Reklama
Rozwiń

Co z tego, że padły Leniny

Tylko dziś, po roku, nie odwróćcie się od Majdanu, gdy się okaże, że przyjdzie nam za to zapłacić. Bo nie jesteśmy bez winy. My, co poszliśmy na Wojnę Przed Telewizorem.

Aktualizacja: 01.03.2015 09:30 Publikacja: 01.03.2015 00:01

Barykada na ulicy Hruszewskiego, 28 stycznia 2014: dla jednych pomnik, dla drugich prowokacja, dla j

Barykada na ulicy Hruszewskiego, 28 stycznia 2014: dla jednych pomnik, dla drugich prowokacja, dla jeszcze innych – powód do drwin

Foto: NurPhoto/AFP

„Zanim wyślemy naszych chłopców, żeby umierali za Krym: czy to nie Majdan wywrócił rosyjsko-ukraiński stolik? Nikt nie wiedział, o co grają Rosjanie? Nie o te Leniny przecież, tylko o bazę na Krymie, za którą Ukraińcy mieli tani gaz i otwarte rosyjskie rynki. Ale może jakiś oligarcha nie chciał się więcej dzielić z Janukowyczem albo z Ruskimi i pomodlił się do Europy o pomoc.

No to jak, lecimy?".

Co to się działo! A rzuciłam to ledwie na Facebooku, w gronie znajomych. Posypało się:

„Myślę, Mario, że podobne pytania mogły padać we wrześniu 1939 roku we Francji w Anglii. Są podłe, niskie, cyniczne. Nie o żaden Krym jest gra, tylko o to, czy Rosja może sobie wjeżdżać pod byle pretekstem do innego, suwerennego kraju. No to lecisz, czy zostajesz?".

„To kompletnie bez sensu. Umowę na bazę mają do 2042 roku. Żadnego taniego gazu nie mieli – ceny miały być ustalane kwartalnie. Jaki oligarcha?".

„Maria o Ukrainie plecie tak, że mnie aż dreszcze przejmują, bo to się nawet jej nader oryginalnym charakterem nie całkiem tłumaczy".

„Może mają na to wpływ jej rodzinne związki z Rosją, bo inaczej trudno to racjonalnie wytłumaczyć".

Tak, mam w Rosji rodzinę i przyjaciół. Stąd wiem, jak Rosjanie umieją i kochają żyć. Chciałabym ogłosić wszem i wobec: nie życzę sobie, żeby nasi, wasi albo ichni chłopcy umierali za Krym. Ani za Majdan, ani za jakąkolwiek niepodległość. Ci tam na Majdanie stali całymi tygodniami, bo oni chcieli fajnie żyć, a nie umierać.

Mój ojciec Sybirak ma 93 lata, jest ślepy i głuchy, a codziennie się goli, wychodzi z balkonikiem na spacer, potem siada ze swoimi śrubkami i majstruje, czeka na jakiś telefon, słucha radia, a przy każdym spotkaniu każe sobie czytać informacje z Wikipedii i wyciąga jakąś swoją historię, średnio ciekawą, ale jeszcze nieopowiedzianą. Żyje.

Człowiek jest zrobiony na 100 lat z hakiem, a jak umiera wcześniej, to szkoda. Bo życie to jest prawdopodobnie jego jedyna niepowtarzalna szansa.

Wiem, to kolejna herezja w kraju, gdzie największym świętem narodowym jest Dzień Zmarłych, a o człowieku mówi się dobrze tylko w dniu pogrzebu. No i tak dalej – do panteonu bohaterów wchodzi się dzięki bohaterskiemu końcowi, a największe fetowane osiągnięcia to powstania, prawie wszystkie przegrane.

I dlatego od razu zakochaliśmy się w Ukraińcach na Majdanie, bo nie dość, że podnieśli desperacki bunt przeciw władzy, to jeszcze przeciw Ruskim. A oni sami Ruscy, tylko nam akurat pasuje, że „wybijają się na niepodległość".

Widownia łaknie krwi

Ciekawe, dlaczego Ukraińcy tak długo czekali z tym Leninem? W Tadżykistanie pod chińską granicą obalili go dwadzieścia parę lat temu. Potem dopiero zaczęła się krwawa jatka – rzuciłam na ścianę Facebooka.

