No właśnie. A tam nie ma eliminacji, tylko zapisy – kto pierwszy, ten lepszy. Znalazłem w końcu to miejsce, jak już było 15 zapisanych raperów i zostało tylko jedno wolne miejsce. I najpierw radość, że zdążyłem się zapisać w ostatniej chwili, a potem przerażenie, co ja w ogóle zrobiłem (śmiech). Ale stres, niepewność, były tylko na początku. W finale trafiłem na Eskobara z Gliwic, mistrza Wielkiej Bitwy Warszawskiej (WBW) sprzed trzech lat, wielkiego, łysego gościa. I filmik z tej walki rozszedł się nawet daleko poza hiphopowe środowisko, jako taka ciekawostka, że małolat ciśnie starego chłopa. To były zalążki tej mojej popularności wykraczającej poza rapowy światek.
Pamiętam, że nie tylko byłeś dwie głowy mniejszy od reszty, ale do tego nie przeklinałeś, generalnie sprawiałeś wrażenie grzecznego chłopca. Skąd to się brało? Po prostu czułeś, że nie przystoi, byś udawał hardcore'owego rapera z osiedla?
Dokładnie tak. To byłoby żenujące, gdyby małolat, który ledwo odrósł od ziemi, rzucał w co drugim zdaniu wulgaryzmy. I chciałem pokazać, że nie trzeba się napinać, by ośmieszyć przeciwnika, że można to zrobić w błyskotliwy, elokwentny sposób (śmiech). To mi zostało do dzisiaj: nie przeklinam, stronię od używek, więc ta opinia grzecznego chłopaka cały czas się za mną ciągnie, ale to ona właśnie pozwoliła mi wyjść poza rapowe środowisko. Gdybym nie miał takiej kultury języka i wjechałbym na TikToka jak typowy freestyle'owiec, rzucając co chwilę k... i ch..., toby nie chwyciło. Bo to jednak medium skierowane do młodych odbiorców, więc mocno promuje treści „family friendly". Ja do niego po prostu pasuję. Nie chcę zabrzmieć nieskromnie, ale nie widzę innego rapera w Polsce, który robiłby rap właśnie w ten sposób – dlatego żaden inny raper na TikToku nie zrobił dotąd kariery.
Nie ciąży ci ten wizerunek grzecznego chłopca?
A dlaczego miałby mi ciążyć? Wiesz, znam ludzi, którzy kreują sobie na TikToku taki rodzinny wizerunek, bo wiedzą, że i TikTok to promuje, i firmy najchętniej wchodzą we współpracę sponsorską z takimi grzecznymi influencerami, a prywatnie normalnie klną, palą jointy i chlają wódę. I OK, nie chodzi mi o to, że chcę kogoś rozliczać – niech każdy robi, co chce. Ale ja się cieszę, że w tym swoim wizerunku mogę czuć się autentyczny i nie muszę nikogo udawać. Bo to nie jest tylko konwencja, która za dzieciaka mi wjechała za mocno – ja po prostu taki jestem.
I wierzący też zawsze byłeś, od dzieciaka? I to wierzący tak demonstracyjnie, że tak powiem, bo rzadko freestyle'owcy występują na bitwach z krzyżykiem wyciągniętym na wierzch na koszulkę.
Wiarę świadomie zacząłem odkrywać dopiero po maturze. Jeszcze w liceum religię zawsze przesypiałem, to było dla mnie 45 minut naładowania baterii przed fizyką czy matematyką. I to dosłownie przesypiałem – zawsze ostatnia ławka i drzemka. Ale na jedną z lekcji w klasie maturalnej przyszedł do nas marynarz, który opowiadał swoje świadectwo. Mówił, że kiedyś żył tak, że wypływał w rejs, przybijał do portu w odległym kraju i szedł w melanż: alkohol, prostytutki, narkotyki... Ale któregoś razu miał dziwne natchnienie, by nie wsiąść na statek, i posłuchał tego głosu. Ten statek zatonął, a on się po tym nawrócił. Wiesz, bla, bla, bla, opowiada, ja śpię na ostatniej ławce, jednym uchem mi to wpada, drugim wypada – nic nie wyciągnąłem z tej opowieści. Ale po tym świadectwie marynarz przeszedł się po sali i rozdał wszystkim Pismo Święte Nowego Testamentu. I jak już podsunął mi je pod nos, to pomyślałem, że może rzeczywiście do niego zajrzę, w sumie to ciekawe. Odkładałem to, bo najważniejsza była matura, ale po egzaminach rzeczywiście zacząłem ten Nowy Testament czytać.
