Zamrożenie przez rząd gospodarki motywowane zwalczaniem koronawirusa zainfekowało umowy zawierane przez uczestników obrotu profesjonalnego. Maseczki, gumowe rękawiczki i izolacja nie pomogą. Infekcja koronawirusem oznacza, że jedna ze stron umowy ponosi straty. Są to straty, wywołane okolicznościami niemożliwymi do przewidzenia przy zawieraniu umowy. Kto ten koszt powinien ponieść? Państwo zamrażając gospodarkę w dobrej wierze dokonało najdalej idącej ingerencji w reguły wolnego rynku. Pozostawiając problematykę roszczeń przedsiębiorców wobec Państwa (jest to złożona kwestia wobec faktu, iż nie wprowadzono w Polsce stanu wyjątkowego lub stanu klęski żywiołowej), chciałbym skoncentrować się na odpowiedzi na pytanie czy umów zawartych w innej rzeczywistości rynkowej należy dotrzymywać. Fundamentem prawa umów jest zasada pacta sunt servanda (umów należy dotrzymywać), której zrozumienie wydaje się niskie. Jej znaczenie prymitywizuje się. Parafrazując paremię dura lex sed lex (twarde prawo, ale prawo) sprowadza się ją do zasady dura pactum sed pactum (twarda umowa, ale umowa). Jeżeli tak, to oznaczałoby to przyzwolenie na funkcjonowanie umów dławiących, gdzie wskutek okoliczności takich jak COVID-19 jedna ze stron wykonująca swoje świadczenie skazuje się na bankructwo, a druga strona mając wiedzę o tym przeprowadza bezwzględną egzekucję swoich uprawnień wobec drugiej strony nie bacząc na skutki z tym związane. Otoczenie w jakich umowa jest zawierana może i ulega raz na kilkadziesiąt lat nadzwyczajnej zmianie z powodu czynników, na które żadna ze stron nie miała wpływu.