Moja Mistrzyni reportażu: „Coś mi się widzi, że Ukraińców to Ty nie lubisz... Czepiasz się z każdej strony. Reporterko, nagle stałaś się ślepa i głucha. Ten naród pokazał wspaniałą postawę, świetną samoorganizację, godność. Czy Ty tego nie widzisz?".

„Reporter ma prawo mieć klapki na oczach, ale my tu przed telewizorami NIE. Egzaltacja narodem... Kto ten naród uratuje/powstrzyma przed dalszą rzezią?".

Nikt mi nie chciał odpowiedzieć.

Pamiętam, jak specnaz kroił saperkami gruzińskich demonstrantów, jak czołg rozjeżdżał pieszych w Wilnie, jak cywil w prochowcu puścił serię z kałasza w babcię z siatką w Tbilisi. W tym kraju tak rozprawiano się z ulicznymi manifestacjami. Jasne, to już nie ten sam kraj, ale kultura ta sama. A w Europie jaka policja by się cackała z tysiącami ludzi od miesięcy okupującymi centrum stolicy? Ostentacyjnie szykującymi się do tego, by dać odpór. Z jednostkami paramilitarnymi ćwiczącymi pompki na placu pod dyktando tysiąca „afgańców".

Ten malowniczy oddział kombatantów z najokrutniejszej sowieckiej wojny pokazano na Majdanie tylko na początku, a i to chyba nie w polskiej telewizji. To oni trzymali tam wojskowy ład. U nas na ekranach święciła triumfy babcia w garnku na głowie i ukraińskiej zapasce. Że niby taki narodowy happening. Widok eksportowy, cepelia z odrażającym stalinowskim tłem: „U nas ljudiej mnogo".

Zapala mi się pierwsza lampka.

Moja pierwsza wojna to była wojna polsko-jaruzelska. Strajki, podziemna prasa, oporniki, Wolna Europa, radio na dachu... Do Okrągłego Stołu, bo dalej zaczęła się polityka. Europa lubiła „Solidarność": lewica za stoczniowców i górników, prawica za msze za ojczyznę (słowo „naród" było niemodne). Nikt nie palił komitetów, budowaliśmy swoje. Nikt nie wieszał na latarniach. A tu na Majdanie bohaterowie i widownia przed telewizorami łakną krwi.

Na Majdan zjechały stada polskich reporterów, ale żeby się dowiedzieć, co się dzieje w całym Kijowie, musiałam włączyć telewizję francuską. Bo nasi dyżurowali na Majdanie. Zawsze po jednej stronie barykad. Oprócz jednego wariata, który biegał z mikrofonem między walczącymi stronami i zagadywał po polsku, o co tu chodzi w ogóle. Obśmiany przez jednych, przez innych podziwiany, bo przecież zrobił najlepszą dziennikarską robotę: on się dziwił. Tym zdziwieniem próbował uratować sytuację, własnym ciałem pokazywał jej absurd.

Ale wtedy jeszcze można było wierzyć, że to jakiś happening, demonstracja poglądów i postaw. Długo jeszcze powtarzano, że to pokojowa manifestacja, choć już dawno nią nie była.

Nie widziałam, żeby ktoś podetknął „sitko" przywódcom, dowódcom czy choćby jednemu facetowi, który ma pomysł na ten kraj. Z ekranu lały się emocje, zawołania do walki... O co?

Obraz wciąż ten sam

Kurka siwa, przeszły dwie trzecie dziennika TVP i nic nie rozumiem: o co chodzi na Majdanie? Pytam, skąd ta nasza jasność, że oni mają rację? Oprócz tego, że nie ma racji milicja, która strzela. Ale jeśli cywile zdobędą coś więcej niż kije? Sensowna opozycja czy społeczeństwo obywatelskie nie wystawiają ludzi pod kule. O, proszę, jakiś misiek na trybunie właśnie teraz mówi: »Jak kula w łeb, to niech będzie kula!«. A ludzie krzyczą: »zuch«! Panowie, dokąd?".

