Ojciec Gałuszka w swojej książce odebrał złu samodzielność, sprowadził je do jego prawdziwej roli, właściwego statusu. Choroby, która nie istnieje sama w sobie, potrafi tylko pasożytować na ciele, które dopada. Jest zgrzytem, fałszywą nutą, którą słychać tym wyraźniej, im piękniejszą melodię zaburza.
Dominikanin przywołuje w pewnym miejscu hymn Tomasza z Akwinu do Lucyfera, fragment, który mógłby z powodzeniem stać się klasykiem poezji satanistycznej: „Lucyferze, piękny pośród wszystkich innych królów, zrodzony o poranku, najwyższy władco przed wszystkimi innymi". Syn zatracenia był kiedyś najpiękniejszym ze stworzeń. I właśnie to go zgubiło. Zaczął wpatrywać się w siebie, tak jakby wszystko czym był i co posiadał, nie było (bezzwrotną, ale jednak) pożyczką, tylko jego własnością. Piękno, które nie odsyła do miejsca, z którego pochodzi, ale staje się kapitałem, którym rozporządzamy na tym świecie, czerpiemy z niego korzyści, chowamy zysk do własnej kieszeni, jest od czasu strącenia Lucyfera jego ulubionym podstępem. Sensem swojego życia uczynił obrzydzanie piękna, do którego pierwszym krokiem jest jego zawłaszczenie.