Hakerzy muszą mieć rozgrzane mózgi

„The Breach” to gra wyjątkowa – w której walczy się nie tylko z innymi uczestnikami rozgrywki, ale i z nią samą – a także wymagająca dla szarych komórek. Wysiłek ten warto jednak ponieść. W końcu kto by nie chciał wygrać ze złowrogą korporacją?

Publikacja: 15.11.2024 15:00

Hakerzy muszą mieć rozgrzane mózgi

Foto: mat.pras.

Ziemia, początek XXII wieku. Cyberpunkowa rzeczywistość stała się faktem. Korporacja Achab rządzi światem dzięki zaawansowanym technologiom uzyskanym za sprawą dostępu do Gene.sys, bazy danych o nieznanym pochodzeniu, zawierającej niezmierzone bogactwo wiedzy.

Raz zyskana władza nie jest łatwa do utrzymania. Wielu ostrzy sobie zęby na Gene.sys, ale nikt nie chce ryzykować. No, poza Breacherami – profesjonalnymi hakerami, którzy łączą siły, aby zniszczyć firewall Achabu. Naturalnie, taka współpraca może trwać tylko do pewnego momentu, bo wydobyte z Gene.sys informacje są zbyt cenne, żeby się nimi dzielić. W końcu dominacja nad światem stanowi zbyt wielką pokusę…

Czytaj więcej

Polscy superbohaterowie potrzebują pomocy

Ryzykowne dokładanie wirusów

The Breach” to rywalizacyjna gra planszowa dla od jednego do czterech graczy (dla preferujących rozgrywki solo przygotowano specjalny tryb i zasady), w której wcielamy się w owych Breacherów. Proszę się nie obawiać, nie będziemy wklepywać żadnych hakerskich kodów czy też ślęczeć przed monitorem, wpatrując się w ciągi cyferek. „The Breach” jest grą taktyczną, opartą na interakcji między siedzącymi przy stole graczami, gdzie wylogowywanie (czyli chwilowe usunięcie współgracza z planszy) będzie ścielić się gęsto.

Całe to wykradanie danych polega bowiem na walce między Awatarami reprezentującymi Breacherów i zabezpieczeniami Firewalla, pod postacią mniej lub bardziej wymyślnych stworów. A także między samymi Awatarami, gdyż zwycięzca (nie inaczej!) może być tylko jeden.

Mamy tutaj do czynienia z ciekawym przypadkiem gry, w której zmagamy się nie tylko z naszymi towarzyszami znad stołu, lecz także z samą grą utrudniającą nam wykonanie zadania przez rozsiewanie różnorodnych zabezpieczeń. Im dalej w rozgrywkę, tym będzie nam trudniej, gdyż przeciwników będzie coraz więcej, staną się oni jeszcze potężniejsi, aż do pojawienia się tego najgorszego – Guardiana, będącego personifikacją najwyższego poziomu zabezpieczeń, siejącego pożogę i zniszczenie wśród Awatarów. Wtedy to Gene.sys właściwie przekształca się w Apokalips.exe.

Nie uprzedzajmy jednak faktów. Wiele już powiedziałam o tym, jakie niebezpieczeństwa czekają na nas w tej cyberpunkowej bazie danych. Jednak co tak właściwie mamy tam zrobić? Jakie ruchy poprowadzą nas do zwycięstwa?

Otóż przed rozpoczęciem rozgrywki otrzymamy jedną z 12 kart celów mówiącą nam o tym, jakie informacje z Gene.sys mamy zebrać. Owe informacje to różnokolorowe kafelki (kwadratowe bądź prostokątne w zależności od tego, czy są one kompletne, czy też częściowe), które zostaną rozmieszczone w odpowiednich miejscach na planszy. I nasza w tym głowa, aby je zdobyć, co będzie się wiązało z różnorodnymi kłopotami. Przede wszystkim polują na nie też pozostali gracze. Sama gra również nie śpi i będzie na nas zastawiać pułapki, czyli szaro-niebieskie figurki utrudniające zabawę na wiele sposobów. Ot, będą nas atakować, spowalniać nasze ruchy, niekiedy się do nas przyczepią.

Nawet jeśli nasza sytuacja będzie korzystna, to i samo przejęcie informacji nie jest proste. Aby zabrać do siebie kafelek danych w odpowiednim kolorze, musimy otoczyć go znacznikami naszych wirusów. Jednak dołożenie samych wirusów bywa ryzykowne, ponieważ w tym celu rzucamy kostką, a uzyskany na niej wynik nie zawsze jest dla nas korzystny. W konsekwencji możemy nawet zostać wylogowani, czyli czasowo usunięci z planszy, i inni gracze mogą nas wyprzedzić, zgarniając kafelek dla siebie.

