Futbolowa superchciwość

Piłka nożna jest w punkcie zwrotnym. Być może już wkrótce związek między krajowymi rozgrywkami a elitarną rywalizacją międzynarodową zostanie rozerwany. Powstanie Super Liga, tylko dla najbogatszych, którzy chcą być jeszcze bogatsi i nie mieszać się z plebsem. Jest na to szansa, bo telewizja zapewne zapłaci.

Aktualizacja: 20.03.2016 09:03 Publikacja: 18.03.2016 00:00

Futbolowa superchciwość

Foto: AFP

Idea europejskiej Super Ligi – skupiającej wyłącznie najbogatsze i największe kluby, bez awansów i spadków, piłkarskiej NBA – nie jest niczym nowym. To widmo krąży po gabinetach prezesów i księgowych od lat, a powód jest prosty: prezesi i księgowi chcą jeszcze więcej pieniędzy. Pomysł pojawiał się i znikał, Europejska Unia Piłkarska (UEFA) robiła wszystko, by zasugerować potencjalnym buntownikom, że wykluczy ich i skaże na wieczne potępienie.

Groźba długo skutkowała, ale ostatnio przedstawiciele najbogatszych angielskich zespołów spotkali się w luksusowym hotelu Dorchester ze Stephane'em Rossem, którego majątek wyceniany jest na niemal pięć miliardów dolarów, właścicielem franczyzy NFL Miami Dolphins. Podawano – jak napisał felietonista „The Telegraph" i szef sportu w tej gazecie Sam Wallace – „ręcznie robione gnocchi, kurczaka hodowanego na wolnym wybiegu oraz najwspanialsze europejskie rozgrywki piłkarskie faszerowane, serwowane w maśle i pokrojone specjalnie dla pięciu dżentelmenów w garniturach".

Z Amerykaninem, który organizuje już Champions Cup – czysto komercyjne rozgrywki dla najsilniejszych klubów w przerwach między sezonami, spotkali się przedstawiciele obu zespołów z Manchesteru, Chelsea, Liverpoolu oraz Arsenalu. Oprócz dogadywania szczegółów kolejnego turnieju rozsianego po Stanach, Australii i Chinach dyskutowano także o powstaniu Super Ligi.

Być może jednak dla przyszłości tego pomysłu jeszcze ważniejsze są słowa człowieka, który do tej pory był strażnikiem dotychczasowego układu w europejskim futbolu – Karla-Heinza Rummenigge. – Nie można wykluczyć, że w przyszłości utworzymy europejską ligę z najsilniejszymi klubami z Włoch, Niemiec, Anglii, Hiszpanii i Francji pod egidą UEFA albo innej prywatnej organizacji – mówił Niemiec, tak naprawdę wypowiadając wojnę. Publicznie zasugerował bowiem, że największe kluby mogą opuścić UEFA. – Taka liga skupiałaby 20 zespołów, a niektóre mecze odbywałyby się w Stanach czy w Azji – dodawał były napastnik reprezentacji RFN.

Inne Niemcy

Tajemnicą poliszynela jest, że to Niemcy pociągają za sznurki w europejskiej piłce. Z ich inicjatywy w 2000 roku powstała Grupa G-14 skupiająca początkowo 14, a z czasem 18 najpotężniejszych klubów (tylko cztery razy w finale Ligi Mistrzów lub jej poprzednika, czyli Pucharu Europy, nie zagrał chociaż jeden przedstawiciel G-14). Ani UEFA, ani Światowa Federacja Piłkarska (FIFA) niespecjalnie chętnie negocjowała z tym tworem. To jednak z inicjatywy G-14 uchwalono, że narodowe federacje będą płacić pensje zawodnikom w czasie, gdy ci powoływani są do reprezentacji na wielkie turnieje, to G-14 przeforsowała, że klubowi należy się odszkodowanie, jeśli jego piłkarz dozna kontuzji, grając dla ojczyzny.

