Po stracie ośrodka na Helu GROM dostał pieniądze na rozbudowę bazy w Gdańsku.
– Dziś jest tam obiekt z prawdziwego zdarzenia – mówi Polko.
Koniec remontu współpracownicy Kwaśniewskiego przyjęli entuzjastycznie, bo prezydent przez miesiąc siedział w jednym miejscu.
W ośrodku zamontowano nowoczesne systemy ochrony, więc był bezpieczny. Mewa ma doskonałą łączność, a gdy trzeba było załatwić coś w cztery oczy, do rezydencji można się było wybrać helikopterem.
– Kwaśniewski czasem chciał posłuchać, co się dzieje w Warszawie, albo pogadać. Wzywał i przyznam, że było to przyjemne polecenie – opowiada Dariusz Szymczycha.
Andrzej Gdula przypomina sobie, że za czasów Kwaśniewskiego Mewa żyła głównie latem i podczas wizyt gości zagranicznych. – Prezydent jeździł tam wypoczywać; jeśli w ciągu roku chciał zorganizować naradę poza Pałacem, najczęściej wybierał podwarszawski Klarysew – opowiada.
Nie znaczy to, że na Helu za czasów Kwaśniewskiego nie zapadały ważne decyzje. – Była na przykład narada z udziałem premiera Marka Belki i Jana Truszczyńskiego, negocjatora naszego członkostwa w UE, o przyszłości Polski w Unii – wspomina Szymczycha.
Leszek Miller też jako premier bywał gościem Mewy.
– Aleksander Kwaśniewski zapraszał mnie na rozmowy w cztery oczy lub w wąskim gronie.
Premier właśnie w Mewie przechodził rehabilitację po wypadku rządowego helikoptera w 2003 roku: – Świetna rezydencja. Jest tam basen, jacuzzi, wszystko, co jest potrzebne, by dojść do siebie.
[srodtytul]Wizytówka polskiej gościnności[/srodtytul]
Aleksander Kwaśniewski zaczął wykorzystywać Mewę do przyjmowania gości zagranicznych.
– Gościł tam m.in. Javiera Solanę, a Vaclav Havel z małżonką spędził tam dwa tygodnie. Mewa stała się więc wizytówką państwa i polskiej gościnności – opowiada Szymczycha.
Chwile świetności przeżywał burmistrz Helu.
– Najczęściej to ja witałem gości w porcie wojennym na Helu i wiozłem do rezydencji – wspomina Wądołowski.
Kancelaria prowadziła „politykę otwartych drzwi” dla samorządowców.
– W centrum konferencyjnym przygotowaliśmy wielką konferencję o UE z udziałem samorządu i lokalnych mieszkańców. Potem było zwiedzanie ośrodka – mówi Szymczycha.
– Dostaliśmy od Kancelarii gwarancje, że możemy korzystać z sali konferencyjnej, były też wycieczki dla miejscowych – opowiada burmistrz.
Takiej otwartości nie było wobec dziennikarzy. Kwaśniewscy nie chcieli wpuszczać do rezydencji reporterów. Rozsierdzony „Super Express” posłał fotografa na motolotni, który przeleciał się nad rezydencją. Nie wykryto żadnych tajemnic, ale zrobiono zdjęcie dwóm paniom opalającym się topless. Zrobił się skandal, bo przypuszczano, że nagie biusty mogły należeć do prezydentowej i jej córki.
Kwaśniewscy nie zamykali się w rezydencji. Prezydent pomykał na rowerku do Juraty, prezydentowa chodziła do cukierni. Lokalne gazety pisały o pierwszej parze jako o atrakcji turystycznej półwyspu. Ale Kwaśniewski ma u mieszkańców Helu jedną krechę:
– Często mawiał, że jedzie na korty do Juraty. I rzeczywiście jeździł pograć w tenisa do ośrodka Bryza należącego do Niemczyckiego. Potem grał już na korcie w rezydencji Mewa, a mimo to powtarzał Jurata, Jurata i tak się utarło. A Mewa jest przecież w granicach gminy Hel! – protestuje burmistrz Wądołowski. – Nawet na tablicy przed wjazdem jest napis: „Rezydencja Jurata – Hel”, to koszmarek.
Helanom zależy, żeby Mewa była „ich”. Jurata i tak jest rozkręcona w mediach jako kurort. Hel – będący do niedawna bardziej bazą wojskową niż miejscowością turystyczną – rozwija się, ale ciągle jest na dorobku.
