W marcu Paryż jest równie ponury co w lutym, lipcu czy listopadzie: „bezkształtne, szare wybrzuszenie na powierzchni ziemi”.
Ściany są szare, niebo jest szare, ludzie są szarzy, podobnie jak ich twarze. Mają zatroskane spojrzenia graczy siedzących w przedziwnym kasynie, w którym trzeba wygrać, aby przeżyć. Nie wszyscy mają tyle szczęścia: Camus zatrzymuje się w nędznym hotelu na Montmartrze, pod numerem 16 przy rue Ravignan, gdzie Pia zarezerwował mu pokój. Sąsiaduje z dziwkami, alfonsami, niewydarzonymi artystami i życiowymi rozbitkami wszelkiej maści. Młoda kobieta rzuca się przez okno: „Schodziła niekiedy na dół i prosiła właścicielkę hotelu, żeby poczęstowała ją kolacją. Obejmowała ją nagle – z potrzeby bliskości i ciepła. Skończyło się sześciocentymetrową raną na czole. Przed śmiercią rzekła: »Nareszcie!«”.
Camus wie już, czego się spodziewać. On również przybył do Paryża, aby zagrać w tę grę, w której stawką jest życie, i ma nadzieję na wygraną. Pisze do Jeana Greniera, że miasto „mu służy” i pozostanie w nim za wszelką cenę dopóty, dopóki nie skończy tego, co ma do zrobienia.
Co ma na myśli? Pracuje nad nową wersją sztuki „Kaligula”, a 15 maja kończy „Obcego”. Prace nad esejem o absurdzie są bardzo zaawansowane.
Nie ma ambicji zrobienia kariery dziennikarskiej, nawet w „Paris-Soir”, który ma milionowy nakład i prestiżowych współpracowników, gotowych podpisać się pod artykułami o jedynie słusznej treści w zamian za sowite honorarium. Zwłaszcza że jest to tytuł, który, delikatnie mówiąc, nie jest lewicowy. Niektórzy z przyjaciół Camusa nazywają go „Pourrissoir”. Pierre Lazareff i Hervé Mille, wydawcy gazety i potentaci na francuskim rynku prasowym, mają jasno określoną politykę: sprzedają papier, a łatwiej to zrobić temu, kto nie naraża się władzom, obecnym lub tym, które mogą je jutro zastąpić. Czytelników też lepiej nie drażnić: wystarczy mydlić im oczy i pisać o tym, o czym chcą czytać. Camus z pewnością nie podziela tego punktu widzenia. Zadowala się posadą pracownika wsparcia technicznego i robi, co może, żeby nikt się nie dowiedział, że w wolnym czasie para się pisarstwem. Odpowiada za makietę, która podoba się przełożonym, choć nie omieszkają zauważyć, że Camus bardziej dba o estetykę niż o przykuwające uwagę elementy, które powinny zachęcić czytelników do zakupu. Zajmuje się składem i korektą. Brata się z typografami, je z nimi obiady, ale nie mówi im, że wydał dwie książki, bo uważa, że nie ma się czym chwalić. Zarabia trzy tysiące franków miesięcznie, co pozwala mu przenieść się do hotelu Madison, naprzeciwko kościoła w dzielnicy Saint-Germain-des-Près. Praca w siedzibie „Paris-Soir” przy rue du Louvre wypełnia mu czas od szóstej rano do południa.