„Historia pewnej kamienicy” wyszła legalnie za reżimu Mubaraka i stała się największym bestsellerem w języku arabskim. Powieść al Aswaniego dalece odbiega od przeciętnych wyobrażeń na Zachodzie o muzułmańskiej obyczajowości. Alkohol leje się strumieniami, bohaterowie bełkocą z upojenia. Życie bogatego inżyniera skupia się na podbojach miłosnych, uważa się za eksperta w „nauce o kobietach”. Nie przepuszcza wyrafinowanej lady z dawnego rodu królewskiego, mistrzyniom tańca brzucha, paniom z towarzystwa, licealistkom z bogatych domów, a nawet żebraczce, która w decydującym momencie zawstydzona zdejmuje bieliznę wykonaną z worków po cemencie z napisem „Portland Cement – Tura”.
Inny mieszkaniec tej ekskluzywnej kamienicy, znany dziennikarz, włóczy się po kawiarniach i palarniach haszyszu dla gejów, w których biernym homoseksualistom nadaje się żeńskie imiona Angie czy Fatma. Sprowadza do domu pięknie zbudowanego chłopaka z prowincji, którego czasem nachodzą wątpliwości i wyrzuca sobie, że nie jest dobrym muzułmaninem, skoro każdej nocy pije alkolol i sypia z bogatym kochankiem. Przecież szejk z jego miejscowości, święty człowiek, przestrzegał przed sodomią, która jest wielkim grzechem i oburza najwyższego.
Al Aswany kroczy ścieżką, którą wytyczył Nadżib Mahfuz, nieżyjący od pięciu lat. W jego „Opowieściach starego Kairu” kupiec i ojciec tyranizujący sporą rodzinę codziennie wieczorem upija się i obściskuje wyzwolone kobiety, a następnego dnia rano sprowadza szejka, by się za niego modlił.
– Literatura jest odzwierciedleniem rzeczywistości z domieszką wyobraźni.
Egipt od XVII wieku zawsze był liberalny w przeciwieństwie do wielu innych państw arabskich – podkreśla al Aswany. – Tu są bary i kościoły, przez stulecia napływali imigranci różnych narodowości i wyznań. Tolerancja i kosmopolityzm to mocny element naszej kultury. Ale są i zasłonięte kobiety.
?
W Mokatamie mieszka 30 tysięcy ludzi, prawie wyłącznie Koptów. Nie ma asfaltu ani bruku. Uliczki to ubita ziemia. Na wielu walają się sterty śmieci, much jest tak dużo, że tworzą chmury wokół przechodniów. Śmieci są i w domach. Worki z odpadkami stoją kilka metrów od straganów z owocami i od sklepików, w których mięso wisi na haku nad ladą. Podwórko szkoły jednak zaskakuje czystością. Niezwykle czysto jest też w monastyrze Świętego Szymona Garbarza. Ze śmierdzącej uliczki wchodzi się przez bramę do innego świata.
Po niedzielnej mszy przed kościołem zbiera się grupa mężczyzn. Odświętnie ubrani, niektórzy w białych spodniach, aż dziw, że udało im się nie pobrudzić w Mieście Śmieciarzy. Rozmawiają o polityce, o wydarzeniach na placu Tahrir, dokąd żaden z nich nie poszedł. I cieszą się, że zwierzchnik ich Kościoła, papież Aleksandrii i patriarcha Stolicy Świętego Marka Szenuda III, w najtrudniejszej chwili poparł Mubaraka. Gdy wydawało się, że na skutek wielkich protestów prezydent został sam i zaraz ucieknie z kraju, Szenuda do niego zadzwonił i powiedział: „Wszyscy jesteśmy z tobą i naród jest z tobą”.
– Rewolucja dobrze się zaczęła, ale może się źle skończyć, władzą Bractwa Muzułmańskiego. A to byłoby gorsze od tego, co mają chrześcijanie w Arabii Saudyjskiej, gdzie nie można wznosić kościołów i pokazywać się z krzyżem – mówi pracujący w monastyrze handlowiec z dyplomem uniwersyteckim.
Inni, też wykształceni – sinolog, inżynier, informatyk, synowie śmieciarzy bez podstawówki – prześcigali się w wizjach islamizacji Egiptu. – To może być dla nas śmierć, najlepiej, by było uciec, ale to nasza ziemia, Koptowie są tu dłużej niż Arabowie muzułmanie – podkreśla inżynier.
Inny narzeka na naiwność Zachodu, który kiedyś trząsł się ze strachu przed egipskimi fundamentalistami, nagłaśniał podrzynanie gardeł turystom w Luksorze, a teraz uwierzył, że to nie żadni fundamentaliści, tylko umiarkowani islamiści, demokraci. – A Bractwo Muzułmańskie ma dwa programy, bo szybko się uczy zachodniej retoryki, pełnej praw człowieka, wolności słowa i wyznania. Jeden program jest uszyty pod Zachód, na pokaz. A drugi, ukryty, i prawdziwy, to całkowita islamizacja, w wersji fanatycznej. I ten fanatyzm się nasila – dodaje, wspominając początek lat 90., gdy na studiach fundamentalistyczne idee przekazywało sobie wielu studentów, ale po cichu, ostrożnie.
