Jan Maciejewski: Kulturalne dzieciobójstwo

Proszę zapytać kogoś wykonującego tzw. kreatywny zawód, czym się aktualnie zajmuje – idę o zakład, że nie powie, co właśnie „tworzy”, a zamiast tego zacznie tłumaczyć, „w jakim projekcie” się właśnie znajduje. I skojarzenie z klatką, w której zamknięto go na własne życzenie, będzie jak najbardziej na miejscu.

Publikacja: 27.09.2024 17:00

Jan Maciejewski: Kulturalne dzieciobójstwo

Foto: AdobeStock

Ten pomysł wraca co jakiś czas jak bumerang. I nie mogę się oprzeć pokusie skojarzenia z marnymi komediami, w których ten, kto dopiero co rzucił odpowiednio zakrzywionym kawałkiem drewna, po chwili obrywa nim w tył głowy. A potem stoi zaskoczony, rozciera bolące miejsce, nie mając pojęcia, co tu się w ogóle wydarzyło; czym sobie zasłużył na ten cios, ani kto mu go zadał. Tego rodzaju gagi obliczone są na niską satysfakcję widza z cudzej głupoty – mało to wysublimowane, przyznaję. Ale jaki pretekst, takie i skojarzenie – a w końcu wszystko zaczęło się od sondy w jednej z telewizji śniadaniowych.

Czytaj więcej

Jan Maciejewski: Gospodarowanie klęską

„Strefy wolne od dzieci”? Wolnym można być od czegoś, co z natury jest złe

Widzów tejże zapytano, czy popierają pomysł wprowadzenia „stref wolnych od dzieci”, a ci w przygniatającej większości odpowiedzieli, że oczywiście, jeszcze jak. Już samo sformułowanie jest bardzo ciekawe – proszę sobie bowiem wyobrazić restauracje czy hotele, które reklamują się tym, że są „wolne” od grubych, łysych, niskich, mówiących w obcym języku czy choćby (o zgrozo!) od psów. Wolnym można być od nałogu, od uprzedzeń, choroby, toksycznego związku. Czegoś, co samo w sobie, z natury jest złe, przykre i bolesne. Tu akcent nie został położony na to, że wstęp do takich stref mieliby mieć tylko dorośli – cała inicjatywa utrzymana jest w tonacji ulgi; od początku, otwartym tekstem jest zdefiniowana jako wyzwalająca od obecności dzieci. Jakby te były zarazkami, hałasem czy przykrym zapachem.

Wolnym można być od nałogu, od uprzedzeń, choroby, toksycznego związku. Czegoś, co samo w sobie, z natury jest złe, przykre i bolesne.

I żeby była jasność – każdą z tych rzeczy mogą one (zdarza im się to nawet dość często) generować czy roznosić. Nawet najbardziej zajadły antynatalista musiałby jednak po rozważnym przemyśleniu sprawy przyznać, że może jednak nie jest to jedyna ich właściwość.

A co do efektu bumerangu – zabawne (na poziomie wspomnianego gagu, ale zawsze) jest to, jak na jednym wdechu, bez zająknięcia, ci sami ludzie, którzy zastanawiają się, czy nie warto byłoby wyprosić dzieci z miejsc publicznych, przechodzą do rozrywania szat nad widmem katastrofy demograficznej. Jakby to właśnie takie pomysły – nie tyle nawet ich wprowadzenie, ile w ogóle poddawanie pod dyskusję – nie były elementem kultury, o której trudno powiedzieć, że zachęca do posiadania potomstwa. Podobnie jak seryjnie ukazujące się w pewnym portalu horyzontalnym teksty matek, które żałują, że urodziły. Jak to ich życie było kiedyś usłane różami, z których teraz zostały już tylko kolce. Jak chętnie cofnęłyby czas i uniknęły tego rozwrzeszczanego, śmierdzącego i pochłaniającego masę wydatków problemu. Państwo może przyznać nie osiemset, lecz osiem tysięcy złotych miesięcznie na każde dziecko, a to i tak będzie za mało w stosunku do atmosfery udręki, jaką co poniektórzy starają się otoczyć macierzyństwo.

Czytaj więcej

Jan Maciejewski: Z milczenia i mgły

 Nasza cywilizacja wykonała „zwrot antydziecięcy”

Ale nasza cywilizacja wykonała „zwrot antydziecięcy” już dawno temu; „strefy” są tylko jedną z jego konsekwencji. Najprostszy schemat osiągania psychicznej dojrzałości polega na zintegrowaniu ze sobą dwóch sfer – dorosłej i dziecięcej. Tego, co odpowiedzialne, z tym, co spontaniczne. Dostrzegania konsekwencji z otwartością na niespodziewane, zaskakujące. Opracowywania planu z tym, co w każdej chwili może go pokrzyżować, a raczej – ożywić, pchnąć na nieznane tory. Proszę zapytać kogoś wykonującego tzw. kreatywny zawód, czym się aktualnie zajmuje – idę o zakład, że nie powie, co właśnie „tworzy”, a zamiast tego zacznie długo i zawile tłumaczyć, „w jakim projekcie” się właśnie znajduje. I skojarzenie z klatką, w której zamknięto go na własne życzenie, będzie jak najbardziej na miejscu. Każdy projekt jest strefą wolną od wewnętrznego dziecka. Od tego wszystkiego, co mogłoby wydłużyć czas jego realizacji, wywołać odstępstwo od harmonogramu realizacji zadania i jednocześnie tchnąć weń życie, sprawić, że realizacja stałaby się o niebo ciekawsza od pierwotnego pomysłu. 

Drugim objawem kulturalnego dzieciobójstwa jest retromania. Mielenie w nieskończoność chwytów i schematów, które sprawdziły się w przeszłości. Za racjonalizacje i kompilacje odpowiada w końcu „wewnętrzny dorosły”. Za to, co zaskakujące i wcześniej nieznane – żyjące w nas dziecko. A tak się składa, że odmówiono mu prawa wstępu.

Ten pomysł wraca co jakiś czas jak bumerang. I nie mogę się oprzeć pokusie skojarzenia z marnymi komediami, w których ten, kto dopiero co rzucił odpowiednio zakrzywionym kawałkiem drewna, po chwili obrywa nim w tył głowy. A potem stoi zaskoczony, rozciera bolące miejsce, nie mając pojęcia, co tu się w ogóle wydarzyło; czym sobie zasłużył na ten cios, ani kto mu go zadał. Tego rodzaju gagi obliczone są na niską satysfakcję widza z cudzej głupoty – mało to wysublimowane, przyznaję. Ale jaki pretekst, takie i skojarzenie – a w końcu wszystko zaczęło się od sondy w jednej z telewizji śniadaniowych.

Pozostało 87% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Złoty szklany liść
Plus Minus
„Historia sztuki bez mężczyzn”: Więcej niż parę procent sztuki
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Krzysztof Bochus: Mam swoją ziemię obiecaną
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Od nadużyć do uzdrowienia Kościoła
Plus Minus
Denna wiadomość dla poszukiwaczy życia