziennikarzy z PRL przyjechało bowiem do Budapesztu opisywać powstanie. Kilku z nich odwiedziło szpitale, gdzie używano polskiej krwi do transfuzji. W radiu można było na przykład usłyszeć reportaż, którego bohaterem był uratowany dzięki polskiej krwi postrzelony w ramię powstaniec. Dziękował Polakom za pomoc.

Co jeszcze wysyłano z Polski na Węgry?

Opatrunki, lekarstwa, żywność, koce, mleko w proszku oraz szkło i materiały budowlane, bo podczas walk uszkodzeniu uległo wiele budynków. Przewożono to samolotami, ale także ciężarówkami i pociągami. W sumie z Polski na Węgry pojechały w pięciu konwojach 42 wypełnione darami ciężarówki i 104 wagony kolejowe. To była naprawdę znacząca pomoc. W całej Polsce zorganizowały się spontanicznie obywatelskie komitety pomocy Węgrom. W ulicznych zbiórkach zebrały one dwa miliony złotych, co było sumą olbrzymią. Przeciętna pensja wynosiła wówczas około 800 złotych.

Czechosłowacja przepuszczała te transporty?

Starała się piętrzyć problemy, ale nie miała wyboru. Musiała się jednak liczyć ze zdaniem rządu w Warszawie. W konwojach byli zaś polscy dziennikarze, których zadaniem było upewnić się, że konwoje przejdą i trafią w ręce Węgierskiego Czerwonego Krzyża. Mnożyły się bowiem plotki, że po przekroczeniu granicy węgierskiej wszystko przejmowały jednostki Armii Radzieckiej. Tu warto wspomnieć, że byli także Polacy, którzy walczyli po stronie Węgrów z bronią w ręku. Choćby Janusz Piekałkiewicz, który na wieść o powstaniu, przedarł się jakimś cudem na Węgry. Walczył z Sowietami w Budapeszcie. Po stłumieniu powstania uciekł z Węgier i przedostał się do Niemiec, gdzie z czasem stał się znanym historykiem wojskowości. Takich Polaków – którzy walczyli po stronie Węgrów z bronią w ręku – było kilku, góra dziesięciu. Kolejnych kilkudziesięciu wstąpiło do Węgierskiej Rewolucyjnej Gwardii Narodowej. To byli Polacy, którzy studiowali na Węgrzech w ramach wymiany i dołączyli do powstańców. Do ich zadań należało patrolowanie miasta, utrzymywanie porządku, rozdawanie żywności. Zachowało się kilka legitymacji, które im wydano.

Co tymczasem działo się w Polsce?

Odbywały się demonstracje na rzecz Węgrów. W Olsztynie pod hasłem „ręce precz od Węgier" wyszło na ulice 10 tysięcy ludzi. Demonstranci spontanicznie przemianowali plac Armii Czerwonej na plac Powstańców Węgierskich. Miejscowe władze rozpoczęły negocjacje i dopiero kilka miesięcy później udało się osiągnąć kompromis. Stara nazwa już nie wróciła, plac nazwano – i tak nazywa się do dzisiaj – placem Józefa Bema. Urządzono milczące pochody w Krakowie i Gliwicach, gdzie niesiono transparenty: „Żądamy zaprzestania represji przeciwko powstańcom węgierskim". Najgwałtowniejszy przebieg demonstracja miała jednak w Szczecinie 10 grudnia. Wzburzony tłum zdobył tam konsulat Związku Sowieckiego. To był jedyny przypadek w okresie PRL, w którym Polacy zajęli szturmem jakąś sowiecką instytucję.

Jak to się odbyło?

Ludzie sforsowali bramę i wdarli się do środka. Zniszczyli meble, spalili papiery, wybili szyby, pocięli portret Chruszczowa. Biuro, w którym urzędował sowiecki konsul, zostało zdemolowane. Ludzie krzyczeli „Niech żyją wolne Węgry". Sowieci, także ochrona złożona z kilku uzbrojonych KGB-istów, schroniła się w specjalnym schronie w piwnicy. Bała się, że zostanie zlinczowana. Co ciekawe, nie ruszono jednego portretu... Lenina.

Zakładam, że w ten sposób demonstranci chcieli pokazać, że nie chcą iść na totalną konfrontację. Nie chcą do końca prowokować władz. Chcieli zostawić jakieś miejsce na kompromis, nie dać powodu do tego, żeby komunistyczne władze mogły dokonać represji pod hasłem walki z „reakcją" i „kontrrewolucją".

Jaka była reakcja Polaków na stłumienie powstania na Węgrzech?

Zwykli Polacy, ci, którzy wspierali Węgrów, byli oczywiście przygnębieni i mieli poczucie porażki. W Poznaniu i Krakowie odbyły się marsze milczenia. Gomułka wycofał się zaś rakiem z wcześniejszych działań, umiejętnie rozgrywając kartę węgierską. W prasie PRL nie pisano ani o powstaniu, ani o rewolucji na Węgrzech, ale o „tragedii węgierskiej". Reżim przekonywał Polaków: bądźcie spokojni, bo spotka was taki sam los, jaki spotkał Węgrów.

Drogi władzy i narodu się rozeszły?

Dokładnie. Władze starały się zamknąć komitety pomocy Węgrom, nakłonić ludzi do powrotu do „normalnego życia". Polacy zaś nadal pomagali, bo przecież szczyt zbiórek pieniężnych, przekazywania darów i krwi nastąpił dopiero po stłumieniu powstania, a nie w jego trakcie. Węgierskie dzieci sprowadzono wtedy na kolonie do Polski. Prawdziwe oburzenie w Polsce wybuchło jednak w czerwcu 1958 roku, gdy Nagy i jego współpracownicy zostali skazani na śmierć. W fabrykach i szkołach uczczono straconych minutą ciszy. Kilka dni później w Chorzowie odbywał się mecz drużyny piłkarskiej z Budapesztu i kibice okazali także minutą ciszy solidarność z narodem węgierskim.