[srodtytul]Namiętny spacerowicz[/srodtytul]
Po przejęciu władzy w końcówce 2005 roku obóz braci Kaczyńskich patrzył na Mewę z lekką niechęcią. Zaraz po wyborach państwo Kwaśniewscy zaprosili do Pałacu prezydenta elekta z małżonką na obiad. Zachwalali rezydencję, przekonywali następców, że na pewno się w niej zakochają. Ale była rezerwa. PiS krytykował przecież w kampanii „bizancjum” poprzedniej władzy. Jeśli trzymać się tej retoryki, to rezydencja była bizantyjską perłą.
– Poza tym dochodziły głosy, że pierwsza dama bolała nad tą stratą najbardziej. Z żalem mówiła w obecności urzędników: „Myśmy z mężem zrobili, a korzystać będą następcy”. Takie wieści nie wywoływały najlepszych uczuć w otoczeniu braci – opowiada współpracownik Kaczyńskich.
Ale nastawienie szybko się zmieniło. Między innymi dlatego, że nowy prezydent nie polubił monumentalnej atmosfery Pałacu przy Krakowskim Przedmieściu, w którym „nie można przesunąć kanapy” bez zgody konserwatora zabytków.
Kaczyński jest człowiekiem kameralnym i ma swoje przyzwyczajenia. Na przykład lubi pochodzić, kiedy rozmawia przez komórkę albo dyskutuje z którymś ze współpracowników.
– Kiedy chodzę, lepiej mi się myśli – mawia. Polityk PiS: – Bracia mają bzika na punkcie przechadzek. Tyle że nie mogą pójść do parku, bo zaraz zrobi się tam zbiegowisko. Mewa na spacery okazała się idealna. Alejki w sosnowym lesie. Zupełnie jakby ktoś to wymyślił dla nich. Teren jest ogrodzony, strzeżony. Można się poczuć swobodnie bez obawy, że ktoś będzie podsłuchiwał albo robił zdjęcia. Tej swobody w Pałacu nie ma.
Doszło do tego, że Kaczyński zapałał do ośrodka większą sympatią niż poprzednik, który głównie spędzał tam letnie urlopy. Obecny prezydent wpada znacznie częściej, nawet na weekend.
– Jeździ na rowerze, no i namiętnie spaceruje – mówi współpracownik prezydenta.
Kaczyński mniej chętnie wyskakuje do pięknie wyremontowanego, za czasów Kwaśniewskich, zameczku w Wiśle. Po pierwsze dojazd z Warszawy jest dłuższy, po drugie dolna część rezydencji w Wiśle jest wynajmowana gościom. Nie ma takiej wolności jak w Mewie.
Były oficer BOR: „W piątek po południu samolot z 36. Pułku Specjalnego leci z prezydentem nad morze, wraca w niedzielę. Maszyna ląduje na lotnisku w Rębiechowie, rzadziej na wojskowym lotnisku na Oksywiu. Bywa, że prezydent kursuje na trasie Warszawa – Hel częściej niż raz w tygodniu”. (Tabloid „Fakt” podliczył, że od listopada 2007 do czerwca 2009 r. prezydent latał nad morze 141 razy).
Kaczyński woli latać samolotem niż śmigłowcem – jest bardziej komfortowo i bezpiecznie. Śmigłowiec służy temu, żeby przedostać się już z lotniska w Gdańsku lub na Oksywiu do Mewy, szczególnie latem lub w długie weekendy, gdy wąska droga na półwyspie jest zakorkowana.
Janusz Kaczmarek, były prokurator krajowy, potem szef MSWiA:
– Gdy prezydent leciał z Warszawy do ośrodka na weekend, zawsze proponował samolotową podwózkę. To były miłe gesty. Na pokładzie byli też inni współpracownicy z Trójmiasta, na przykład szefowa jego sekretariatu Zofia Gust albo minister Maciej Łopiński.
Do samej rezydencji nie jest łatwo się dostać. Minister w rządzie PiS opisywał nam, że między prezydentem a jego małżonką istnieje niepisana umowa, na mocy której na Hel przyjeżdżają osoby zaakceptowane przez nich oboje. Pani Maria dba, by rezydencja była azylem i żeby nie przenoszono tam pałacowych emocji.
Do Mewy wpada brat prezydenta. Nawet kiedy Jarosław Kaczyński był premierem, zjawiał się na Helu nie jako szef rządu, ale jako członek rodziny prezydenta.
Prezes PiS dostaje do dyspozycji oddzielną willę nazywaną w otoczeniu braci premierówką, tam przyjmuje gości oraz współpracowników. W wakacje 2007 roku szalał nawet na skuterze wodnym po Zatoce Puckiej, co ujawnił kiedyś jego były rzecznik Jan Dziedziczak. Otoczenie premiera chciało, żeby popisy mogli zobaczyć fotografowie, ale Kaczyński odmówił. – Gdyby to był Marcinkiewicz, zdjęcia byłyby następnego dnia w tabloidach! – utyskiwali przyboczni prezesa.
