Cechy przyszłego męża
Tuż po karnawale zaczyna się okres powitania wiosny i obyczajów mających zapewnić obfite plony. Pierwszy dzień wiosny, choć kalendarzowo wypada później, obchodzony jest dwunastego marca, w imieniny Grzegorza – stąd nazwa gregorjevo. Współcześnie to także słoweńskie walentynki. Mówi się, że tego dnia „Święty Grzegorz światło w wodę wrzuca”, co w przeszłości oznaczało, że można już długo pracować przy naturalnym świetle. Zgodnie z tradycją tego dnia na papierowych łódeczkach, które nazywają się gregorčki, puszcza się małe świeczki. Zwyczaj prawdopodobnie wywodzi się z epoki przedchrześcijańskiej, kiedy wierzono, że wiosenne odrodzenie rozpoczyna się przez wrzucenie ognia – symbolu Peruna, słowiańskiego boga grzmotów i piorunów – do wody. Symboliczny początek wiosny uznaje się jednocześnie za święto miłości, ponieważ jest to czas, gdy ptaki dobierają się w pary. W gregorjevo panny wypatrywały ich na niebie, bo pierwszy pierzasty osobnik, jakiego zobaczyły, miał symbolizować cechy przyszłego męża. Sikorka zwiastowała szczerego i radosnego partnera, jaskółka zaś oddanego. W marcu można już wyglądać wracających na Prekmurje bocianów, będących jednym z symboli regionu – bocian ujrzany dwunastego marca wróżył pannie wiernego męża.
Rozprzestrzeniające się po Europie chrześcijaństwo część pogańskich zwyczajów zastąpiło swoimi obrządkami, inne zapożyczyło do swojego kalendarza, wykreślając ich pogański rodowód, a niektóre wyparło. W wielu regionach Słowenii wciąż żywe są tradycje, w których można dostrzec ślady zapomnianych wierzeń. Na przykład jak niegdyś, tak i dziś, z prośbą o obfite plony, w pierwszą niedzielę maja umieszcza się na wysokim palu górną część korony drzewa udekorowaną ozdobnymi tasiemkami i owocami. Nazwa takiego stroiku to majenca lub mlaj. Z pogaństwa wywodzi się także kresovanje, inny znany od Prekmurja na północnym wschodzie aż do Primorske, czyli wybrzeża Adriatyku, zwyczaj. Dawniej stanowił formę składania czci Kresnikowi – bóstwu lata, słońca i ognia. Polega na paleniu ognisk w wieczór najdłuższego dnia w roku. Kiedyś młode dziewczyny wróżyły sobie, skacząc przez płomienie. Wierzono, że jeśli którejś uda się nie dotknąć ognia, to znajdzie dobrego chłopaka, którego poślubi, może nawet w ciągu roku. Do dzisiaj ostały się inne przesądy. Ponoć to, jak będzie się paliło ognisko, zwiastuje, co nas czeka w najbliższych miesiącach – pomyślna wróżba na nadchodzące lato jest wtedy, kiedy iskry lecą wysoko. A gdy ogień już zgaśnie, należy pamiętać, by zabrać do domu odrobinę popiołu na szczęście.
Chleb, olej i wino
W Prekmurju rośnie połowa krajowych zbiorów pszenicy, dlatego te ziemie nazywane są spichlerzem Słowenii. Chleb jest tu spożywany częściej niż w innych regionach, a przesądy z nim związane są silniejsze niż gdzie indziej. Jeśli kawałek chleba upadnie komuś na podłogę, należy go podnieść i pocałować. Osoba, która ukroi kromkę krzywo, będzie tego dnia kłamała. Gościa wypada przywitać chlebem i solą. A zapleciony podłużny bochenek z mlecznego ciasta, zwany bosman, jest weselnym wypiekiem mającym przynieść szczęście młodej parze, odpowiednikiem współczesnego tortu. Prekmurski chleb najlepiej smakuje z olejem z pestek dyni, z którego także słynie region, gęstym i ciemnym, o kolorze rdzy. Miejscowi mówią, że jeśli poplami odzież, to nic tego ubrania nie uratuje, a nałożony na włosy, zafarbuje je tak, że znikną siwe.
