Nie było żadnej imprezy – zapewniał pod koniec stycznia Boris Johnson. – No dobrze, może jedna, a właściwie dwie. Ale byłem przekonany, że to robocze spotkanie. Wiecie, ogrody Downing Street 10 to takie przedłużenie naszych biur – przyznał premier zaledwie kilka dni później, gdy wyszły na jaw zdjęcia popijającego wesoło towarzystwa z jego udziałem. Dziś już wiadomo, że spotkań było szesnaście. A zaproszenia na nie wyszły z sekretariatu szefa rządu. Z adnotacją: przynieść własny alkohol. O żadnej niewiedzy, roboczym spotkaniu nie było więc mowy. – Kłamstwo na kłamstwie. Johnson jest po prostu kłamcą – podsumował komik Jonathan Pie.
Wszystko działo się w 2021 roku, gdy w środku pandemii sam Johnson narzucił ścisłe reguły dystansu społecznego. Ludzie umierali wtedy w szpitalach w samotności, a spotkania więcej niż dwóch osób kończyły się bardzo wysokimi mandatami. To wtedy przez światowe media przeszedł obraz skulonej, ubranej na czarno Elżbiety II, która samotnie siedzi w ławach Katedry Westminster na pogrzebie swojego męża Księcia Filipa. – Tyle że nikt wtedy nie wiedział, iż Johnson i jego współpracownicy leczyli tego dnia kaca po dwóch suto zakrapianych imprezach w poprzednich dniach – punktował Pie.
Premier przeprosił królową i parlament. Obiecał, że to się już nie powtórzy. Jednak Brytyjczycy już w to nie wierzą. Zdaniem międzynarodowej firmy badawczej YouGov dwie trzecie Brytyjczyków domaga się głowy premiera, podczas gdy sondaż dla Redfield and Wilton Strategies daje Torysom już tylko 23 proc. poparcia wobec 42 proc. Partii Pracy. To katastrofa i nie ma wątpliwości, że zauroczenie Johnsonem minęło. Opinia publiczna uświadomiła sobie, że wybrano na głowę państwa nie tyle kłamcę, co kłamcę notorycznego, który mija się z prawdą nie tylko w sprawach obyczajowych, ale i tych fundamentalnych dla przyszłości państwa.
Czytaj więcej
Rewolucyjna Francja zapisała w 1789 roku w deklaracji praw człowieka, że „ludzie rodzą się i pozostają wolni i równi w swych prawach". Ale nad Sekwaną wielu uważa, że to nie dotyczy Ukraińców i ich walki o odrzucenie rosyjskiego dyktatu.
Oszukana królowa, oszukana Bruksela
Nad wszystkim zaś wisi cień brexitu. W lutym 2016 r. dzisiejszy premier jak zwykle kończył cotygodniowy komentarz dla „Daily Telegraph", za co rocznie dostawał 275 tys. funtów. Kampania przed czerwcowym referendum o pozostaniu kraju w Unii nabierała rumieńców, więc nie może dziwić, że Johnson postanowił poświęcić jeden z nich europejskiej integracji. Tym razem miał jednak przygotowane dwie wersje tekstu: za i przeciw brexitowi. Kalkulował, co lepiej służyłoby jego karierze politycznej. Wybrał w końcu paszkwil przeciw Wspólnocie. Rozumował tak: wszyscy wielcy w Partii Konserwatywnej są za pozostaniem w Unii, bo to rozsądne rozwiązanie. Stanę więc na czele frakcji eurosceptycznej. Ryzyko jest niewielkie, bo wiadomo, Brytyjczycy zagłosują za członkostwem. Są racjonalni i wiedzą, jak wiele korzyści ma Królestwo z przynależności do Unii na prawach, jakich nie ma żaden inny kraj. A mi z pozycji lidera frakcji eurosceptycznej łatwiej będzie w odpowiednim momencie wyrzucić z siodła Davida Camerona (wówczas szefa rządu).