– Były uśmiechy, pełna kultura, żadnych nacisków czy żądań, może tylko dziadek Janusz bardziej energicznie niż reszta domagał się współpracy. Odniosłem jednak wrażenie, że rodzina najpierw chce poznać możliwości finansowe związku, a nie od razu decydować o zmianie barw. Na dość konkretne pytanie, ile PZT jest w stanie wydać na zwrot kosztów szkolenia i przygotowań Andżeliki, odpowiedziałem zgodnie z prawdą, że mniej więcej tyle samo, ile dawaliśmy corocznie Agnieszce Radwańskiej, czyli od 200 do 400 tys. złotych. Dla skromnego budżetu PZT było to bardzo dużo, ale tyle jeszcze byliśmy w stanie wytrzymać – wspomina Wojciech Andrzejewski.
Był jednak jeszcze jeden punkt do negocjacji – odstępne, coś w rodzaju zwrotu kosztów szkolenia, nakładów sponsorskich, dofinansowania klubu tenisistki przez Deutscher Tennis Bund (DTB). Andżelika Kerber nie bardzo wiedziała, ile związek może żądać za taki transfer, więc rozmowy wstrzymano. Działacze usłyszeli, że Ania się zastanowi, i odjechali. Więcej spotkań nie było.
Ania po zastanowieniu ostatecznie została na kortach niemiecką Angelique – w lutym 2012 roku zagrała w barwach Niemiec w Pucharze Federacji (wygrała w Stuttgarcie z Czeszką Lucie Hradecką, weszła na kort, gdy Niemki przegrywały już 0:3) i – zgodnie z przepisami – co najmniej na trzy lata zablokowała sobie możliwość reprezentowania innych barw.
Wracać do rozmów nie było sensu, obie strony to wiedziały. W 2011 roku tenisowy program sponsorski Ryszarda Krauzego już nie istniał, piękne czasy Prokom Team minęły, związek, by pozyskać Anię Kerber, musiałby po prostu dać jej pieniądze przeznaczone na szkolenie najmłodszych, turnieje czy wsparcie klubów. Mierzyć się z ofertą bogatego DTB i zachętami federacyjnej kapitan Barbary Rittner, która mocno zabiegała o grę Andżeliki dla Niemiec, PZT nie miał szans.
– Podkreślam, że sprawa zakończyła się bez żadnego konfliktu czy pretensji. Przejścia tenisistek i tenisistów do bogatszych federacji to dziś znana sprawa, są liczne przykłady. Zapewne w czasach Ryszarda Krauzego dałoby się to załatwić jednym pociągnięciem pióra, ale późniejszy budżet PZT już na to nie pozwolił. Kołdra była za krótka. Oprócz tego Andżelika była jeszcze przed największymi sukcesami i awansem do pierwszej dziesiątki świata. Gwarancji, że będzie wygrywać, nikt nie mógł dać. Potem zaś, gdy wiadomo było, że obowiązuje ją karencja, trzyletniego wspomagania bez jej startu pod flagą biało-czerwoną nikt by nie uzasadnił. To cała prawda – dodaje Andrzejewski.
Reszta prawdy o Angelique albo Ani też nie jest zbyt złożona. Sponsorzy odkryli tenisistkę po sukcesach w roku 2012, nowe porsche w garażu to nie kaprys, tylko kontrakt (kaprys to setka par butów). Lubi szybkość („Poniżej 200 km/godz. jest nudno"), w Stuttgarcie to wiedzą i dają jej szybkie modele. Mandat i karne punkty na razie dostała tylko raz.
Drugą dużą umowę sponsorską ma z Adidasem, trzecią, sprzętową, z Yonexem. O sprawy wizerunkowe dba niemiecka agencja Arena 11, specjalizująca się w piłkarzach, ale dla Angie zrobiła wyjątek.
Odrobina przesądów: bransoletka od babci noszona na szczęście, pierścionek kupiony po półfinale US Open dla wzmocnienia dobrych wspomnień, w Paryżu rytuał spaceru na naleśniki pod wieżę Eiffla przed pierwszym meczem. Owoce morze – nigdy, dentyści – czuje paniczny strach, gry planszowe i karty – chętnie, także backgammon. Portale społecznościowe – tak, Facebook, Instagram i Twitter, ale używane bez przesady.
Hobby, którego nikt nie zna – malowanie. Ania maluje kredkami, co jej przyjdzie do głowy, ma zawsze w torbie blok. Dla odprężenia, niekiedy przed snem. Obrazków nikomu nie pokazuje i nie rozdaje, to rozrywka tylko dla niej.
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95