I ot tak, uwierzyłeś?
To był tylko pierwszy krok. Potem grałem koncert w Gdańsku i usłyszałem, jak jeden z chłopaków na sali dużo mówi o Bogu. Jako że byłem tuż po tej lekturze, to zagadałem do niego i przegadałem z nim potem cały wieczór. I jego świadectwa słuchałem już uważnie. Opowiadał, jak wiara pomogła mu wyjść z największego bagna, z problemów psychicznych, osobistych, zdrowotnych, finansowych, zawodowych... Mówił w taki sposób, że do mnie to trafiło. Pomyślałem sobie, że też chciałbym tego doświadczyć, by Bóg w taki sposób zadziałał w moim życiu, jak zadziałał u niego. Poszedłem więc się wyspowiadać i rzeczywiście zacząłem doświadczać wielu rzeczy, o których ten chłopak opowiadał. Po prostu poczułem w moim życiu obecność Boga.
A ten demonstracyjny krzyżyk na bitwach to po co?
Odkąd tylko się nawróciłem, to chciałem swoją popularność wykorzystać do tego, by w jakiś sposób tę wiarę głosić. Nie chciałem jej się wstydzić, a wręcz ją pokazywać. Nigdy nie wiesz, kiedy trafi się ktoś, kto akurat potrzebuje spotkać kogoś takiego, jak ty. I takich sytuacji rzeczywiście miałem mnóstwo. Okazywało się, że spotkani zupełnym przypadkiem ludzie potrzebowali w swoim życiu dokładnie takiego słowa, jakie ode mnie dostawali. I dzięki temu sami się potem nawracali i doświadczali w swoim życiu obecności Boga.
Nie miałeś trochę takiego dysonansu, że krzyżyk jednak nie pasuje do bitew, na których obrażasz przeciwnika? Jasne, ty akurat nie przeklinasz, ale bitwy są chamskie i wulgarne z samej swojej natury.
Trochę masz rację, ale z drugiej strony to tylko pewna konwencja. Zawsze porównuję to do walki bokserskiej, gdzie ludzie okładają się pięściami, ale to nie znaczy, że jeden drugiemu źle życzy czy jest złym człowiekiem, bo stosuje przemoc.
Czyli to nieprawda, że dziewczyny innych raperów zdradzają ich z tobą?
(Śmiech). No właśnie, to tylko żarty – to, co na scenie, pozostaje na scenie.
Słuchając cię, nie tylko na bitwach, ale i w utworach, chyba trudno jednak wyłapać, że jesteś mocno wierzącą osobą. Z jednej strony więc wyciągasz krzyżyk na wierzch, a z drugiej wcale o tym Bogu za dużo nie opowiadasz...
Moja twórczość jest osadzona w chrześcijaństwie, ale rzeczywiście nie opowiadam o tym jakoś nachalnie, bo to by mi zamknęło drogę do dużej części słuchaczy. To trochę paradoks chrześcijańskiego rapu, że jego zadaniem jest nawracanie, ale jego odbiorcy już są nawróceni. Nigdy nie chciałem więc trafiać tylko do publiki typowo chrześcijańskiej, chcę robić muzykę, z którą każdy może się utożsamiać, a dopiero jak ktoś podbija do mnie na koncercie i zaczynamy gadać o życiu, to wtedy próbuję wplatać w rozmowę chrześcijańskie wartości.
Czyli podstępem.
