Jan Maciejewski: Gospodarowanie klęską

W takie nieudane zdania, chybione porównania, pęknięte i nieszczere fabuły chce się wierzyć. W takie resztki śmiałków, takie stosy trupów. Bo one są dowodem może mocniejszym niż jakikolwiek inny na to, że coś jednak jest po drugiej stronie.

Publikacja: 06.09.2024 17:00

Jan Maciejewski: Gospodarowanie klęską

Foto: Fotorzepa/ Robert Gardziński

Czemu kochacie marność i szukacie kłamstwa?”. Niektóre wersy psalmów są jak senne koszmary. Na przykład ten, w którym widzisz z daleka plecy ukochanej, biegniesz do niej, przedzierasz się przez tłum ludzi, krzyczysz – ona nie reaguje. Szarpiesz ją za ramię, odwracasz, a tam... zamiast twarzy – maska. W miejsce oczu – ziejąca ciemnością pustka. Ten ułamek sekundy, zanim zrozumiesz, że sen jest tylko snem. Kiedy jeszcze myślisz, że znalazłeś właśnie to, czego szukałeś – jakieś wielkie kłamstwo. Ten ułamek – można czasami przeżyć też na jawie.

Czytaj więcej

Jan Maciejewski: Prawo do bycia nieszczęśliwym

Wystarczy stanąć przed półką z książkami. Malarze mają pewnie to samo w galeriach. Kiedy możesz się mniej więcej domyślać, ile wysiłku, ile czasu, zwątpień i wyrzeczeń kosztowało stworzenie jednego płótna. A tu masz ich przed sobą setki, tysiące. I widzisz – choć nawet nie musisz patrzeć, to unosi się w powietrzu – atmosferę wielkiego nieporozumienia. Zakończonych sukcesem poszukiwań kłamstwa. To coś jak zapach chloru na basenie. Uderza cię, jeszcze zanim zobaczysz wodę. I już wiesz, że to tylko ersatz, bardzo mała, fałszywa i nieudana podróbka oceanu. Te ostateczne, nieprzekraczalne granice wyznaczają zawsze zapachy. Morska sól pachnie przygodą, niebezpieczeństwem, tajemnicą. Chlor – limitem czasu pod czujnym okiem ratownika.

Od pewnego czasu właściwie nie chodzę już do księgarni. Za bardzo czuć tam chlorem. Dobrze skrojonym produktem marketingowym, precyzyjnym równaniem przeprowadzonym między narcyzmem autora i snobizmem odbiorcy.

Od pewnego czasu właściwie nie chodzę już do księgarni. Za bardzo czuć tam chlorem. Dobrze skrojonym produktem marketingowym, precyzyjnym równaniem przeprowadzonym między narcyzmem autora i snobizmem odbiorcy. Ich okładki, blurby są jak plecy sennego koszmaru. Zawartość to maska w miejsce twarzy. Miłość marności, szukanie kłamstwa. Kroplówka trucizny w kolejnych zdaniach, akapitach, tomach, półkach. A ile ja sam jej z siebie wydzieliłem, na ile wziąłem udział w tej maskaradzie słów; ile marności darzyłem namiętnym uczuciem?

Czytaj więcej

Jan Maciejewski: By zobaczyć, gdzie zaczyna się transhumanizm, wystarczy wyłączyć adblocka

Jeśliby tak o tym myśleć, nigdy nie poczuje się zapachu oceanu. Bo o wszystkich chybionych, cudzych, ale zwłaszcza własnych książkach można też myśleć inaczej. Jak o rozbitkach wyrzuconych na brzeg; śmieciach leżących na piasku każdego ranka po nocnym sztormie. Albo jeszcze inaczej – jak o szczątkach, kościach i resztkach uzbrojenia leżących na zboczach góry czy wokół jamy strzeżonej przez groźnego smoka. Tak o tym lubię myśleć – o książkach jak o dowodach, śladach nieudanej próby. Tu kawałek pancerza, tam bieleje odgryziona przez smoka kość udowa, gdzie indziej wystaje z piasku kawałek kadłuba czy pojedynczy but. Wtedy zaczynają pachnieć morzem i przygodą. Krwią i ryzykiem. Porażką – to prawda. Ale przegraną, jak każdym innym dobrem rzadkim, też trzeba umieć gospodarować. Gdzie i jak ją zainwestować.

W takie nieudane zdania, chybione porównania, pęknięte i nieszczere fabuły chce się wierzyć. W takie resztki śmiałków, takie stosy trupów. Bo one są dowodem może mocniejszym niż jakikolwiek inny na to, że coś jednak jest po drugiej stronie. Że cały ten trud ma jakiś sens i cel. Że skoro tylu próbowało, to smok musi naprawdę ukrywać w jaskini jakiś wielki skarb. Że na szczycie tej góry, po ominięciu wszystkich pułapek i straszydeł, ukryta została piękna królewna. Że jest taka wyspa, na którą warto płynąć, mimo tego, że tylu wcześniej już utonęło. I że ty też pewnie utoniesz. Rozszarpią cię potwory, bezpańskie psy będą się bawić twoimi kośćmi. Przynajmniej nie będziesz zalatywał chlorem. I wtedy, tylko wtedy, okazać się może, że wszystkie romanse z marnością były tylko przelotne.

Czemu kochacie marność i szukacie kłamstwa?”. Niektóre wersy psalmów są jak senne koszmary. Na przykład ten, w którym widzisz z daleka plecy ukochanej, biegniesz do niej, przedzierasz się przez tłum ludzi, krzyczysz – ona nie reaguje. Szarpiesz ją za ramię, odwracasz, a tam... zamiast twarzy – maska. W miejsce oczu – ziejąca ciemnością pustka. Ten ułamek sekundy, zanim zrozumiesz, że sen jest tylko snem. Kiedy jeszcze myślisz, że znalazłeś właśnie to, czego szukałeś – jakieś wielkie kłamstwo. Ten ułamek – można czasami przeżyć też na jawie.

Pozostało 88% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi
Plus Minus
Przydałaby się czystka
Materiał Promocyjny
Jak wygląda auto elektryczne