Ten „misiek" dzisiaj jest premierem. Wtedy był jednym z trzech, o których mówiono, że to przywódcy. Kim oni są, skąd się wzięli, co powiedzieli tym ludziom o Europie, co obiecali? Co im Europa obiecała? Dlaczego Europa warta jest kuli w łeb? Czy ktoś mi wytłumaczy, jaka sprawa warta jest tego, by wystawiać te dzieciaki naprzeciw Berkutu?

Od wielu dni nie mogłam się oderwać od ekranu, od dwóch ekranów.

Przyjaciel Rosjanin wrzucił mi pewnej nocy link: płonący Majdan na żywo. W lewym górnym rogu przykuwa wzrok (i serce) napis: „Rewolucja". Znaczy transmisja na żywo z rewolucji! Oglądam do rana, udostępniam dalej. Hit.

Wkrótce się okaże, że trzy kanały telewizji polskiej pokazują ten sam obraz. Świeżutka, nieznana ukraińska TV Espreso ma z dnia na dzień wielomilionową oglądalność. I okazuje się, że robi ją mój kolega z Warszawy. Lajkuję, gratuluję i dopytuję – skąd się wzięła? Ukraiński oligarcha zamówił. Szkoda, miałam nadzieję, że jakaś amatorska. Ale skąd by amatorzy mieli tyle kasy, żeby całą dobę mieć stream, tam to podobno bardzo drogie. Może przejmują już nadajniki?

Jednej nocy, żeby nie zasnąć, stałam przed ekranem, czekając wiele godzin przed Pałacem Kongresów, oblężonym przez napastników z Majdanu, którzy wrzucali do środka butelki z benzyną, a tam – jakiś reflektor raz czy dwa omiótł wnętrze – stała skorupa aluminiowych tarcz zbitych ciasno, zwartych, a w czerni ich dziurek musiały być czyjeś oczy, których przecież już żadna kamera nie dosięgnęła – i tak przez wiele godzin, aż padłam spać i nie doczekałam się, dzięki Bogu, ani linczu, ani sromotnego wyjścia tych ze środka. Do rana trwały pertraktacje, a tłum czekał, otwarłszy szeroki korytarz na ich przejście. Ale im się upiekło, bo wymknęli się pojedynczo gdzieś bocznymi drzwiami, przegrani, ale żywi.

Innym razem nie mogłam wyjść z domu, dopóki nie odjechał autobus z milicjantami, który ktoś wpuścił, nie wiedzieć czemu, w tłum obrońców Majdanu, rozwścieczony, żądny zemsty, bo już poprzedniego dnia polała się krew, i wydawało się, że zgniotą ten autobus choćby naporem swoich ciał. A tam w środku (przez firanki i zbite szyby było widać) dzieciaki jakieś, z poboru, już bez kurtek i bez mundurów, płakały. I wtedy batiuszka – kapłan – wskoczył na dach autobusu i robił znak krzyża i błagał, i odgonił tego Złego, co już był blisko.

Dostaliśmy skrzydeł

Wciąż popierasz tę stronę barykady, z której lecą pociski w stronę policjantów na służbie?" – pytam mądrą starą dziennikarkę.

„Jakie pociski? Z barykad lecą kostki bruku, koktajle Mołotowa i strzały z broni myśliwskiej. To jest normalna broń strony społecznej – ulicy, która została zaatakowana przez rządzących. A jak mają się bronić? Oni narażają życie dla zbliżenia do UE i zmian w konstytucji".

„A po co jakaś konstytucja, skoro każdą władzę można zmienić za pomocą kostki brukowej? Po co rząd i prezydent? Powstańcom wystarczy dyktator. Tylko mam wrażenie, że tam jacyś wodzowie kierują z tylnego siedzenia, schowani za plecami bardzo fajnych majdanowców. Szkoda każdego życia. A Europa? Wiesz, co będzie z ukraińskim przemysłem, jak wejdzie tam Europa? Posieją kukurydzę. A kasa za dzierżawę ziemi nie starczy na zasiłki dla majdanowców".