Pismo Święte mówi właśnie, że mamy być podstępni i przebiegli. Oczywiście nic nikomu na siłę nie wciskam i jest to poniekąd skuteczne. Wiesz, w środowisku chrześcijańskim mnie znają i wiedzą, że jestem wierzący – często występuję na różnych chrześcijańskich festiwalach. Ale jak idę do szkoły pogadać na rekolekcjach i uczniowie znają mnie tylko z bitew czy teraz z mediów społecznościowych, to moje świadectwo wiary jest dwa razy mocniejsze, niż gdyby oni wiedzieli, że ten Edzio z TikToka jest katolem, więc nic zaskakującego, że będzie gadał znowu o Bogu.
Jak idę do szkoły pogadać na rekolekcjach i uczniowie znają mnie tylko z bitew czy teraz z mediów społecznościowych, to moje świadectwo wiary jest dwa razy mocniejsze, niż gdyby oni wiedzieli, że ten Edzio z TikToka jest katolem
Na TikToku nie pokazujesz nawet krzyżyka.
Zerwał mi się łańcuszek, więc nie nosiłem go przez długi czas, przypadek.
Może Bóg tak chciał. A jak czujesz, że jesteś odbierany dziś w środowisku rapowym?
Jest na mnie nagonka, nie oszukuję się, że jest inaczej – jestem świadomy tego, że znaczna część tego środowiska nie patrzy przychylnie na moją twórczość na TikToku. Porównałbym to do sytuacji, jak rap po raz pierwszy wchodził do mediów. Chyba Tede był pierwszym raperem, który się na nie otworzył, i był za to strasznie krytykowany przez środowisko, bo wtedy, 20 lat temu, uważano, że telewizja i radio to nie miejsce dla rapu, a dziś dokładnie tak samo to środowisko myśli o TikToku. Pewnie jest trochę zawiści, że to ja jako pierwszy się w tym medium wybiłem, ale duża część środowiska chyba w ogóle nie kuma tego mojego wizerunku, że nie jestem ulicznym raperem spod bloku, który nagle zaczął robić rap dla dzieciaków, tylko że ja zawsze byłem „family friendly" i otwarty na różnych odbiorców. Nie kuma, że nagrywając memiczne filmiki, nie robię nic wbrew sobie. Niektórzy przez te zwycięstwa na bitwach wrzucili mnie do chyba szufladki zadziornego punchlinera i nie gra im widocznie, że dwukrotny mistrz WBW robi karierę na TikToku.
Czy na koncertach inni raperzy odnoszą się jakoś do tych twoich filmików?
Nikt nigdy na backstage'u nie podszedł do mnie i nie powiedział złego słowa. Wręcz przeciwnie, chwalili, i to topowi, pierwszoligowi raperzy. A na festiwalu w Kołobrzegu zagadał do mnie syn O.S.T.R.-a i poprosił, żebym nagrał pozdrowienia dla jego młodszego brata, po czym podbił do mnie sam Ostry i powiedział, że jego dzieciaki mnie regularnie oglądają i mają wielką frajdę, że mogły mnie poznać (śmiech). W necie jest hejt, ale na żywo jeszcze się z nim nie spotkałem.
A jak Bober, inny topowy freestyle'owiec, też mistrz WBW, człowiek z twojego środowiska, zaczepił cię w najnowszym singlu, to odebrałeś to osobiście? W kawałku „O co w tym chodzi" rozmawia z Bogiem, który go pyta, co się znowu takiego strasznego dzieje na świecie, a on odpowiada: „A widziałeś Edzia na TikToku?". Zabolało?
Nie, dużo przed premierą tego singla już wiedziałem, że taka zaczepka w nim padnie, więc nie zabolało. Dowiedziałem się o tym gdzieś w kuluarach. Ale to ciekawe, bo Bober sam próbował swoich sił na TikToku, ale mu nie szło, więc szybko skasował konto. A teraz się śmieje, że mi wychodzi.