Na szczęście nie jesteśmy bezradni wobec tych zagrożeń. Straconą informację można jeszcze skopiować od rywala, najczęściej poprzez zaatakowanie go i wylogowanie. Ostatecznie niekiedy nie obejdzie się bez jej zakupu.

To, co jest prawdziwym asem w rękawie, to nasze specjalne zdolności, zależne od tego, jakiego Breachera i Awatara wybierzemy na początku rozgrywki. Kombinacji jest wiele, a nam przy okazji będzie dane dostosowanie ich do naszego stylu gry.

Czytaj więcej

„Dunder albo kot z zaświatu”: Przygody czarnego kota

Szarżowanie bez ładu i składu? Odradzam

Proszę tylko nie odnieść wrażenia, że w „The Breach” wybieramy, co robimy, a rzeczy po prostu „się dzieją”. Owszem, mamy opcje do wyboru: ruch, atak, obrona itd., ale by je wykonać, musimy przesuwać kosteczki w odpowiednich kolorach (stosownie do wyliczenia: żółte, czerwone i niebieskie) na planszetce naszej postaci, zgodnie z nadrukowanymi strzałkami. Sprowadza się to do tego, że złe decyzje mogą doprowadzić do znacznego ograniczenia naszych możliwości. „Nagle” mamy gorszy zasięg ruchu albo nawet nie możemy wykonać ataku. Przy „The Breach” trzeba nieustannie myśleć, kombinować i przewidywać kilka ruchów naprzód. Nie ma tutaj łatwych wyborów, zdarzają się jedynie dobre okazje, będące efektem dobrze zaplanowanej akcji.

Może się wydawać, że w tej grze walka jest wszystkim, ale to tylko pozory. Tak naprawdę chodzi o to, aby w najlepszy sposób (i jak najmniejszym kosztem) wypełnić powierzone nam zadanie. Dlatego też skupienie się na tym, żeby jak najbardziej szkodzić innym graczom, wcale nie musi doprowadzić do zwycięstwa. Pamiętajmy, że zmagamy się tutaj także z samą grą i przegrać możemy wszyscy – wystarczy, że Guardian usunie wszystkie bramy (za pomocą których możemy dostać się z powrotem na planszę po wylogowaniu). Trzeba dobrze ważyć to, który moment wybrać na zaszkodzenie przeciwnikowi. Szarżowanie na wrogów bez ładu i składu nie przyniesie wiele dobrego.

Mimo konfrontacyjnego klimatu, figurek przeciwników, zawieruchy na planszy, w „The Breach” trzeba przede wszystkim myśleć. I to właśnie w tym tytule jest najprzyjemniejsze – sposobność do rozgrzania szarych komórek.

Jednak to, co czyni „The Breach” grą wyjątkową, jest udane zaprojektowanie aspektu rywalizacji i to na dwóch płaszczyznach – między poszczególnymi graczami i pomiędzy nimi a samą grą. Dzięki temu liczba stojących przed nami wyzwań właściwie zostaje podwojona, natomiast my w swoich decyzjach musimy brać pod uwagę kolejne zmienne. Jednocześnie jest to tytuł taktyczny, los ma tu swój udział, więc czasami możemy pozwolić sobie na drobne błędy. Jednocześnie nie jest tak, że rzut kostką ma determinujący wpływ na całą rozgrywkę, choćby w przypadku rozmieszczania znaczników naszych wirusów. Tutaj też mamy wybór. Możemy albo iść na żywioł i ryzykować, albo odpowiednio się przygotować, choćby poświęcając akcje na dołożenie do swojego Awatara żetonu Osłony. Ale czy rzeczywiście warto tracić akcje na taki ruch?

Jak już wspomniałam – w „The Breach” nie uciekniemy ani od myślenia, ani od podejmowania decyzji. Oby udało nam się tylko umknąć z Gene.sys!

Czytaj więcej

Jak turystyka niszczy polskie miasta

Dezorientacja na początek

Udało mi się jedynie napomknąć o kilku rzeczach, które czekają na nas w „The Breach”. Opcji jest tutaj co niemiara. A kolejne wprowadzają jeszcze dodatki, które np. oferują nam możliwość przejścia fabularnej kampanii, aby jeszcze bardziej zanurzyć się w świat przedstawiony w grze. Albo dodają kolejne elementy, np. Bugi, które mogą nam szkodzić albo… pomagać.

Niemniej dla mało wprawionych graczy nawet podstawowe zasady mogą na pierwszy rzut oka wydać się trudne. Trochę trzeba zapamiętać, a inne rzeczy trzeba jeszcze pojąć – zwłaszcza jeśli chodzi o zasady operowania Firewallem i Guardianem. Aczkolwiek dzięki tej odrobinie wysiłku już przy pierwszej partii zobaczymy, że tak naprawdę trzon zasad jest dość prosty i nie trzeba już raz za razem sięgać do instrukcji. A w dalszej kolejności czekają nas godziny wybornej zabawy i pożytecznie spędzonego czasu, gdy będziemy w takich przyjemnych okolicznościach rozwijać nasze taktyczne umiejętności.