Znany polski pisarz napisał na łamach niemieckiej prasy piękny tekst do siedzących przed telewizorami Europejczyków, o pięknym, dzikim narodzie, który, może jako ostatni, gotów jest przelać krew za europejskie wartości. Naprawdę przejmujący obraz. Tylko dla mnie dzisiejsze europejskie wartości to nie gilotyna czy Bastylia, już nie kościoły, które stały się muzeami, tylko kafejka, gdzie można z barmanem zamienić dwa zdania o GMO albo wynikach meczu. To niebieskie okiennice domów w Prowansji, beaujolais nouveau albo partyjka w bule po pracy. Czyli spokój, piękno i dobrobyt. I gdyby ktoś zapytał tych ludzi w Kijowie, Lwowie czy Doniecku, pewnie odpowiedzieliby to samo. Może, w dużym uproszczeniu, „jewro-okna" i „jewro-remont", na które dziś muszą haratać za granicą, płacąc łapówki nawet za polską wizę.

Ale nam bardziej pasuje wypchnąć ich na barykady, gdzieśmy sami dawno nie byli. Wcisnąć im nasz romantyzm, o którym dawno temu pani mówiła nam w szkole. Kopnąć (ich nogą) Ruskiego, bośmy sami nie zdążyli, gdyż sami wyszli. (Zresztą już nikomu nie przeszkadza, jak teraz wchodzą z wojskiem Amerykanie.)

Pasuje nam przypiąć im naszą łatę nienawiści do Moskali i komuny, nie wiedząc nic o ich wspólnej historii. Patriotyzm kiboli przestał nam przeszkadzać. Wolimy zapomnieć, że jeszcze przed chwilą statystyki umieszczały Ukraińców na pierwszym miejscu wśród narodów, których nie lubimy – może wymarli już ci, co pamiętali rzezie na Wołyniu i dobijanie powstania warszawskiego. I bardzo dobrze, ze złej pamięci trzeba się leczyć.

Ale zapomnieliśmy też, jakie jaja robił sobie z Ukrainek przed chwilą modny satyryk, co prawda potępiliśmy go publicznie, ale w duszy niejeden klepał się po udach ze śmiechu na ten seans pogardy wobec służących z Ukrainy. W zrywie solidarności z Majdanem dostaliśmy nagle skrzydeł, które szybko opadną, jak trzeba będzie przyjąć pod swój dach ukraińskiego uchodźcę. A nie daj Boże, jak już wojna minie, zadeklarować w urzędach tych, co dziś pracują u nas na czarno za psi grosz.

Nie, nie wierzę w to, że na widok Majdanu staliśmy się lepsi. Ale niech tak będzie. Tylko nie odwróćcie się od Majdanu, gdy się okaże, że przyjdzie nam za to wszystko zapłacić. Bo nie jesteśmy bez winy. My, co poszliśmy na Wojnę Przed Telewizorem. To taki nowy program interaktywny. Strzelanka.

Nie taka klasyczna, gdzie siedzisz przed ekranem i zabijasz dżojstikiem rysunkowego bohatera. Tu na ekranie biegają żywi, prawdziwi ludzie, a ty, telewidz, trzymasz ich na muszce swojego pilota. Ale strzela ktoś inny, prawdziwymi nabojami, ciebie zaś ktoś prowadzi, nie pozwala ci wyłączyć telewizora, pociąga za twoje sznureczki jak chce.

Kto? Nie wiem, ale to nie dziennikarz. Dziennikarze zostali z tej zabawy wyeliminowani. Tam tylko figurant trzyma kamerę i przekazuje w świat obraz na żywo. Jeszcze tylko w reżyserce ktoś naciska guziki, przełącza kamery, wybiera te mocniejsze ujęcia...

Jaką rolę ci przydzielono? Oprócz tego, że zapłaciłeś za ten kanał i obejrzysz reklamy między newsami? Pójdziesz pod ambasadę albo siedzibę rządu pokazać, że w każdej chwili też możesz wyjść na ulice i wyrywać bruk. A nawet jeśli nie wychylisz się ze swojej norki i nie ruszysz palcem w bucie, to wciąż jeszcze z tobą się liczą. Dopóki jesteś podatnikiem i wyborcą. I żołnierzem rezerwy, w razie gdyby z jakiegoś powodu wygrał wariant staroświecki.

