Wszyscy jesteśmy ekspertami
Jestem ekspertem. Nie we wszystkim, lecz w szczególnej dziedzinie, jaką są nauki polityczne. Kiedy wypowiadam się na te tematy, spodziewam się, że moja opinia waży więcej niż opinia większości innych ludzi. Nigdy nie uważałem, by stwierdzenie to było szczególnie kontrowersyjne. Okazuje się jednak, że jest bardzo kontrowersyjne. Powoływanie się na wiedzę wywołuje dziś w pewnych kręgach eksplozję gniewu. Zewsząd podnoszą się głosy, że takie roszczenia to nic innego jak fałszywa pretensja do władzy, niechybna oznaka obrzydliwego elitaryzmu i oczywista próba stłumienia dialogu, który stanowi o prawdziwej demokracji" – pisał w kwartalniku „Nowe media" Tom Nichols, politolog, profesor Uniwersytetu Harvarda. Tekst nosił znamienny tytuł „Agonia wiedzy. Koniec ekspertów. Śmierć elit".
– Od dawna aktywiści internetu lubią powtarzać, że eksperci się mylą, manipulują nami. Może internauci nie są tak mądrzy jak eksperci w studiu telewizyjnym, ale jeśli tysiąc internautów zabierze głos, to ta mądrość się zrównoważy. A internauci są szczerzy. Sieć to kraina transparentności, uczciwości, prawdziwości. Tak uważa bardzo wielu użytkowników internetu, albo raczej: bardzo chce tak uważać – ocenia Mistewicz.
Wtóruje mu politolog z Uniwersytetu Warszawskiego Rafał Chwedoruk: – Skoro internet to wolne medium, to jest w nim sama prawda. Ludzie z wielką łatwością wyłączają w sieci filtr ostrożnościowy, wyzbywają się krytycznej analizy. Telewizja kłamie, to wiedzą wszyscy, ale nie internet... – żartuje politolog. I dodaje: – Sieć tworzy różne iluzje: iluzję bycia w jakiejś wspólnocie; iluzję, że dzięki przyswojonym treściom staliśmy się w jakiejś dziedzinie ekspertami; i wreszcie iluzję, że nasza internetowa aktywność jest prawdziwą aktywnością obywatelską.
Według niego właściwie jedynym ruchem, który aktywność internetową potrafił skutecznie przekuć w poważne i realne działania, jest Daesz, czyli islamiści. Symboliczne...
Nowy przywódca z komputera
To nieprawda, że internet jedynie obalił autorytety, a nie stworzył żadnych nowych. Rozwój sieci i mediów społecznościowych zmienił sposób myślenia o świecie, polityce, autorytetach. Dziś nie wystarczy jak Barack Obama w kampanii wyborczej 2008 roku wykorzystać internet jako narzędzie, jedynie nowe medium. Dziś internetem trzeba... myśleć.
Kończy się debata prezydencka Clinton–Trump. Skąd Amerykanin wie, kto ją wygrał? W studiu telewizyjnym perorują tamtejsze Jadwigi Staniszkis i Sławomirowie Sierakowscy. Ale Amerykanin ich nie słucha. Już dawno wyłączył telewizor i wściubił nos w dyskusję na Twitterze, gdzie zupełnie inne autorytety tłumaczą, kto i dlaczego wypadł lepiej w debacie.
– Twittera można porównać do antycznej szkoły, w której mistrzowie zarządzają swoimi uczniami, przekazują im, co mają czytać, kogo słuchać, po prostu kształtują ich świadomość – mówi „Plusowi Minusowi" Eryk Mistewicz. Kto jest takim mistrzem? – W Polsce szkołę mistrzowską w oparciu o internet potrafiło zbudować kilkaset osób. Mają one wsłuchane w siebie tłumy użytkowników Twittera. Taki autorytet zyskali mistrzowie różnych dziedzin: polityki, historii, ale także specjaliści ogólnie od tego, jak żyć – tłumaczy Mistewicz.
To ludzie, za którymi nie zawsze stoi formalne wykształcenie i obiektywnie uznana wiedza, choć bywa, że i tak jest. To nowi charyzmatyczni liderzy. Nowy typ przywódcy.
Ciekawym przykładem są TwitterTwins, czyli twitterowe bliźniaczki, siostry Wanke: Małgorzata Wanke-Jakubowska i Maria Wanke-Jerie. Eryk Mistewicz tłumaczy, że w erze przedinternetowej funkcjonowały w świecie nauki, bez dużego wpływu na polityczną rzeczywistość. Dziś mają ponad 15 tysięcy stałych czytelników, czyli uczniów. Są matematyczkami, a ich aktywność w sieci zwiększyła się dopiero wtedy, gdy... przeszły na emeryturę.
