Gombrowicz. Ja, geniusz" Klementyny Suchanow to najważniejsze wydarzenie książkowe tej jesieni. Pierwsza kompletna biografia autora „Trans-Atlantyku" powinna nim być niejako siłą rzeczy, ale przecież nietrudno sobie wyobrazić, że dostalibyśmy do rąk pozycję rozwlekłą, przegadaną, suchą, nazbyt akademicką, a w dodatku niewiele wnoszącą do powszechnie znanego obrazu pisarza. Tymczasem „Ja, geniusz" jest biografią, na jaką Gombrowicz zasługiwał: uczciwą, napisaną z dużą wnikliwością i wyczuciem, erudycyjną, trafnie diagnozującą słabostki bohatera, doceniającą jego pisarską wielkość, konfrontującą się przy tym z gombrowiczowskimi mitologiami i stroniącą od bałwochwalczego uwielbienia. Ale po kolei.
Carewicz i niedoszli powstańcy
12 sierpnia 1904 r. trzysta salw wybrzmiało w Petersburgu z okazji przyjścia na świat wyczekiwanego i upragnionego następcy tronu Aleksego. Osiem dni wcześniej, w okolicznościach dalece skromniejszych, w Małoszycach urodził się trzeci syn (a czwarte w ogóle i ostatnie dziecko) Jana i Marceliny Antoniny Gombrowiczów, Marian Witold (Witold, podobnie jak matka, nie lubił pierwszego imienia i nigdy się nim nie posługiwał). Nie byłoby jednak wcale Małoszyc, gdyby Onufry, ojciec Jana, nie został – jako figurujący na czarnej liście – prewencyjnie aresztowany tuż przed powstaniem styczniowym i nie trafił do twierdzy w Dyneburgu. Wysoki Dwór, siedziba rodowa Gombrowiczów, stał się bowiem ośrodkiem, w którym „wzmagała się nienawiść do caratu i protest przeciwko wszelkim, częstym wśród ziemiaństwa próbom kompromisu". Na ironię zakrawa, że zsyłkę skrócono mu dzięki Siergiejowi Muchanowowi, byłemu oberpolicmajstrowi Warszawy, na którego wpłynęła żona – miłość Norwida, Maria Kalergis. Ale Onufry otrzymał nakaz opuszczenia Wielkiego Księstwa Litewskiego i sprzedaży majątku.
Tym sposobem Gombrowiczowie trafili do Jakubowic, skąd był już tylko rzut beretem do Bodzechowa, siedziby rodu Kotkowskich, z którego wywodziła się matka Witolda. Sam Witold większym szacunkiem darzył rodzinę ojca, choćby dlatego, że jeden z jego przodków był sędzią Trybunału Wielkiego Litewskiego. Ale i Kotkowscy mieli się czym pochwalić: w 1789 r. w Bodzechowie zatrzymał się na noc król Stanisław August Poniatowski, a w czasie powstania styczniowego – brzemiennego w skutki dla obu rodów – dziadek ze strony matki, Ignacy Leon, wbrew reszcie rodziny, która od powstania się dystansowała, w nocy z 19 na 20 kwietnia 1864 r. pomógł przeprowadzić przez rzekę generała Hauke-Bosaka, który uciekał do Galicji po klęsce niepodległościowego zrywu. Kotkowscy miewali poza tym głowę do interesów, choć przyznać trzeba, że najlepiej radził sobie Jan Gombrowicz, który niemalże rodzinę żony z Bodzechowa... usunął. Swoich najbliższych był jednak w stanie wozić do wód w Biarritz, Cannes, Ostendzie czy różnych niemieckich badów. Ostatecznie konflikty Gombrowiczów z Kotkowskimi doprowadzą do przenosin tych pierwszych do Warszawy w 1911 r.
Najciekawsze w tym dwutomowym, liczącym niemal 1200 stron dziele są chyba właśnie – „chyba", ponieważ trudno w tak równej pozycji coś wybrać – rozdziały początkowe, poświęcone dziejom obydwu rodów, a także część argentyńska, w której szczególnie imponuje wykonana przez autorkę praca (archiwalna i terenowa). Najważniejsze jednak wydają się strony poświęcone matce Witolda. W historii literatury utrwalił się bowiem wizerunek Antoniny jako lekko sfiksowanej dewotki i histeryczki, która żadną miarą nie rozumiała genialnego syna. W tym ostatnim jest wiele racji (ale któż się na głębi Gombrowicza prędko poza Schulzem poznał?), Suchanow szkicuje jednak dużo ciekawszy i bardziej zniuansowany obraz Antoniny niż jej syn. Matka Gombrowicza jest tutaj nie tylko tą, która wprowadza go w świat francuskich powieści, lecz także feminizującą dziewczyną o pewnych ambicjach intelektualnych, która walczy o równouprawnienie (zwłaszcza prawo kobiet do głosowania), trzymając się jednocześnie mocno swej katolickiej wiary. I na tym właśnie gruncie przeżywa osobisty dramat – mąż szybko ją odtrąca (Witold uważał wręcz, że musiał być owocem gwałtu), a po przenosinach do Warszawy znajduje sobie kochankę, z którą ma wieloletni romans. Często okrutny dla matki syn (zwłaszcza jako nastolatek) nie pojmował chyba tej niemożliwej do rozwikłania sytuacji. Rozwód był dla Antoniny oczywiście wykluczony, jej buntem mogła być tylko wiara.
Pociąg do pisania
Buntów Gombrowicza było za to bez liku. Przeciwko wszystkim i wszystkiemu. Przeciw polskości, ziemiańskości, dojrzałości, pańskości – słowem przeciw formie. Od dziecka wyczuwał groteskowość szlacheckiego dworku. Uważał swoją klasę społeczną za „coś ohydnego". „Jesteśmy zjawiskiem zupełnie groteskowym i niedorzecznym, głupim, boleśnie komicznym i nawet wstrętnym" – pisał. Z drugiej strony trudno mu było się z tych form i umiłowania arystokracji do końca wyzwolić, co świetnie pokazują jego rozważania na temat stosunków panujących w Szkole Świętego Stanisława Kostki: „Kazio Baliński, który miał babkę hrabiankę (nie z najlepszych) a prababkę księżniczkę, poza tym ojca senatora, należał do wybrańców, którzy ewentualnie mogli być dopuszczeni; ja, mając kilka ciotek hrabin, też od biedy mógłbym »zadawać się« z Bisiem Tyszkiewiczem czy też Władkiem Potockim". Pociąg do parobka i służącej sąsiaduje więc w Gombrowiczu z jego fascynacją ludźmi wysoko urodzonymi. W Argentynie często będzie nazywany hrabią i księciem, bo tak też do siebie każe mówić.