Padali jak kaczki

W końcu stało się. Nadszedł dzień spektaklu.

Piękne przedstawienie? Takie sobie. Padali jak kaczki, byle jak. Nikt nie krzyczał „za rodinu!" ani „za Jewropu!", krwi mało, tyle co strużki, smugi na bruku po tym, jak kogoś ciągnęli jak worek, nie wiadomo nawet, trupa czy tylko rannego.

Ci z drugiej strony to chociaż z fasonem jak Rambo, karabin wprawnie podniesiony do oka, na chwilę, tyle by wycelować i paf! W szyję, w głowę, w tętnicę.

A ci nasi tacy śmieszni ze swoimi drewnianymi tarczami, w kaskach rowerowych, no ostatnio pojawiły się wojskowe, zielone, chyba z jakiegoś magazynu filmowego, bo jakby z drugiej wojny. I tak fikali, jak któryś oberwał, a jeszcze żył, obracał się, koziołka robił, może na paint ballu tak wyćwiczył. Do trafionego podbiegał zaraz jakiś inny, taki sam przebieraniec i osłaniał go tarczą, przykrywał i już nie miał siły taszczyć i ciała, i tarczy, to jeszcze ktoś podbiegał i tak kuśtykali, dopóki ci z góry znowu nie puścili serii już po ratownikach.

Myśmy to oglądali w telewizji na żywo... Albo potem na YouTube, można było sobie cofnąć, jak jakiś lepszy kawałek, ale w sumie nic ciekawego, ponad 40 minut właściwie w jednym planie. Nie obejrzałam do końca.

Pewien znany wojak RP (przeszedł przez wszystkie programy telewizyjne, wspominając przy okazji swoje sukcesy) powiedział, że to była świetna akcja bojowa. Bull shit. Ile to trupów oklaskiwaliśmy w „czarny czwartek"?

Gdyby jakiś generał poprowadził swoje wojska w otwartym polu na szerokiej ulicy, przebrane za partyzantów, z rurkami i butelkami na przeciwnika ustawionego na wzniesieniu, uzbrojonego po zęby, więc gdyby ten generał wystawił swoich chłopców na taką jatkę, to powinien sobie w łeb strzelić.

Jeden obraz mi utkwił, bo powtarzany po wielokroć: kulą się chłopcy pod drzewem, zasłaniają tarczami, a tu pac! Kula w drzewo, słychać nawet to mlaśnięcie, i dziurkę widać. Ona leci z góry, zza ich pleców, z tej strony, gdzie kamera. Operator miał szczęście, bo to też zza jego pleców. Może śrut, broń myśliwska. „Obywatelska" – jak pisała moja koleżanka – może nie na dzika, a na zająca. Może miała tylko odstraszyć berkutowców, żeby uciekli, gdzie pieprz rośnie. Ja się tylko pytam: kto wymyślił tę zabawę?

Podali, że we Lwowie „nasi" przejęli magazyny z amunicją. Że na Ukrainie są w rękach cywilów 2 miliony sztuk broni. Ile potrzeba karabinów snajperskich z lunetą, żeby posłać do nieba sotnię? Tylko kto strzelał? Bo padli zabici i ranni po obu stronach.

Potem będę przerzucać różne kanały w poszukiwaniu informacji. Bo to, co zachwyca mnie w telewizji Espreso najbardziej – no comment – zaczyna mnie niepokoić. Bruegelowski pejzaż, raj dla reportera, który karmi się malowniczymi detalami, plus wiadra emocji to za mało dla obserwatora, który chce zrozumieć: Kto? Po co? Ile?

Od początku zdenerwowałam pytaniami tego mojego kolegę, co tę telewizję robi.

„Ty, taka rewolucjonistka?!..." – odburknął. Zagroził, że mnie zbanuje. „Jedź sama, zobacz".

„Proponujesz mi pracę?".

„Sam pracuję społecznie :)".

„:)" – odpowiedziałam.