Widzę, że nie zapomniałeś bitewnych ripost. A co tak właściwie na tym TikToku sprawia ci największą frajdę? Traktujesz te filmiki jako artystyczną twórczość czy może cieszy cię po prostu tiktokowa sława sama w sobie?
Nie ukrywam, że przez pewien czas poświęciłem się głównie temu, by zdobyć tę sławę, bo dzięki niej mogę się w końcu wyspać – i chyba to mi sprawia największą radość (śmiech). Bo mogłem dzięki niej rzucić w końcu normalną pracę. Zresztą zawsze moim głównym celem było, by rapową pasję przekuć w dobrze płatną profesję. Na razie kuję żelazo, póki gorące. Chcę zdobyć jak najwięcej odbiorców na TikToku, a potem spróbować ich przyciągnąć do moich nagrań studyjnych...
...dzwoni ci budzik – jakieś przypomnienie?
Tak, by dodać filmik. Wrzucam je zawsze o tej samej godzinie, bo z analiz ruchu na moim koncie wynika, że właśnie o tej godzinie ten ruch jest największy. Staram się to robić jak najbardziej profesjonalnie, cały czas się rozwijać. Ludzie wciąż się mnie pytają, czemu nie wrzucam na TikToka fragmentów moich studyjnych utworów, czyli tzw. snippetów. A nie wrzucam ich po prostu dlatego, że to w tym medium nie żre. Naprawdę muszę się nagimnastykować, by wymyślić filmik, który się tu wybije. Bo to nie jest tak, że jak masz milion obserwujących, to wszystko, co wypuścisz, sprawdzi przynajmniej połowa z nich. Trzeba ciągle podążać za trendami i przekuwać je na swój oryginalny sposób, szukać wytrychu, by wkupić się w łaski algorytmów, a nie wrzucać byle co.
To jest niesamowicie dla mnie ciekawe, że ty w ogóle nie ukrywasz, jak bardzo zależy ci na tych wyświetleniach. Jak rozmawiam ze starszymi twórcami, to oni zawsze się krygują, że lajki to nie wszystko, że liczy się tylko muzyka, a promocja to gdzieś na trzecim planie... A ty nie, bez ogródek mówisz o tzw. zasięgach.
Myślę, że nie tylko ja jestem świadomy tego, że te liczby są ważnym wyznacznikiem i potrzebuję ich, by istnieć. Potrzebuję wyświetleń, lajków, followersów, bo jak ich bym nie miał, to nadal byłbym raperem na jedną dziesiątą etatu i gnił w normalnej robocie. I nie chodzi o to, że gardzę normalną robotą, bo żadna praca nie hańbi, ale ja po prostu zawsze marzyłem, by móc żyć z tego, co kocham. Zresztą nie jestem w stanie sobie wyobrazić rapera, który o tym nie marzy, który nie chce być raperem na pełen etat. Bo czy jest ktoś, kto z wyboru chce siedzieć w korpo po osiem godzin, by rap móc robić dopiero przez dwie godzinki wieczorem? To tak nie działa. A im większe masz liczby, tym bardziej uciekasz od takiej roboty i tym bardziej przybliżasz się do tego, by być tylko raperem. Ja zawsze marzyłem, by być sam sobie szefem, nie chciałem być od nikogo zależny. Tak serio, to więc ta swoboda w robieniu tego, co kocham, daje mi największą frajdę. Poznaję dziś mnóstwo ludzi, między innymi tiktokerów, którzy w wieku 18–20 lat mają już ze swojej pasji takie dochody, jakie ja mam dopiero w wieku 26 lat. Gdybym wcześniej się temu poświęcił, na przykład nagrywając filmiki na YouTube'a, to może też nie musiałbym iść wcale do normalnej pracy, tylko mógłbym żyć z tego, co i tak przecież robiłem, tyle że po godzinach.
Jaką miałeś „normalną" pracę?