Skarbem tej ziemi jest również winorośl. Prekmurje znajduje się w jednym z trzech słoweńskich regionów winiarskich, w Podravju. Wino jest najczęściej spożywanym alkoholem w Słowenii, jej przeciętny mieszkaniec wypija trzydzieści pięć litrów rocznie. Istnieje ludowa mądrość, która mówi: „dedeki so naši stari znali same dobre stvari, njim ni bilo treba leka, klet jim bila apoteka: – nasi dziadkowie znali same dobre sposoby, niepotrzebne im były leki, winiarnia im była apteką. W całym kraju produkuje się około stu milionów litrów wina w ciągu roku. Zdaniem Angeli Muir, sommelierki posiadającej tytuł Master of Wine od ponad czterdziestu lat, ze względu na warunki geograficzne i klimatyczne Podravje uważane jest za jeden z czterech najlepszych regionów do uprawy szczepu sauvignon – obok francuskiej Sancerri, Nowej Zelandii i RPA. Jedenastego listopada w całej Słowenii obchodzi się martinovanje. Chociaż nazwa pochodzi od imienia Świętego Marcina (mówi się, że Święty Marcin zmienia moszcz w wino), to rodowód tradycji sięga jeszcze czasów pogańskich. Na ziemie słoweńskie przybyła najprawdopodobniej z terenów niemieckich, gdzie także uprawiano winorośl, a mieszkańcy uroczyście zbierali się, by spróbować młodego wina. Ludzie dziękowali bóstwom za dobry rok i prosili o pomyślność w następnym sezonie. Słoweńcy świętują w ten sam sposób co najmniej od lat dwudziestych ubiegłego wieku, kiedy to zaczęli zajmować się produkcją trunku na większą skalę. W różnych zakątkach Słowenii rozwinęły się rozmaite zwyczaje i przesądy powiązane z tym świętem, na przykład na Podravju we wsi Jeruzalem dwóch mieszkańców przebranych za duchownego i producenta wina chrzczą moszcz. W postacie najczęściej wcielają się ci z największym poczuciem humoru. Podczas chrztu wypowiadają słowa: „Kiedy Bóg rozmieszczał po świecie winiarskie regiony, jeden umieścił na Prekmurju. Jego mieszkańcom zlecił opiekę nad winoroślą i winem, ale niestety nie powiedział im, jak świętować martinovanje”. Niecałe trzydzieści kilometrów dalej we wsi Dobrovnik mieszkańcy urządzają pochód od jednej winnej piwnicy do drugiej z postacią Świętego Marcina na czele, przed którym każdy właściciel klęka z dzbanem wina, aby otrzymać błogosławieństwo, a pozostali wznoszą toast. Na Podravju wino produkuje się w niemal każdym zakątku regionu, a jedenastego listopada mieszkańcy kultywują zakorzenione obyczaje.
Złoto z dna rzeki
Rozglądam się po pustej łące. Krajobraz niemal płaski po horyzont, gdzieniegdzie burzy go niewielkie wzniesienie. Tak wygląda Kotlina Panońska. Ciągnie się tu ona od Rumunii przez Węgry, zahaczając o Chorwację. Nie ma takiego drugiego miejsca w Słowenii, gdzie temperatury wahają się od minus trzydziestu zimą do plus czterdziestu stopni latem. Od reszty kraju obszar oddziela Mura, rzeka znana z podwodnych żył chromowych, w których płyną płatki złota, choć obecnie mało kto je wydobywa. Kilka dziesięcioleci wstecz genealodzy ocenili, że w miejscu, w którym Mura wpada do Drawy, mogą się skrywać nawet dwie tony złota. Dzisiaj mówi się, że złoto wciąż znajduje się na dnie obu rzek, ale nie w takich ilościach, aby się na tym wzbogacić. Most na Murze zbudowano dopiero w 1922 roku, dwa lata później uruchomiono połączenie kolejowe z głównym miastem regionu, Murską Sobotą. Rzeka przestała być fizyczną barierą oddzielającą Prekmurje od reszty kraju, chociaż kilkusetletnia izolacja tego regionu od pozostałych obszarów zamieszkanych przez etnicznych Słoweńców, przez wieki podległego Węgrom, nazywanego nawet słoweńską Syberią, widoczna jest do dzisiaj. Od 1948 roku do uzyskania niepodległości ludność Słowenii zwiększyła się o trzydzieści siedem procent, w Prekmurju zaś zmniejszyła o trzy procent i cały czas maleje. W świadomości mieszkańców reszty słoweńskich terenów Prekmurje długo było białą plamą na mapie. Do dzisiaj panuje dziedziczone przekonanie, że to zacofany region, choć od czasów, gdy położono tory do Murskiej Soboty, wiele się zmieniło. Zawsze był to kraniec, najpierw Królestwa Węgier, potem peryferie Jugosławii, dzisiaj – sam róg Słowenii.