Dziś G-14 już nie istnieje, w jej miejsce powołano Europejskie Stowarzyszenie Klubów (ECA), którego szefem został nie kto inny jak prezydent Bayernu Monachium – Karl-Heinz Rummenigge. Stowarzyszenie skupia 102 kluby z całej Europy, w tym  pięć polskich: Legię Warszawa, Lecha Poznań, Wisłę Kraków, Koronę Kielce i Ruch Chorzów. UEFA i narodowe federacje według nowej umowy podpisanej już z ECA będą musiały wypłacić klubom około 150 milionów euro za udział zawodników w mistrzostwach Europy 2016. Wnioski nasuwają się same: kiedy Rummenigge mówi, że Super Liga wydaje się nieuchronna, sprawa jest poważna.

W Niemczech obowiązuje inny model zarządzania futbolem niż w pozostałych europejskich krajach. Dominuje przeświadczenie, że klub piłkarski w pierwszej kolejności służyć ma społeczności lokalnej, kluby – z dwoma zaledwie wyjątkami – nie mogą być czyjąkolwiek własnością. Zasada 50+1 wciąż jest świętością i warunkiem uzyskania licencji na grę w Bundeslidze i na jej zapleczu. Oznacza ona, że 50 procent akcji każdego klubu plus jedna muszą pozostać w rękach macierzystej organizacji non-profit, należącej do kibiców.

Oczywiście nie oznacza to, że o losach niemieckich futbolowych potęg decydują wyłącznie kibice i rolnik spod Monachium opłacający składki Bayernu będzie miał prawo głosu w sprawie, czy Roberta Lewandowskiego należy sprzedać do Realu Madryt. Społeczna rola klubów jest jednak na każdym kroku podkreślana, a bilety na mecze są dużo tańsze niż np. w Anglii. Niemcy dbają, by futbol nie stał się rozrywką wyłącznie dla elit. Najtańszy całosezonowy karnet na mecze Bayernu kosztuje 516 złotych.

Anglia znajduje się po przeciwnej stronie skali. Na Wyspach klub przejmowany przez bajecznie bogatego właściciela staje się jego prywatnym folwarkiem, maszyną do pieszczenia ego, poprawiania wizerunku, a także do zarabiania pieniędzy. Pierwszymi ofiarami są kibice – mimo horrendalnych sum otrzymywanych za sprzedaż praw telewizyjnych bilety na mecze klubów Premier League są niemoralnie drogie.

Średnia cena najtańszego biletu na spotkanie w Anglii to niemal 31 funtów – czyli prawie 170 złotych. By jednak obejrzeć mecz Chelsea z najtańszych miejsc, trzeba zapłacić 52 funty (285 zł). Jeśli kibic ma ochotę obejrzeć jeden mecz Arsenalu, musi wysupłać z portfela aż 97 funtów (531 zł, czyli więcej, niż trzeba zapłacić za najtańszy całoroczny karnet na Allianz Arena w Monachium). Przyjemność całosezonowej obserwacji, jak po raz kolejny Arsene Wenger i jego piłkarze nie zdobywają mistrzostwa, to wydatek co najmniej 1014 funtów – 5,5 tysiąca złotych. Najdroższe karnety kosztują aż dwa razy więcej (2013 funtów – 11 tys. zł). Jak niedawno wyliczyła gazeta „Independent", kupując najtańsze bilety na trzy mecze – po jednym Bayernu, Bayeru Leverkusen i Borussii Dortmund – kibic wyda w sumie 34 funty (188 zł), podczas gdy w Anglii za najtańszy bilet na Premier League, herbatę i ciastko zapłaci 36 funtów (197 zł).

W tym sezonie z 20 zespołów grających w Premier League zaledwie siedem znajduje się wciąż w angielskich rękach. Nawet tak opiewane przez wszystkich Leicester, przedstawiane jako kopciuszek, garstka straceńców, którzy porwali się z motyką na słońce, to klasyczny angielski klub. Właścicielem jest obywatel Tajlandii Vichai Srivaddhanaprabha, twórca sieci sklepów bezcłowych King Power z majątkiem szacowanym niemal na 3 miliardy dolarów. Już teraz Leicester zajmuje 24. miejsce w rankingu najbogatszych klubów świata, a przecież dopiero po tym sezonie angielskie drużyny dostaną rekordowe pieniądze od telewizji, ponieważ zacznie obowiązywać nowy kontrakt Premier League ze Sky i BT Sports.

