Co do żachnięcia, nie jest to takie proste. Dzisiejsze progresywne programy kulturowe odrzucenia dziedzictwa chrześcijańskiego Europy, kolejnego wyzwolenia się z tych ram, nie wykazują żadnego zainteresowania jakąś formą podtrzymania obecności „białych martwych mężczyzn” w kulturze.
Tak, ale takie podejście nie odcina nas od Kościoła bardziej niż od Szekspira... no a tego chyba nikt na poważnie jednak nie chce?
Odcięcie dominanty chrześcijańskiej oznacza pozostawienie poza dyskursem mnóstwa materiału. Trzeba by wtedy powiedzieć: „cała ta chrześcijańska synteza kultury łacińskiej, w tym klasycznej, jest nieprawdziwa, znając bowiem dziś PRAWDZIWEGO Platona czy Arystotelesa, powinniśmy zdecydować, że chcemy tego Arystotelesa ze starożytnych Aten, albo nie chcemy go wcale”. To jest myślenie z kulturowych laboratoriów, gdzie sobie wyobrażają, że kultury da się wykopać z przeszłości w stanie nieskażonym albo de nowo wymyślać, natomiast nie umieją kultury dziedziczyć (głównie z niechęci do spadkodawcy).
W XIX w. i później gigantycznie urosła nasza znajomość źródeł nieznanych owym syntezującym kulturę łacińską 850 lat temu. Istnieje zatem pokusa, by sobie owe źródła na nowo wyselekcjonować i poddać nowej syntezie. Owoce tego typu starań okazały się jednak nudne w smaku i martwe. Poza elitami intelektualnymi nie ma nikogo zainteresowanego tymi poszukiwaniami i dlatego częściej słyszymy propozycję dla leniwych: nie będziemy wcale czytać Homera, Platona czy Akwinaty ani Szekspira, „bo to byli źli ludzie”, a my sobie sami wytworzymy kulturę ludzi dobrych (według dzisiejszych standardów). To jest radykalna postać kulturowego modernizmu.
Największym wrogiem kultury łacińskiej jest brak poważania przeszłości
Kto zatem jest wrogiem kultury łacińskiej i gdzie tkwi intelektualne źródło tej wrogości?
Pierwsi, którzy do tej kultury się już przyznać nie chcieli, byli myśliciele oświeceniowi. Mieli do niej sentyment i doceniali ją, ale odkąd pojawił się pomysł, aby dokonać wielkiej nowej rekapitulacji, co symbolicznie wiążemy z przedsięwzięciem Wielkiej Encyklopedii Francuskiej, zaistniał i zaczął wcielać się w kolejne filozofie ideał odłączenia kultury od teologii. Ci samookreśleni filozofowie (les philosophes) nie nazywali się tak dlatego, że na ówczesnych wydziałach teologii nie uczono filozofii, ale miało to wyraźnie sygnalizować, że jedynymi prawdziwymi filozofami są ci, którzy nie są teologami. Uznano, że tam, gdzie jest wiara i autorytet Kościoła, tam nie może być swobody myśli, a zatem prawdziwej filozofii.
Ta stworzona kultura filozoficzna nie trwała zbyt długo. Na jej miejsce po rozlicznych perturbacjach w pozytywizmie pojawiło się hasło światopoglądu naukowego, a więc marzenie o tym, aby całe życie człowieka uzasadnić i zrozumieć jedynym schematem powszechnej naukowości. Nauki szczegółowe jednak miewają odrębne metody i przedmioty. Stąd światopogląd naukowy nie jest jednorodny. Pozytywizm został zatem zmuszony przekreślić filozofię jako nienaukową. Zaczęliśmy z wielkim powodzeniem budować gmach wiedzy szczegółowej, gdzie wszystkie nauki starały się upodobnić do nauk przyrodniczych.