Informatyk studiował dekadę później: – I to już był poważny problem, fundamentaliści podnosili głowę. Koledzy w wojsku mówili mi, że gdyby mieli do wyboru dobrego kandydata, ale niereligijnego, i gorszego, ale gorliwego muzułmanina, to by zagłosowali na tego drugiego. Bractwo Muzułmańskie pracuje nad młodzieżą, tworzy jednolity wielki ruch i ludzie widząc jego wielkość, mu się podporządkowują.
Pisarz Alaa al Aswany, podobnie jak Esam al Erian, lider Bractwa Muzułmańskiego, uważa, że Koptowie nie mają się czego bać: – W czasie rewolucji przez dziesięć dni nie było żadnego policjanta na ulicy. I co? Nikt nie zaatakował żadnego kościoła. A mamy ich setki. To bardzo znaczące. W czasach dyktatorskiej władzy Mubaraka, którego papież Szenuda tak popiera, Koptowie byli atakowani, nie zagwarantowano im bezpieczeństwa – mówi.
– 30 lat władzy Mubaraka to najgorszy okres dla Koptów w ostatnim stuleciu. – przyznaje Emad Sobhi, również lekarz, specjalista chirurgii laserowej, Kopt z Gizy. On ma wiele obaw. Jego syn, wykształcony w USA, namawia go do emigracji. Ale Emad Sobhi, elegancki szpakowaty pan w nienagannym garniturze, ma 61 lat i chce pozostać na swojej ziemi. Właściwie to nawet nie zakłada, że z Bractwem Muzułmańskim wpływającym na władzę Egipt będzie złym miejscem dla chrześcijan. Już jest złym. – Co nam jeszcze mogą zrobić? Zabijać w czasie modlitwy? To już się dzieje. Podkładać bomby w kościołach? To też znamy.
Z goryczą mówi, że dopiero represje wobec rewolucjonistów spowodowały, że i miliony muzułmanów poczuły to, co dla Koptów jest codziennością: – Teraz wszyscy jesteśmy Egipcjanami. Ale jak policja strzelała do Koptów demonstrujących w obronie kościoła, to wielu muzułmanów mówiło: dobrze, ukarzcie tych wichrzycieli. Ci sami teraz krzyczą: jak ta policja może strzelać, przecież my tylko demonstrujemy przeciwko rządowi?! – dodaje.
Mubarak się nie przejmował, gdy w zamachu czy od kul policji ginęli Koptowie. Dopiero, gdy grunt mu się palił pod nogami, przypomniał sobie o nich. 1 lutego informując w przemówieniu telewizyjnym o tym, że nie wystartuje w następnych wyborach we wrześniu, zwracał się i do muzułmanów, i do chrześcijan.
W swoim prywatnym gabinecie doktor Sobhi leczy (głównie z otyłości) i muzułmanów, i chrześcijan. Tych pierwszych jest więcej. Część potencjalnych pacjentów jednak rezygnuje: – Niektórzy pytają przez telefon moją sekretarkę: a ten doktor to muzułmanin czy chrześcijanin, bo po imieniu i nazwisku trudno dociec? Gdy się dowiadują, że jestem Koptem, rzucają słuchawkę.
W Gizie w pobliżu gabinetu koptyjskiego lekarza jest duży meczet Al Estikama. To tu pod koniec stycznia zaraz po przyjeździe do Egiptu przyszedł się modlić Mohamed El Baradei, pokojowy noblista i były szef Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej. I najbardziej znany na świecie przeciwnik Mubaraka. Ale nie tak popularny w Egipcie, dlatego próbuje się przypodobać bogobojnym muzułmanom. Bractwo nie zamierza wystawić swojego kandydata w wyborach prezydenckich, a kogoś zapewne wskaże milionom swoich sympatyków. Wiele wskazuje na to, że będzie nim El Baradei, wyglądający jakby nie wychodził z nowojorskich i wiedeńskich gabinetów.
?
W Gizie ma swój rewir śmieciarz z Mokatamu 40-letni Hani. To siedem domów, których mieszkańcy dają parę groszy za zabranie ich resztek po obiedzie, starych gazet, kartonów i torebek foliowych. Z powodu rewolucji Hani miał tydzień przerwy. Przez ponad pół doby trwała godzina policyjna, na ulicach były czołgi i posterunki samozwańczych milicji, płonęły siedziby partii rządzącej i komisariaty, grabione były centra handlowe. Teraz Hani już się nie przejmuje trwającą krócej godziną policyjną, a milicji już nie ma. Przed świtem wyrusza z Mokatamu wypożyczoną półciężarówką. I jedzie po swoje śmieci na drugi brzeg Nilu.
On też popiera Mubaraka i boi się Bractwa Muzułmańskiego. Nie zastanawia się, które skrzydło zwycięży, reformatorskie czy konserwatywne. Robi to natomiast w „New York Timesie” wnuk założyciela Bractwa, profesor studiów islamskich na uniwersytecie oksfordzkim Tariq Ramadan. Podkreśla, że na razie Bractwo nie chce wysuwać postulatów, które by wystraszyły Zachód, nie mówiąc o Egipcjanach.
A co będzie później? Profesor Ramadan odpowiada: Tego nikt nie wie.