Właśnie ta umowa sprawia, że widmo Super Ligi zaczyna znowu krążyć po Europie. Kluby z kontynentu boją się bowiem, że wyścig finansowy, który już i tak z Anglią przegrywają (poza Barceloną, Realem i Paris Saint-Germain), będą po prostu musiały poddać i zejść z trasy. Angielskie telewizje za trzyletnie prawa do Premier League zapłaciły niemal 5 miliardów funtów. Oznacza to, że od przyszłego sezonu czołowe drużyny Anglii otrzymają każda po około 100 milionów funtów (prawie 130 milionów euro). Bayern Monachium za poprzedni, mistrzowski sezon dostał nieco ponad 50 milionów.

W tej sytuacji pokusa stworzenia zamkniętej Super Ligi, gwarantującej wielkie pieniądze co sezon, bez konieczności wykrwawiania się w walce o awans do Ligi Mistrzów poprzez ligę lokalną, jest nie do odparcia. Gdyby Super Liga rzeczywiście powstała, konsekwencje byłyby gigantyczne. Proszę wyobrazić sobie, że Bayern – mimo groźby sankcji ze strony UEFA – buntuje się i wchodzi w skład Super Ligi. Może to oznaczać, ni mniej, ni więcej, że jego piłkarz Robert Lewandowski już nigdy nie zagra w reprezentacji Polski.

UEFA już dawno nie była tak osłabiona, nie ma nawet niekwestionowanego przywódcy. Jej prezydent Michel Platini został pozbawiony prawa do działalności w futbolu przez najbliższe sześć lat. Francuz wciąż próbuje kolejnych odwołań i złagodzenia tego wyroku, ale nie wiadomo, czy mu się uda. Jeśli nie, to jesienią UEFA będzie musiała wybrać nowego szefa. Kluby z kolei jeszcze nigdy nie były aż tak potężne i bogate, co natychmiast wyczuły. Dlatego podnoszą głowy i mówią otwarcie o Super Lidze.

Hokej przetarł szlak

Kto wie jednak, czy największą przeszkodą w tym rokoszu nie będzie właśnie rzeczony kontrakt telewizyjny w Anglii. Sky nie zapłaciła bowiem tak gigantycznych pieniędzy, by pokazywać Watford z Crystal Palace, czy nawet Everton z West Hamem. Obecna umowa obowiązuje do 2019 roku i nie ma szans, by najbogatsze kluby wcześniej zdecydowały się na opuszczenie szeregów Premier League. UEFA więc niespodziewanie znalazła sojusznika tam, gdzie z pewnością go nie szukała.

Nie można jednak wykluczyć rozwiązań pośrednich. Hokej przetarł szlak. Liga KHL skupia kluby z Białorusi, Chorwacji, Finlandii, Kazachstanu, Łotwy, Rosji i Słowacji. Powstała na bazie ligi rosyjskiej i najwyżej notowany na koniec sezonu KHL klub z tego kraju zdobywa formalnie tytuł mistrza Rosji – od 2008 roku nie zdarzyło się jeszcze, by Puchar Gagarina dla zwycięzcy rozgrywek wywalczył nierosyjski klub. Już dziś liga KHL uchodzi za drugą najlepszą po amerykańsko-kanadyjskiej NHL. Ekspansja na Europę Centralną, a także na Skandynawię wydaje się wyłącznie kwestią czasu. Do KHL wstąpił między innymi najbardziej utytułowany chorwacki zespół Medvescak z Zagrzebia. Nie oznacza to jednak, że zniknął z lokalnych rozgrywek. W lidze chorwackiej występuje teraz na co dzień drugi zespół Medvescaka – co więcej, rezerwy regularnie zdobywają mistrzostwo.

