Jak każdy pisarz miałem swoich mistrzów i było ich wielu. Henryk Sienkiewicz zachwycił mnie krwistymi postaciami i filmowymi scenami batalistycznymi. J.R.R. Tolkien magią wielkiej opowieści. Robert E. Howard radosnymi przygodami w świecie, w którym liczą się honor i siła. „Ziemiomorze" Ursuli K. Le Guin oczarowało mnie mistycyzmem i tajemniczością, a „Wielcy przedwieczni" H.P. Lovecrafta kazali się lękać nieznanego. Frank Herbert z „Diuną", David Gemmel ze swoim przygodowym fantasy – wszyscy tytani złotego wieku science fiction towarzyszyli mi, odkąd pamiętam. To tylko skrócona i pobieżna lista, w skład której wchodzi większość autorów książek fantastycznych, przygodowych, podróżniczych i historycznych, jakimi zaczytywałem się w młodości.
Czytaj więcej
Dla mnie Mistrz to ktoś, od kogo możesz się uczyć. Kto pokazuje ci, jak stawiać pierwsze, najczęściej niepewne i rozchwiane kroki, po czym idziesz dalej już swoją własną drogą. Czytasz ich, zachwycają cię lub nie (bo czasem, czytając jakąś książkę, możesz się nauczyć, jak uniknąć błędów) i odkrywasz, że też chciałbyś tworzyć własne opowieści. A potem już leci.
Prawdę mówiąc, niewiele mam czasu na oglądanie, ale moim osobistym odkryciem ostatnich lat jest kino koreańskie. Najpierw oczarował mnie rewelacyjny „Parasite", a później, idąc za ciosem, trafiłem na inne świetne filmy i seriale: „My Name", „Sweet Home", „Kingdom", „Hellbound", a o fenomenie „Squid Game" już nie wspomnę. Wydaje mi się, że większość z nich niesie w sobie, oprócz powiewu egzotyki, także odświeżającą i bezpretensjonalną radość z opowiadania historii przy pomocy filmu, którą Hollywood, uwikłane w bezpieczne powielanie schematów i serwowanie odgrzewanych kotletów, już dawno utraciło.
Czytaj więcej
Autor powieści sensacyjno-kryminalnych Krzysztof Bochus poleca w "Plusie Minusie".