Jak wcześniej teologia wylądowała wśród baśni, tak teraz filozofia została odesłana do pałacu sztuk. Na wydziałach filozoficznych w XIX w. przy życiu zostawiono jedynie historię filozofii w wydaniu „muzeum figur woskowych filozofów” oraz logikę, która przecież nie uczy nas rozumieć świata, a jest jedynie składem narzędzi, które są potrzebne umysłowi, aby pracował skutecznie.
Stajemy na rozdrożu. Albo uważamy, że istnieje filozofia jako umiłowanie mądrości i próba zmierzenia się z zasadniczymi zagadnieniami, którymi nie mogą się zająć nauki szczegółowe, stąd możemy dyskutować z każdym filozofem, niezależnie w jakich czasach by on nie żył. Albo uważamy, że cała wiedza ludzka rozwija się według schematu postępu, który polega na coraz sprawniejszym gromadzeniu i analizowaniu danych, w którym to procesie mamy rewolucje naukowe, więc co jakiś czas zmieniają się zasadniczo paradygmaty i nie mamy o czym sobie z Platonem czy Arystotelesem pogadać. W tym podejściu albo się zdecydujemy dziś, jak jeszcze w XIX w., zachować szacunek dla tej wielkiej przeszłości, albo, jak to wcześniej ćwiczył bolszewizm, mówimy sobie raz na zawsze „koniec z tym, idźmy do przodu nawet bez wspomnień”.
To nie dotyczy tylko filozofii, ale całej kultury, że tracimy wyczucie, czym jest tymczasowość, a czym trwanie, perennitas. W dystopiach Huxleya czy Orwella same imiona już nieznanych wielkich mędrców przeszłości są skrawkami tego minionego świata – nienowego, niewspaniałego. Tamten świat owemu nowemu wspaniałemu przeszkadzał i bruździł, zatem musiał zostać unicestwiony i strącony w niepamięć. Wszystko zostanie załatwione dzięki nieustannej aktualizacji słowników, a intelektualne poszukiwania są zaspokajane przez maszynowo wytwarzaną literaturę dla proli. Autorzy nie przewidzieli tylko seriali w streamingach, ludzie nadal musieli chodzić do kina na czuciofilmy.
Wróćmy do zasobów. Nie tylko nie ma czegoś takiego jak kanon prozy XX w., ale nawet pomysł powołania takiego kanonu uznano by za horrendalny/żałosny/ideologiczny… A pan sobie spokojnie skompilował kilkutomowe breviarium tych źródeł kultury łacińskiej.
Wsprawie „Breviarium kanonu kultury” jeździłem po Polsce. Rozmawiałem z nauczycielami, organizatorami edukacji, zwykłymi ludźmi. Zawsze wracała ta myśl, że do kanonu należą dzieła, które nie są zmiennymi lekturami szkolnymi, pojawiającymi się na pewnym etapie edukacji dlatego, że po zakończeniu szkoły nikt by już po nie nie sięgnął. Dzieła z kanonu powinniśmy przyswajać metodą spirali: na różnych etapach mojego życia i wrażliwości dzieło to powinno do mnie wrócić i będzie odczytywane ponownie inaczej, bo jest wielowymiarowe, ma coraz głębsze treści. My to dziś słabo pojmujemy, żyjąc obawą, że jeśli kilkukrotnie w toku edukacji wrócimy do „Pana Tadeusza” czy Szekspira albo Homera, to będzie nudno.
Tworząc breviarium, taki właśnie miałem „spiralny” zamysł. Rzecz jest w zamyśle trzytomowa i jest „maszynką książkową” proponującą czytelnikowi: jeśli zechcesz, każdego dnia poświęcisz chwilę uważnej lektury tej książce, to w ciągu tygodnia przeżyjesz spotkanie/otrzymasz reminiscencję konkretnego utworu(ów), np. Owidiusza czy innego znanego ci już pewnie choćby ze słyszenia autora. Oprócz tego pojawią się jednak także autorzy te kilkaset lat temu absolutnie niepomijalni, szkolni – których się czytało i cytaty z których są potem rozsiane po literaturze europejskiej, także polskiej, np. rzymski satyryk Persjusz.