Ośrodek odegrał ważną rolę podczas kampanii wyborczej w 2007 roku. To tu, na należącym do rezydencji molo, zrobiono zdjęcie Jarosławowi Kaczyńskiemu, które potem wykorzystano na plakacie wyborczym. Przedstawia ono prezesa PiS opartego o barierkę pomostu, w tle zatoka i kawałek wybrzeża. Napis głosi: „Premier Kaczyński – zasady zobowiązują”.
W Mewie bywała też mama braci, ale podczas jednej z wizyt jej miastowy kot złapał alergię i to nieco zniechęciło Jadwigę Kaczyńską do rezydencji. Poza tym dla 83-letniej pani podróż na Hel jest zbyt męcząca. Dlatego matka braci na odpoczynek chętniej wybiera prezydencką rezydencję Promnik, położoną nieco ponad 70 kilometrów na południe od stolicy.
Prezydent i jego małżonka w ośrodku zmienili niewiele. – Wymieniono ogrodzenie – mówi burmistrz Wądołowski. Zostały tablice przy wjeździe do ośrodka i wieży widokowej, które upamiętniają zasługi Kwaśniewskich.
– Lech żartobliwie mówił, żeby ich nie demontować, bo chce je pokazywać jako atrakcję turystyczną – opowiada były współpracownik prezydenta. Na pewno zmienił się styl funkcjonowania głowy państwa. Kwaśniewski często odwiedzał Hel czy Juratę, nie unikał kontaktów z ludźmi. Kaczyński tego nie robi. W pierwsze wakacje po objęciu władzy przez nowego prezydenta burmistrz Wądołowski nie brał urlopu i czekał w pogotowiu, żeby pokazać głowie państwa port w Helu, fokarium i inne atrakcje na cyplu. Ale nic z tego nie wyszło i czeka do dziś.
– Prezydent nie podtrzymał tradycji ścisłej współpracy z samorządem. Ale broń Boże tego nie krytykuję, bo lubimy wszystkich prezydentów! – zastrzega burmistrz.
Bardziej otwarta od męża jest pani prezydentowa, która wyskakuje z Mewy do miasta i jest, podobnie jak jej poprzedniczka, patronką festiwalu muzyki kameralnej w Helu.
[srodtytul]Busha zaprosiłeś, a mnie nie[/srodtytul]
Jedno natomiast Kaczyńskiego i Kwaśniewskiego łączy. Obaj używali rezydencji do kameralnych rozmów politycznych. W marcu 2007 r. na nieoficjalne rozmowy do Mewy przyjechała kanclerz Angela Merkel. Doszło wtedy do wpadki organizacyjnej. Kaczyński chciał pokazać pani kanclerz panoramę okolicy z wieży widokowej. I jak na złość właśnie wtedy zacięła się winda. Oboje musieli się wspinać na wieżę po słabo oświetlonych schodach. Największym wydarzeniem w Mewie podczas mijającej kadencji była wizyta prezydenta George’a W. Busha w czerwcu 2007 roku. Przyjazd organizowano na wariackich papierach. Bush miał tournée po Europie, ale na trasie nie było Polski. Pomysł na przyjazd Busha na Hel zrodził się bardzo późno. Jeszcze pod koniec maja nic nie było pewne. W końcu Joshua Bolten, szef gabinetu prezydenta USA, dał odpowiedź, że Bush może wpaść na półwysep na kilka godzin. – Atmosfera była bardzo przyjacielska. Z Kaczyńskimi była ich wówczas czteroletnia wnuczka. Wspólnie z Laurą Bush rozpakowywały prezenty. Po rezydencji kręcił się Tytus, szkocki terier Kaczyńskich. Psa tej samej rasy mieli Bushowie – opowiada Elżbieta Jakubiak, była szefowa gabinetu prezydenta. Bushom rezydencja się spodobała, Bolten się urwał i chodził boso po plaży. Tabliczki upamiętniającej Jolantę Kwaśniewską w wieży widokowej goście nie zobaczyli. Przykryto ja dywanikiem.
Wieść o tym, że w rezydencji jest uroczo, rozeszła się po świecie. Na przykład Nicolas Sarkozy miał pretensje do Kaczyńskiego, że ten nie zaprosił go na Hel. – Busha zaprosiłeś do domu, a mnie nie – wyrzucał prezydentowi. Kaczyński usiłował tłumaczyć: – To nie jest mój dom, to państwowa rezydencja.