Za pieniądze to bym pojechała, ale nie z miłości. Tyle że nikt mnie nie wyśle, bo ja się już nie nadam do wojennej propagandy. Kto ma pewność, że powiem, co trzeba?

Apel na ścianie Facebooka zaangażowanego dziennikarza:

„Dostaję informacje prosto od szefów samoobrony Majdanu, że bardzo pilnie potrzebują każdej liczby mundurów polowych w kolorze czarnym (spodnie + kurtka) oraz mocnych sznurowanych butów z cholewką powyżej kostki. Takie stroje są potrzebne, by samoobrona Majdanu..."

„A może broni podrzucić??? – odpowiadam. – Taki apel jest początkiem wciągania Polaków w wojnę domową, »a ta nafta nie jest moja«. Nie rozumiem, o co w tej wojnie chodzi, kto ma dojść do władzy i dlaczego. Jestem przeciw".

Koleżeństwo zmieszało mnie z błotem.

„Mańka, nie mogę uwierzyć, że Ty, rasowa reporterka, nie czujesz Ukrainy. To, co się tam zdarzyło jest fenomenem na skalę światową. To jest przykład demokracji bezpośredniej w formie, jakiej do tej pory nie było".

Fakt, demokracja bezpośrednia żywcem wzięta z „Ogniem i mieczem". Po rokowaniach z prezydentem o przerwaniu walki facet na trybunie mówi „Głosujmy, kto jest za?". Na placu podnosi się wielotysięczny las rąk. „Kto jest przeciw?". To samo. Nikt nie liczy, bo jak? Decyzja zapadła. Trwamy. Nie poddajemy się. Po czym znów szli na negocjacje, wracali, tłum gwizdał, a Janukowycz robił, co chciał. Aż uciekł.

Nowa władza nazwała to „samoodsunięciem".

„Wyszło... jak wyszło" – mówił o masakrze na Majdanie samoodsunięty, cienkim głosem, ledwo nabierając powietrze, na tle złotej tapety, w świetle żyrandola (pewnie sangana do kamery nie znaleźli albo komórką kręcili), nie wiadomo gdzie. Aż trudno uwierzyć, że taki gość mógł trząść prawie 50-milionowym krajem.

Ciekawe, czy oglądał w telewizji, jak w tym czasie rewolucyjny lud idzie na spacer po jego ogrodzie, zagląda do pałacu a la góralska chata, tylko w powiększeniu, w nim kryształowe żyrandole, jaja Fabergé, co się do walizki nie zmieściły, drogie trunki z podobizną władcy i tron z majoliki, na który siadał za potrzebą. Prezydent zdążył nawet z grubsza porządki w papierach porobić, to znaczy wrzucić do jeziora. Sejf pewnie oczyścił w przerwie między rozmowami na wysokim szczeblu (co mu takiego nasz minister powiedział, że się tak zwinął – to się nie dowiemy, choć niby w naszym imieniu tam negocjował, niby demokracja i glasnost). Ważne co miał wziąć, to wziął. A rewolucjoniści spryciarze niech wyławiają i suszą żelazkiem. I teczki zakładają. Niech lud myśli, że teraz już nic się przed nim nie ukryje.

Życiorys prezydenta w końcu wyszedł na jaw w Europie, choć tyle było wcześniej okazji, jak na te europejskie spotkania jeździł. Tylu dostojników mu dłonie ściskało... I nikt nie słyszał, że ma parę kradzionych miliardów na kontach, jak go chcieli do Europy przytulić? Kiedy Ukraina chciała zapisać się do Europy, to nikt nie mówił, że to bankrut. Skąd ten hałas dziś? Dopiero gdy nowa władza powiedziała, że pilnie potrzebuje 35 miliardów zielonych? Znaczy, jakby prezydenta nie obalili, to co? Dorzuciłby się ze swoich? Czy koledzy by się zrzucili? Widać nie chcieli.

Tęsknota za czerwoną gwiazdą

Teraz zrzuca się świat. Polska odpaliła parę łóżek w szpitalach, tego nawet księgowość nie wykaże, a ile satysfakcji. So-li-darność.