Demograf: Czeka nas półwiecze rządów pań
Jeszcze w XIX w. kobiet dojrzałych było mało, bo znaczna ich część umierała wcześniej. Dziś są one w populacji dominantą. A kobieta, która ma 50 lat, ma inne priorytety w życiu niż ta, która ma lat 25. Te priorytety mają szansę – w mechanizmie jak najbardziej demokratycznym – być narzucane całemu społeczeństwu - mówi dr. Marek Jerzy Minakowski, filozof, genealog i demograf.
Przechodzę od autorów greckich przez bardzo szeroko obecnych autorów rzymskich, aż do pewnej reprezentacji autorów średniowiecznych, kończąc tę wędrówkę na towarzyszeniu Dantemu przez trzy krainy zaświatów w „Boskiej komedii”. W pierwszym tomie jest wyłącznie poezja, dają się zatem – do czego zachęcam – czytać na głos, czyli tak, jak właśnie czyniono w średniowiecznej szkole. W ten sposób przyswajamy tekst dwukrotnie: gdy się go czyta oczami i zaraz potem słyszy. Drugi tom dodaje prozę, głównie materiał z kronik, historiografii, pokazujący różnych bohaterów znanych i mniej znanych w chwilach ważnych życiowych decyzji, co jest przeplatane z tekstami różnych wybitnych moralistów, traktatami o tym, co wyznacza dobro i zło.
Trzeci tom jest może najbardziej wymagający, jest bowiem mądrościowy, pokazuje, jak pracowali umysłem filozofowie greccy, ojcowie Kościoła, średniowieczni scholastycy. Próbuję uchwycić te momenty, gdy oni dociekają o naturze rzeczy, o człowieku, o Bogu, o świecie. To jest bogaty materiał, dla mnie jako kompilatora własna przygoda, uświadamiająca, jak bardzo owo dziedzictwo jest bogate, jak bardzo nie daje się sprowadzić do spotkania z jednym czy drugim autorem. Wędrujemy wśród mistrzów w wielkim mieście naszej cywilizacji.
Stoimy z nimi naprzeciw innych, rosnących dziś w znaczenie globalne kultur o wielkim wigorze, które jednak nie przyniosą nam rzeczy, które zdarzyły się tylko dawno temu i tylko w Grecji, Rzymie czy chrześcijańskiej Europie. Co ciekawe i w jakimś sensie inspirujące, dziś Chińczycy z aspiracjami jak najchętniej uczą się dzięki najnowszym technologiom i internetowi łaciny właśnie dlatego, by nas zrozumieć – uważają ten język i te teksty za klucz do nas, klucz, który my jakoś gdzieś zagubiliśmy sami pod łóżkiem. Oni nadal uważają, że tylko tak da się nas na pewno pojąć, przez tę naszą niepowtarzalną kulturę (innym jest pytaniem, po co im owo zrozumienie). Nadal powstają nowe tłumaczenia, nowe redakcje dzieł, nowe inspiracje. Mamy renesans zainteresowania kulturą łacińską i filologią klasyczną i nie jest to tylko wyraz snobizmu. Język polski w ostatnich 30 latach wzbogacił się w nieporównywalną do przeszłości liczbę nowych przekładów autorów klasycznych. „Informacje o mojej śmierci uważam zatem za przesadzone”.
Dr Paweł Milcarek (ur. 1966)
Przed laty adiunkt w Katedrze Historii Filozofii Średniowiecznej UKSW (1992–2008), potem krótko dyrektor Programu 2 Polskiego Radia (2008–2009); założyciel kwartalnika „Christianitas” i jego redaktor naczelny (od 1999 do dziś), autor kilkunastu książek, wielu artykułów. Ostatnio wydał „Breviarium kanonu kultury: decorum. Piękno literatury Europy łacińskiej” (Dębogóra 2024).