Partia wróciła zaś do postawy sprzed 1956 roku.

Generalnie tak. Oczywiście byli i komuniści, którzy w proteście wobec tego, co się stało, wystąpili z PZPR. Na przykład Julian Przyboś. Była też taka stara komunistka, która w dwudziestoleciu międzywojennym zakładała jaczejki komunistyczne w Polsce. Nazywała się Bronisława Piasecka. Do listu wysłanego do KC dołączyła legitymację partyjną i Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski. Napisała, że zamiast kwiatów, na grób Nagy'a i jego towarzyszy składa legitymację i odznaczenia.

Wiktor Woroszylski po powrocie z Budapesztu miał powiedzieć: „Wszystko, co ludzie przeżyli w ostatniej wojnie, jest niczym wobec tego, co się działo na Węgrzech. Gdy oddziały wojsk radzieckich przeszły na stronę powstańców, Kreml sprowadził Kałmuków, którzy mordowali dom po domu, wszystkich, nie wyłączając małych dzieci. Teraz deportuje się całą młodzież węgierską. Przeklinam Rosję, niech zginie i przepadnie ten moloch straszliwej ludzkiej zbrodni, ten wróg ludzkości, posępny kat dziejów ludzkich".

Tak, to była typowa postawa u ludzi, którzy widzieli na własne oczy to, co się działo podczas sowieckiej interwencji. Dziennikarze z PRL, którzy pojechali relacjonować węgierskie powstanie i zostali z Węgier wyrzuceni przez Sowietów, to także byli na ogół komuniści. Po powrocie wyleczyli się ze wszystkich złudzeń co do tego systemu i ideologii. Pozostali lewicowcami, ale rzucili komunizm. Choćby Marian Bielicki czy Hanna Adamiecka. Dwudziestoparoletnia dziennikarka ze „Sztandaru Młodych" tak mocno przeżyła to, co widziała w Budapeszcie, że postanowiła wrócić na Węgry i dalej relacjonować okrucieństwa sowieckiego okupanta. Zaginęła tam w 1958 roku w niejasnych okolicznościach, prawdopodobnie zamordowana przez sowiecką i węgierską bezpiekę.

Czy Węgrzy pamiętają dziś o pomocy udzielanej im 55 lat temu przez Polaków?

Węgrzy niestety generalnie mało wiedzą o swoim powstaniu. Ale na pewno wiedzą jedno: że iskra do jego wybuchu przyszła z Polski. Nie przez przypadek podczas pierwszych demonstracji pod pomnikiem Józefa Bema w Budapeszcie wznoszono okrzyki: „Wszyscy Węgrzy chodźcie z nami, pójdziemy za Polakami!". Wiedzą też, że to Polacy bezinteresownie pomagali im podczas rewolucji. Choć władze komunistyczne w Budapeszcie – szczególnie w okresie „Solidarności" – starały się zrobić wszystko, żeby oczernić i zohydzić wizerunek Polaka na Węgrzech, to niewiele to dawało. Polacy byli i są na Węgrzech niezwykle lubiani. Jak jest jakaś wielka katastrofa w Polsce, na przykład powódź, to Węgrzy pierwsi spieszą z pomocą. I odwrotnie.

To właśnie dzięki wydarzeniom roku 1956?

Tę specjalną wieź zawiązały trzy wydarzenia. Wiosna Ludów i pomoc Polaków okazywana Węgrom, II wojna światowa i pomoc Węgrów okazywana Polakom oraz właśnie powstanie węgierskie. Pierwszy wybrany demokratycznie w 1990 roku prezydent naszego kraju Arpad Goncz – który zresztą został skazany na karę śmierci za 1956 rok i siedział wiele lat w komunistycznym więzieniu – przypomniał kiedyś o setkach litrów krwi przekazanych Węgrom przez Polaków w 1956 roku. Stwierdził, że od tego czasu w żyłach wielu Węgrów płynie polska krew. Jest to nie tylko coś, co zbliża nasze narody. To także coś, z czego jesteśmy dumni.

Dlaczego Polacy w 1956 roku pomogli Węgrom?

Źródeł tego wsparcia należy szukać jeszcze w czasach II wojny światowej. Chociaż znaleźliśmy się w różnych obozach politycznych, to relacje między nami układały się znakomicie. Jeszcze przed wybuchem wojny Budapeszt zdecydowanie odrzucił żądanie Adolfa Hitlera, który domagał się przepuszczenia przez węgierskie terytorium jednostek Wehrmachtu idących na Polskę. Gdy zaś po miesiącu Polska się załamała, Węgrzy serdecznie przyjęli polskich uchodźców.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Mistrzowie, którzy przyciągają tłumy. Najsłynniejsze bokserskie walki w historii
Plus Minus
„Król Warmii i Saturna” i „Przysłona”. Prześwietlona klisza pamięci
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Polityczna bezdomność katolików
Plus Minus
Gość „Plusa Minusa” poleca. Ryszard Ćwirlej: Odmłodziły mnie starocie
Materiał Promocyjny
Zarządzenie samochodami w firmie to złożony proces
teatr
Mięśniacy, cheerleaderki i wszyscy pozostali. Recenzja „Heathers” w Teatrze Syrena