Idea europejskiej Super Ligi – skupiającej wyłącznie najbogatsze i największe kluby, bez awansów i spadków, piłkarskiej NBA – nie jest niczym nowym. To widmo krąży po gabinetach prezesów i księgowych od lat, a powód jest prosty: prezesi i księgowi chcą jeszcze więcej pieniędzy. Pomysł pojawiał się i znikał, Europejska Unia Piłkarska (UEFA) robiła wszystko, by zasugerować potencjalnym buntownikom, że wykluczy ich i skaże na wieczne potępienie.
Groźba długo skutkowała, ale ostatnio przedstawiciele najbogatszych angielskich zespołów spotkali się w luksusowym hotelu Dorchester ze Stephane'em Rossem, którego majątek wyceniany jest na niemal pięć miliardów dolarów, właścicielem franczyzy NFL Miami Dolphins. Podawano – jak napisał felietonista „The Telegraph" i szef sportu w tej gazecie Sam Wallace – „ręcznie robione gnocchi, kurczaka hodowanego na wolnym wybiegu oraz najwspanialsze europejskie rozgrywki piłkarskie faszerowane, serwowane w maśle i pokrojone specjalnie dla pięciu dżentelmenów w garniturach".
Z Amerykaninem, który organizuje już Champions Cup – czysto komercyjne rozgrywki dla najsilniejszych klubów w przerwach między sezonami, spotkali się przedstawiciele obu zespołów z Manchesteru, Chelsea, Liverpoolu oraz Arsenalu. Oprócz dogadywania szczegółów kolejnego turnieju rozsianego po Stanach, Australii i Chinach dyskutowano także o powstaniu Super Ligi.
Być może jednak dla przyszłości tego pomysłu jeszcze ważniejsze są słowa człowieka, który do tej pory był strażnikiem dotychczasowego układu w europejskim futbolu – Karla-Heinza Rummenigge. – Nie można wykluczyć, że w przyszłości utworzymy europejską ligę z najsilniejszymi klubami z Włoch, Niemiec, Anglii, Hiszpanii i Francji pod egidą UEFA albo innej prywatnej organizacji – mówił Niemiec, tak naprawdę wypowiadając wojnę. Publicznie zasugerował bowiem, że największe kluby mogą opuścić UEFA. – Taka liga skupiałaby 20 zespołów, a niektóre mecze odbywałyby się w Stanach czy w Azji – dodawał były napastnik reprezentacji RFN.
Inne Niemcy
Tajemnicą poliszynela jest, że to Niemcy pociągają za sznurki w europejskiej piłce. Z ich inicjatywy w 2000 roku powstała Grupa G-14 skupiająca początkowo 14, a z czasem 18 najpotężniejszych klubów (tylko cztery razy w finale Ligi Mistrzów lub jej poprzednika, czyli Pucharu Europy, nie zagrał chociaż jeden przedstawiciel G-14). Ani UEFA, ani Światowa Federacja Piłkarska (FIFA) niespecjalnie chętnie negocjowała z tym tworem. To jednak z inicjatywy G-14 uchwalono, że narodowe federacje będą płacić pensje zawodnikom w czasie, gdy ci powoływani są do reprezentacji na wielkie turnieje, to G-14 przeforsowała, że klubowi należy się odszkodowanie, jeśli jego piłkarz dozna kontuzji, grając dla ojczyzny.