Scenariusz, że Barcelona z Leo Messim i Neymarem rywalizuje w Super Lidze, a jej rezerwy z Munirem i Lee Seung-woo, nazywanym dziś „koreańskim Messim", walczą o mistrzostwo Hiszpanii, nie jest wykluczony. Być może nawet na El Clasico w lidze puszczani byliby najlepsi piłkarze – by pozostawić oldskulowym kibicom namiastkę złudzeń.

Historyczne zasługi

Pomysłów, jak wyglądać ma Super Liga, jest mnóstwo. Prezydent Realu Madryt Florentino Perez już w 2009 roku mówił o 20-zespołowej pierwszej dywizji i 38-zespołowej drugiej lidze europejskiej. Jest też pomysł rywalizacji w konferencjach podzielonych według kryterium geograficznego, na wzór rozgrywek w USA, a następnie play-off i finału na neutralnym terenie.

Krytycy obecnego systemu wskazują, że aby dotrzeć do finału Ligi Mistrzów, klub musi rozegrać 12 spotkań. Do tego dochodzą mecze w ligach krajowych, pucharach, a także rozgrywki międzynarodowe. Czas między sezonami wypełniony jest z kolei turniejami reprezentacyjnymi – mistrzostwami świata, Europy, Copa America. Najlepsi zawodnicy rozgrywają nawet i 80 meczów rocznie, właściwie nie mają urlopów. Ludzki organizm nie jest w stanie wytrzymać takiego obciążenia. Kontuzje i urazy albo wielkie widmo dopingu – to może być podstawowy problem futbolu jutra.

Ideę zamkniętych rozgrywek wyłącznie dla najbogatszych – czyli koniec futbolu takiego, jaki znamy – wsparł też prezes Juventusu Turyn Andrea Agnelli. – Prawa telewizyjne do Ligi Mistrzów warte są 1,5 miliarda euro. Tymczasem prawa do Super Bowl to 7 miliardów euro. Jednocześnie według badań 1,6 miliarda ludzi interesuje się piłką nożną, a tylko 150 milionów futbolem amerykańskim – mówił dziedzic fortuny Agnellich. – To daje do myślenia o niewykorzystanym potencjale piłki nożnej.

Już widać, że UEFA zaczyna brać serio coraz głośniejsze pomruki wydobywające się z gabinetów prezesów klubów. Po wypowiedziach Rummenigge wydała nawet oświadczenie, że przygląda się Lidze Mistrzów i nie ustaje w opracowywaniu koncepcji ulepszających rozgrywki. Kilka miesięcy temu działacze Europejskiej Unii Piłkarskiej przyznawali, że zastanawiają się nad wprowadzeniem trzeciego europejskiego pucharu. Oczywiście po to, by kluby miały kolejne źródło dochodu.

Być może Super Liga niedługo stanie się rzeczywistością, w końcu Chelsea, która w tym sezonie zapewne nie awansuje nawet do kwalifikacji Champions League, ma więcej fanów na całym świecie niż w Londynie. A futbol już dawno udowodnił, że obrał kurs na totalną komercjalizację.

Wypowiedzi Agnellego i innych mogą jednak na razie być próbą wymuszenia na osłabionej UEFA kolejnych ustępstw. Mówi się o dzikich kartach dla drużyn, które „historycznie zasługują" na udział w każdej edycji Champions League, a także o tym, że działacze Europejskiej Unii Piłkarskiej chcą pójść na rękę najbogatszym klubom i opracować nowy sposób podziału dochodów z praw marketingowych i telewizyjnych. Tak by chciwi prezesi i księgowi mogli w swoich skórzanych fotelach z zadowoleniem przyglądać się kolejnym tabelkom w Excelu, na które dziś przeliczany jest futbol.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Plus Minus
„Cannes. Religia kina”: Kino jak miłość życia
Plus Minus
„5 grudniów”: Długie pożegnanie
Plus Minus
„BrainBox Pocket: Kosmos”: Pamięć szpiega pod presją czasu
Plus Minus
„Moralna AI”: Sztuczna odpowiedzialność
Materiał Promocyjny
Jak Meta dba o bezpieczeństwo wyborów w Polsce?
Plus Minus
„The Electric State”: Jak przepalić 320 milionów