To był maj 2015 roku, czas prezydenckiego starcia Duda–Komorowski. Siostry Wanke zaczęły wtedy pisać pierwsze teksty na blogu i bardzo szybko zyskały wiernych czytelników. Swe początki tak opisują w rozmowie z „Gościem Niedzielnym": „Duże zainteresowanie wzbudziły m.in. nasze wspomnienia sprzed lat o wizycie w Belwederze, tekst o uzdrawiającej mocy wyznania win, o wazelinie, plagiatach czy o wychowaniu, którym zainteresował się rzecznik prasowy Konferencji Episkopatu Polski...".
Nieważne więc, co w telewizji powie socjolog Jadwiga Staniszkis. Co myśleć o Trybunale Konstytucyjnym, 15 tysiącom internautów wytłumaczą raczej dwie emerytowane matematyczki z Wrocławia. – One są mistrzyniami dla całego pokolenia ludzi, którzy od nich dowiadują się, na kogo głosować, jaką książkę czy płytę kupić, ale także jak zrobić sałatkę z małży – tłumaczy Mistewicz. I dodaje: – Wzorcowo wykorzystały Twittera do zbudowania własnej społeczności.
Złudna iluzja wolności
Rozwój internetu nieuchronnie prowadzi do wymiany establishmentu, a przynajmniej do zmian w elicie opiniotwórczej. Ale nie łudźmy się – świat bez profesjonalnych przewodników nie byłby czymś pożądanym.
Blogerzy i komentatorzy oczywiście wykonują świetną robotę, recenzując pracę mediów, a po drugie, często służą profesjonalnym dziennikarzom swoją ekspercką wiedzą. Ponadto dziennikarz wie, że nie może napisać każdej bzdury, bo fala internetowego hejtu nie pozostawi na nim suchej nitki. Ten hejt oczywiście często jest niesprawiedliwy i bezzasadny, ale nie zapominajmy, że to dzięki presji internetu wielu znanych, ale zupełnie niekompetentnych liderów opinii straciło niezasłużone poważanie.
Do tego nie jest tajemnicą, że dziennikarze często pracują na treściach zaczerpniętych z sieci. Ktoś anonimowy zatweetował o jakimś problemie, ktoś inny, będący ekspertem w danej dziedzinie, to rzeczowo skomentował, dziennikarz to zauważył i dzięki wyrobionym kontaktom oraz dobrze opanowanemu warsztatowi pracy stworzył z tego rozbudowany, analityczny i krytyczny tekst z wypowiedziami ekspertów. Tak wygląda dziś dobre dziennikarstwo. Ilu tematów by nie było, gdyby anonimowy internauta nie zwrócił uwagi na jakiś problem?
Amerykański dziennikarz śledczy James V. Grimaldi, zdobywca Nagrody Pulitzera, słusznie zauważył cztery lata temu w rozmowie z „Plusem Minusem" (16–17 czerwca 2012), że bloger czy dziennikarz amator może poradzić sobie jedynie z interpretacją już dostępnych dokumentów i faktów. – On sam nie dostarczy sobie tego surowca, który z takim uporem wykopuje profesjonalista – mówił Grimaldi. – A to my, dziennikarze, obserwujemy styk polityki i biznesu na co dzień, wiemy, jak ten świat działa, co może być ważne, a jaki dokument to zwykły śmieć.
Dziś ludzie oczekują newsów za darmo, tak działa internet. Grimaldi tłumaczył, iż odbiorcy „nie rozumieją, że w dłuższej perspektywie za darmo nie dostaną nic wartościowego. Jeśli chcą wiedzieć, co się naprawdę dzieje za kurtyną władzy, co naprawdę oznaczają zachowania polityków i jaki to wszystko ma sens, to muszą zrozumieć, że to wszystko kosztuje". Bez dobrze opłacanych dziennikarzy społeczeństwa tracą kontrolę nad polityką.
Bo internet to nie tylko prosty dostęp do wszelkich interesujących nas informacji, to przede wszystkim ogromny informacyjny albo raczej dezinformacyjny chaos. – W internecie wszyscy jesteśmy ignorantami, ale nie widzimy w tym nic złego – mówi „Plusowi Minusowi" politolog Rafał Chwedoruk.
Chcemy żyć w takiej iluzji wolności? Iluzji, że jako lud odzyskaliśmy wpływ na politykę? A co wiemy naprawdę o tej polityce? O Donaldzie Trumpie, Marine Le Pen, Pawle Kukizie? Bo w internecie ktoś napisał...
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95