Anita, dziś poważny profesor, autor podręczników, szczęśliwa matka i babcia, była w młodości, jeszcze przed Solidarnością, i potem – jedną z łączniczek Jerzego Giedroycia, przewożąc między Paryżem i Warszawą listy, pieniądze i książki. Wygląda na to, że dobrze jej ze swoimi wspomnieniami i nie potrzebuje rozgłosu. A nie opowiada o swoich wyczynach kurierskich, bo przecież Redaktor prosił ją o dyskrecję. Przypomina mi to rozmowę z Henrykiem Hiżem, w latach 80. Jako logik zajmował się szyframi w Komendzie Głównej AK. Na pytanie o to, jakimi szyframi się posługiwano, Henryk – człowiek dobry, ale i zasadniczy – spojrzał na swojego rozmówcę ze zdumieniem, wyprostował się i powiedział: „Mnie – nikt z przysięgi wojskowej nie zwolnił".
Czytaj więcej
Ten tekst jest poświęcony księdzu Mietkowi Puzewiczowi, duszpasterzowi osób wykluczonych w archidiecezji lubelskiej, osobie, która nauczyła mnie wiele dobrego i którego mam zaszczyt nazywać przyjacielem.
Tak to już jest, że o ludziach skromnych i dyskretnych piszą często ludzie, którym daleko do takiej doskonałości. Można też posiadać tylko jedną z tych dwóch cech. Redaktor Giedroyc był na przykład człowiekiem skromnym, ale nie dyskretnym. W tomach jego listów – które są nadzwyczajnie ciekawą lekturą – aż roi się od niedyskrecji, pytań o rozszyfrowanie pseudonimów i listów kończących się słowami nadawcy „proszę ten list koniecznie spalić".
Skądinąd pokazywanie, że posiada się wiedzę tajemną, możliwość mrugnięcia, że coś się wie lepiej niż pozostali – jest bardzo kuszące. Pamiętam z Paryża scenę, gdy jeden ze wtajemniczonych zapytał: „Chcecie wiedzieć, gdzie ukrywa się Bujak?", a kilka osób krzyknęło chórem: „Nie". Więc Anicie i jej podobnym chcę poświęcić dwie anegdoty o dyskrecji, z których może ja nie wyjdę na zbyt skromną.