Warto też dodać, że „The Breach” również obłędnie prezentuje się na stole. Figurki są oryginalne, a połączenie plastiku i kolorowych, przezroczystych elementów robi wrażenie. Sama plansza oraz planszetki graczy (wraz z ich grafikami) nie cieszą już oka aż tak bardzo. Niemniej spełniają swoją funkcję, są przejrzyste, nie przeszkadzając w trakcie rozgrywki. Tak czy siak, stół z rozstawionym „The Breach” na pewno przykuje uwagę każdego.

Ponadto nie musimy się obawiać tego, że nie znajdziemy do niego współgraczy (i nie o wyglądzie teraz tutaj mowa). Niezależnie od tego, czy preferujemy grać w parze, czy też mamy liczniejsze, chętne do gry grono znajomych – w żadnej konfiguracji przy stole tytuł ten nie traci swoich atutów. Jeżeli planujemy rozgrywkę np. w dwie osoby, to dostosowujemy pod taki układ planszę i inne elementy. W ten sposób nadaj możemy liczyć na zaciekłą rywalizację, interakcję między graczami oraz kolejne sytuacje, które będą wymagały od nas nowych ruchów i zagrań.

Czy jednak wszystko w „The Breach” jest idealne? Niestety, nie istnieje tytuł bez wad. W naszych pierwszych rozgrywkach może nie być do końca wiadomo, co tutaj właściwie należałoby zrobić, tzn. za pomocą jakich ruchów osiągnąć upragniony cel. Niby opcji nie jest aż tak dużo, ale trzeba się jeszcze nauczyć ich efektywnego wykorzystania. Ponadto sytuacja na planszy zmienia się dość dynamicznie – każdy kolejny gracz swoimi ruchami zmienia układ wrogów, znaczników itd. Zatem nawet najlepsza strategia niekiedy przez przypadek spali na panewce. Dlatego też na swoją turę czasami przyjdzie nam trochę (a nierzadko całkiem długo) poczekać, szczególnie gdy dopiero zaczynamy przygodę z „The Breach” i wszyscy uczą się grać. Ponadto chociaż pudełko z podstawową wersją gry jest wypchane po brzegi figurkami, to jednak przydałoby się więcej Awatarów, bowiem możliwości kombinowania z umiejętnościami naszej postaci zależą głównie od Breacherów, których jest więcej.

„The Breach” jest świetną propozycją dla tych, którzy szukają emocjonującego i wymagającego tytułu, przy którym będą mogli spędzić wiele godzin. Tytuł ma w sobie to coś, że zaraz chce się zagrać jeszcze raz, wypróbować innego Breachera bądź Awatara, sprawdzić inną taktykę, spróbować innych ruchów. Odnajdziemy też w nim ten przyjemny dreszczyk emocji, niepewność co do tego, czy w całości uda nam się zrealizować nasz plan.

Przy tym gra pozwala spędzić w nietypowy sposób czas ze znajomymi lub rodziną. I to pożytecznie – przy myśleniu, a nie scrollowaniu mediów społecznościowych. Dla fanów cyberpunkowych klimatów jest to wręcz pozycja obowiązkowa. Zresztą, kto by nie chciał wygrać ze złowrogą korporacją i odkryć wszystkie tajniki Gene.sys?

r

r

Ziemia, początek XXII wieku. Cyberpunkowa rzeczywistość stała się faktem. Korporacja Achab rządzi światem dzięki zaawansowanym technologiom uzyskanym za sprawą dostępu do Gene.sys, bazy danych o nieznanym pochodzeniu, zawierającej niezmierzone bogactwo wiedzy.

Raz zyskana władza nie jest łatwa do utrzymania. Wielu ostrzy sobie zęby na Gene.sys, ale nikt nie chce ryzykować. No, poza Breacherami – profesjonalnymi hakerami, którzy łączą siły, aby zniszczyć firewall Achabu. Naturalnie, taka współpraca może trwać tylko do pewnego momentu, bo wydobyte z Gene.sys informacje są zbyt cenne, żeby się nimi dzielić. W końcu dominacja nad światem stanowi zbyt wielką pokusę…

Pozostało 94% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Jędrzej Pasierski: Dobre kino dla 6 widzów
Plus Minus
„Konklawe”: Efektowna bajka o konklawe
Materiał Promocyjny
Ładowanie samochodów w domu pod każdym względem jest korzystne
Plus Minus
Pułapki zdrowego rozsądku