Dzwonek telefonu brzmi w sposób szczególny, gdy rozlega się o drugiej nad ranem. Kiedy pracujesz jako anestezjolog na izbie porodowej, ten dźwięk przyprawia cię o kołatanie serca, żołądek lekko podchodzi do gardła, a w przeciążonych arteriach wieńcowych przybywa kolejna warstwa szkodliwego tłuszczu. Zwykle zdarza się to wtedy, gdy ledwie zapadłeś w niespokojny sen w wilgotnej, lecz przegrzanej dyżurce na nierównej kozetce, na której rzucało się i wierciło wielu lekarzy przed tobą. Głos na drugim końcu linii należy na ogół do udręczonej i przepracowanej położnej. Niewykluczone, że usłyszysz tylko: „Znieczulenie – sala numer 4", a zaraz potem ogłuszający trzask odkładanej słuchawki. Legenda miejska głosi, że pewien anestezjolog po otrzymaniu takiej wiadomości ruszył do wskazanej sali, wbił strzykawkę ze środkiem znieczulającym w drzwi, odwrócił się na pięcie i ponownie poszedł spać.
Gdy wchodzisz do sali porodowej o drugiej nad ranem, kiedy to człowiek czuje się szczególnie słaby na duchu, zwykle łatwo przewidzieć, co w niej zastaniesz. Są tam: partner rodzącej sprawiający wrażenie śmiertelnie przerażonego, położna, która bardzo się przejmuje i robi, co może, by dodać wszystkim otuchy, oraz krzycząca z bólu ciężarna kobieta. Stykasz się z osobą, która w normalnych okolicznościach zaprezentowałaby się innym jako ktoś rozsądny i opanowany, lecz teraz zmieniła się w jakąś zdziczałą, irracjonalną bestię, bo cierpi z bólu. Ból odczuwany podczas porodu nie rozróżnia klas społecznych, koloru skóry ani wyznania. Ból wyzwala w nas wszystkich najbardziej podstawowe instynkty. Łączy i zrównuje ludzi, gdyż jest jedyną rzeczą, której doświadczamy wszyscy.
Jako anestezjolog masz zatem do czynienia z kobietą, która domaga się uśmierzenia bólu i możliwe, że teraz wrzeszczy na ciebie i na każdego, kto znajdzie się w jej polu widzenia. Podanie znieczulenia zewnątrzoponowego w tej sytuacji stanowi, delikatnie mówiąc, spore wyzwanie. Gdy jednak wracasz później, kiedy już środek zaczyna działać, wita cię ktoś zupełnie inny – spokojna, miła osoba. Zdolność całkowitej zmiany czyjegoś zachowania dzięki zlikwidowaniu naporu przykrych doznań powodowanych przez rozciągające się i uszkadzane tkanki wywarła na mnie niezatarte wrażenie i nadal jestem zdumiony przemianą, jaka zachodzi wraz z ustąpieniem bólu.
Obecnie uznajemy uśmierzanie bólu podczas porodu za coś właściwego – a w krajach wysoko rozwiniętych znieczulenie stosuje się na żądanie – ale nie zawsze tak było. Przez wieki wahaliśmy się między tezą, że ból należy zdecydowanie zwalczać, a przekonaniem, że jest on niezbędny i ważny dla wyleczenia choroby lub stanowi integralny element stosowanej amputacji przed wynalezieniem narkozy albo podczas „usuwania złych humorów", polegającego na upuszczaniu krwi za pomocą pijawek.
Czasami sądzono, że ból jest nierozerwalnie związany ze skutecznością terapii, stanowi oznakę sił witalnych pacjenta i przyczynia się do jego rozwoju osobistego. Mój trener rugby często wykrzykiwał: „Ból to słabość opuszczająca ciało", a zdanie: „Ból dobrze ci robi; dzięki niemu wiesz, że wciąż żyjesz", padało niekiedy z ust zestresowanych lekarzy szpitalnego oddziału ratunkowego, w którym pracowałem, gdy n-ta danego wieczoru ofiara pchnięcia nożem narzekała na dren w klatce piersiowej umieszczony w celu wypełnienia powietrzem zapadniętego płuca.