Byłem wuefistą i trenerem personalnym. Zawsze lubiłem sport i aktywny, zdrowy tryb życia, ale to zawsze był dla mnie plan B, a nie szczyt moich marzeń. W szkole, wiadomo, kokosów nie było, ale jak do tego doszły treningi personalne, to nie narzekałem. Ale nie czułem się spełniony.
Zrobiłem risercz i wiem, że miałeś w szkole bardzo dobry kontakt z uczniami.
Mówiłeś mi o tym riserczu już przed wywiadem i cały czas próbuję rozgryźć, jak i do kogo dotarłeś (śmiech). Mnie i moich uczniów dzieliła mniejsza różnica wieku niż mnie i innych nauczycieli, przez co nie czułem się dla nich żadnym autorytetem, a bardziej dzieciakiem takim samym, jak oni. I przez to też miałem problem z wyznaczaniem granic. Można sobie pomyśleć, że fajny, wyluzowany wuefista, ale jednak zawód nauczyciela wiąże się z pewną odpowiedzialnością, a ja tej odpowiedzialności w ogóle nie czułem. O ile potrafiłem nauczyć dzieciaków dwutaktu, o tyle już wychowawcze kwestie były dla mnie problemem.
Byłeś już znanym tiktokerem, jak pracowałeś w szkole?
Jasne, bo pracowałem do czerwca tego roku. Nigdy nie czułem się jednak rapującym nauczycielem, tylko po prostu raperem, który musi jeszcze pracować, więc pracuje jako nauczyciel. Jeszcze przed TikTokiem miałem grupkę uczniów, którzy codziennie pytali, kiedy nowy klip, nowy kawałek. Na paru koncertach stali w pierwszych rzędach, znali wszystkie teksty. TikToka założyłem dopiero niecały rok temu, jakoś na Boże Narodzenie. To było tak, że była przerwa świąteczna, a później od razu ferie, które przez pandemię cała Polska miała w tym samym terminie. Łącznie były więc prawie cztery tygodnie wolnego. I praktycznie od pierwszego wrzuconego filmiku ten TikTok zaczął mi się szybko rozpędzać, bo wszyscy przez te cztery tygodnie siedzieli non stop na TikToku! Po feriach, jak wróciłem do szkoły, to uczniowie prawie czerwony dywan przede mną rozwijali (śmiech).
A teraz wyobraź sobie, że masz 12–15 lat, przeglądasz apkę, z której w zasadzie korzysta wyłącznie twoje pokolenie, i nagle widzisz, że twój nauczyciel zaczyna robić tam kosmiczne wyświetlenia, a twoi idole, których od dawna śledzisz w tym medium, zaczynają mu pisać publicznie komentarze z zachwytami.
Jak ja bym swojego nauczyciela zobaczył w takiej roli, tobym chyba zwariował (śmiech). Wiedziałem więc, że na dłuższą metę te dwie role będą nie do pogodzenia.
Nie wiem, czy przypadkiem nie jesteś najstarszym popularnym tiktokerem. Jak się odnajdujesz w tym towarzystwie?
Nie no, jest paru starszych i też paru w podobnym wieku jak ja. Ale tak szczerze, to sam czuję się, jakbym był bardziej w wieku tych młodszych tiktokerów niż starszych. Nie wiem, czy to jest kwestia jakiegoś braku dojrzałości...
...syndrom Piotrusia Pana?
Może tak. Ale faktycznie mam poczucie, że mentalnie bliżej mi do 20-latków czy nawet nastolatków niż do 30-latków. I kompletnie nie mam problemu, by się odnaleźć wśród ludzi nawet sporo ode mnie młodszych.
To powiedz mi jeszcze, jak to jest, że jesteś najpopularniejszym raperem na TikToku, a swoją najnowszą płytę, która dopiero co się ukazała, zatytułowałeś „Underdog", czyli ktoś na przegranej pozycji?
Bo napisałem ją jeszcze przed założeniem konta na TikToku (śmiech).
O rozmówcy:
Piotr „Edzio" Bylina (ur. 1995)
Raper, freestyle'owiec. Jako pierwszy raper zdobył milion obserwujących na TikToku