Ale widać było, że Francuz ma o to żal.
Mewa była też świadkiem dramatycznych momentów.
Wieczorem 7 sierpnia 2008 r. leniwy urlop przerwał Lechowi Kaczyńskiemu telefon od zaprzyjaźnionego prezydenta Micheila Saakaszwilego. Gruziński przywódca mówił, że wojna wisi na włosku i Rosja szykuje się do dużej operacji. Kaczyński próbował przekonywać Saakaszwilego, by nie dał się sprowokować. Niedługo po rozmowie Kaczyński ruszył do Warszawy, potem z misją do Tbilisi.
W Mewie rozgrywała się duża polityka krajowa. Na przykład w marcu 2008 roku. Prezydent – który wynegocjował traktat lizboński i przedstawiał to jako swój sukces – nagle zmienił front. Wygłosił antytraktatowe orędzie przygotowane przez Jacka Kurskiego. Politycy Platformy zacierali ręce. Już mieli pomysł, żeby organizować referendum, które pchnęłoby Kaczyńskich do antyeuropejskiego narożnika. Do rozmowy ostatniej szansy między Lechem Kaczyńskim i Donaldem Tuskiem doszło w sobotę. Willa prezydenta była opustoszała. Kręcili się tylko oficerowie BOR i kelnerzy. Rozmowa w cztery oczy nie zaczęła się dobrze, ale prezydentowi potrzebna była zgoda i lody zostały szybko przełamane.
Politycy mówili sobie po imieniu, rozmawiali na piętrze w pokoju z wielkim oknem, przez które roztacza się imponujący widok na zatokę. Spotkanie przedłużało się, podawano jedzenie i wino. W pewnym momencie prezydencki minister Michał Kamiński połączył się telefonicznie z siedzącym piętro niżej Sławomirem Nowakiem, który przybył do Mewy z Tuskiem.
„Jak idzie?”.
„Chyba dobrze, z góry nie słychać odgłosów walki” – żartował Nowak.
Wino rozluźniło obu polityków. Premier relacjonował potem swoim najbliższym współpracownikom, że „rozmawiał z Lechem, jakiego znał wiele lat temu”. Prezydent miał proponować nawet spotkanie w gronie: oni dwaj, Jarosław Kaczyński i Grzegorz Schetyna. Rozmowa skończyła się kompromisem, szef rządu opowiadał, że przy pożegnaniu Kaczyński wyglądał na człowieka, któremu ulżyło.
Wszyscy, którzy byli w rezydencji – niezależnie od opcji – mówią, że nadmorski ośrodek to powód do dumy.
– O tym, że Mewa jest przepiękna, świadczą delikatne prośby od przywódców innych krajów, którzy od czasu do czasu „wpraszają się” tu na urlop – opowiada współpracownik prezydenta.
– Za pieniądze podatników? – pytamy.
– Jeśli nawet, to są to doskonale zainwestowane środki. Ci, którzy raz byli w rezydencji, chcieliby tam wracać – oświadcza z przekonaniem rozmówca.
Dobitnym przykładem tego uzależnienia może być prezydent Kwaśniewski, który w niedawnym wywiadzie dla „Polski” stwierdził: „Jeśli mam mówić tak osobiście, czego mi brakuje z prezydentury, i Lech Kaczyński pewnie podzieliłby moje zdanie, to brakuje mi... Juraty. Juraty mi żal”.
Burmistrz Helu, gdy cytujemy mu wywiad, śmieje się: – Rozmawiałem z nim kilkanaście razy... Wiem, że mówiąc „Jurata”, ma na myśli także Hel – komentuje dyplomatycznie.
[i]Autorzy przygotowują książkę o prezydenturze Lecha Kaczyńskiego, która ma się ukazać w maju[/i]
[ramka]Michał Majewski. Od 1994 do 2005 roku dziennikarz działu politycznego „Rzeczpospolitej”. W latach 2006 – 2010 w dziale śledczym „Dziennika”, a potem „Dziennika Gazety Prawnej”. Od kwietnia ponownie współpracuje z „Rzeczpospolitą”.[/ramka]
[ramka]Paweł Reszka. Dziennikarz „Rzeczpospolitej” od 1991 do 2006 roku. W działach politycznym i zagranicznym zajmował się reportażem i tekstami śledczymi. W latach 2003 – 2006 był korespondentem w Moskwie. Potem pracował w dziale śledczym „Dziennika”. Od kwietnia 2010 roku znów współpracuje z „Rz”.[/ramka]