Gwoli ścisłości: te 35 miliardów to nie są pieniądze na emerytury i NFZ na Ukrainie, tylko odsetki dla banków i dług wobec Rosji za gaz. Nie jest taki tani, jak myślałam, bo przecież pani Tymoszenko poszła siedzieć za to, że za drogo kupiła. Ale skoro wyszła, to może jednak wszystko jest OK. To znaczy, już nie wiem. Jeśli obrażeni Rosjanie kurek przykręcą, to już naprawdę trzeba będzie Ukraińcom powiedzieć, że rewolucja rewolucją, ale za gaz trzeba płacić. Zwłaszcza jeśli popłynie z Zachodu. I tu dopiero zacznie się prawdziwa rewolucja. Bolszewicka.

Gdyby dziś zrobić na Ukrainie referendum, jak w ferworze walk zaproponował proroczo Lech Wałęsa, nawet bez osłony rosyjskich komandosów zachodni model przegrywa. Co z tego, że padły Leniny? Tęsknota za szczęściem spod czerwonej gwiazdy jest tam wiecznie żywa. Zresztą wolność, równość i braterstwo to nie jest monopol jednej czerwonej rewolucji.

Może jest takie miejsce na planecie, gdzie osiądą oligarchowie tego świata, ze swoimi jajami Fabergé, z dala od narodów, które wyssali, i będą palić kubańskie cygara... Kajmany? Syberia? Pomarzyć...

Autorka jest dziennikarką i reporterką wojenną. Nadawała korespondencję m.in. z Afganistanu, Bośni i Hercegowiny, Czeczenii, Rosji, Iraku. Ostatnio opublikowała „Widziałam. Opowieści wojenne" (2014)

„Zanim wyślemy naszych chłopców, żeby umierali za Krym: czy to nie Majdan wywrócił rosyjsko-ukraiński stolik? Nikt nie wiedział, o co grają Rosjanie? Nie o te Leniny przecież, tylko o bazę na Krymie, za którą Ukraińcy mieli tani gaz i otwarte rosyjskie rynki. Ale może jakiś oligarcha nie chciał się więcej dzielić z Janukowyczem albo z Ruskimi i pomodlił się do Europy o pomoc.

No to jak, lecimy?".

Co to się działo! A rzuciłam to ledwie na Facebooku, w gronie znajomych. Posypało się:

„Myślę, Mario, że podobne pytania mogły padać we wrześniu 1939 roku we Francji w Anglii. Są podłe, niskie, cyniczne. Nie o żaden Krym jest gra, tylko o to, czy Rosja może sobie wjeżdżać pod byle pretekstem do innego, suwerennego kraju. No to lecisz, czy zostajesz?".

„To kompletnie bez sensu. Umowę na bazę mają do 2042 roku. Żadnego taniego gazu nie mieli – ceny miały być ustalane kwartalnie. Jaki oligarcha?".

„Maria o Ukrainie plecie tak, że mnie aż dreszcze przejmują, bo to się nawet jej nader oryginalnym charakterem nie całkiem tłumaczy".

„Może mają na to wpływ jej rodzinne związki z Rosją, bo inaczej trudno to racjonalnie wytłumaczyć".

Tak, mam w Rosji rodzinę i przyjaciół. Stąd wiem, jak Rosjanie umieją i kochają żyć. Chciałabym ogłosić wszem i wobec: nie życzę sobie, żeby nasi, wasi albo ichni chłopcy umierali za Krym. Ani za Majdan, ani za jakąkolwiek niepodległość. Ci tam na Majdanie stali całymi tygodniami, bo oni chcieli fajnie żyć, a nie umierać.

Pozostało jeszcze 93% artykułu
Plus Minus
Konsumpcjonistyczny szał: Boże Narodzenie ulubionym świętem postchrześcijańskiego świata
Plus Minus
Kompas Młodej Sztuki 2024: Najlepsi artyści XIV edycji
Plus Minus
„Na czworakach”: Zatroskany narcyzm
Materiał Promocyjny
Najlepszy program księgowy dla biura rachunkowego
Plus Minus
„Ciapki”: Gnaty, ciapki i kostki
Materiał Promocyjny
„Nowy finansowy ja” w nowym roku